Kiedy dostałem wiadomość o całej nowej rodzinie MDR-XB, liczącej pięć modeli, zamówiłem najlepsze z nich, pasujące ceną do przygotowywanego testu. Ich symbolu... już nie pamiętam, bo dostałem jeszcze inne - właśnie MDR-1R.
Zdradzę już we wstępie, że test będzie pochlebny, więc pozwolę sobie na ciut złośliwą (ale prawdziwą i mającą związek z tym testem) anegdotę, jakich na temat współpracy z firmą Sony uzbierało się sporo.
Ponad dziesięć lat temu, a może i dawniej, zadzwoniła do mnie "pani od pijaru" z pytaniem, czy zechciałbym pilnie przetestować jakiś produkt Sony. Odpowiedziałem, że aktualnie mam "na warsztacie" kolumny za ok. 10 000 zł para, więc jeżeli coś w tym przedziale jest dostępne... Odpowiedź, którą byłem trochę zaskoczony, brzmiała: W takim razie w tym tygodniu dostarczymy.
Przywieziono do redakcji kolumny głośnikowe, które już na pierwszy rzut oka wyglądały na niskobudżetowe, a po sprawdzeniu okazało się, że kosztują poniżej 2000 zł za parę. Próba wyjaśniania, że kolumny te nie pasują do przeprowadzanego testu, skończyła się reprymendą w formie retorycznego pytania: Czy to oznacza, że odmawia Pan przetestowania sprzętu Sony?
Tym razem, ale tylko na moment, przestraszyłem się podobnego scenariusza, lecz internet umożliwił szybkie wyjaśnienie sprawy - Sony MDR- 1R pasują do testu, są w Polsce do kupienia za nieco mniej niż 1000 zł, chociaż na całym świecie są droższe.
W skromnym, ale schludnym czarnym pudełku z "obwolutą", niewskazującym jeszcze na produkt luksusowy, leżą sobie w wyściółce z cienkiego czarnego weluru (też ładnie i też wcale nie przebogato - tyle, żeby się nie porysowały) piękne słuchaweczki, ani śmiesznie małe, ani bardzo duże, wykonane rewelacyjnie.
Sony MDR- 1R - wykonanie
Sony MDR- 1R jakością detalu robią podobne wrażenie jak Bowers & Wilkins P3, ale są trochę większe - nawet znacznie większe, skoro są dookołouszne, lecz w tym gatunku są bardzo lekkie.
W wykonaniu powierzchni zewnętrznych dominuje metal chromowany, "przydymiony" albo pokryty czarnym, bardzo drobnym lakierem proszkowym (półmat).
W opakowaniu znajduje się jeszcze woreczek tekstylno-skórzany, na tyle elegancki, że "wyjściowy" (można dać ukochanej kobiecie w prezencie), z czerwoną wszywką "Sony".
Dwa komplety kabli - główny 150 cm, drugi 120 cm (ten drugi ze sterowaniem do Apple), obydwa zakończone małym "jackiem"; w komplecie nie było przejściówki na 6,3 mm.
Sony MDR- 1R - przetwornik
W górnej części muszli widać małą dziurkę - to pewnie wentylacja / układ rezonansowy (podobny jak w testowanych dwa miesiące temu Beyerdynamikach), ale zasadniczo słuchawki Sony MDR-1R są typu zamkniętego.
W środku muszli przetwornik jest ustawiony jakby "do tyłu", oddzielony bardzo cieniuteńką i ażurową tkaniną, przez dziurki której, obawiam się, przejdzie nawet piasek.
Układ mechanizmów dopasowujących jest typowy, dwuosiowy, plus regulacja wysunięcia, w zakresie absolutnie wystarczającym. Regulacja "chodzi" bardzo lekko, ale po założeniu na głowę nic się nie rusza - bardzo dobrze. Mięciutka skórka na muszlach i pałąku wieńczy dzieło.
Odsłuch
Chociaż był taki dzień, kiedy miałem wszystkie słuchawki naraz, to jednak nie mogłem poświęcić go na gruntowne odsłuchy metodą "każdy z każdym".
Udało mi się wtedy tylko, co uważam za bardzo ważne, porównać komfort noszenia, a odsłuchy przeprowadzałem na raty, przez kolejne dni, "na zakładkę" - np. Philipsów słuchałem razem z Harmanami, jak też razem z Sony - i to na samym początku.
Zacznę jednak od tego, od czego każdy zaczyna - od założenia na głowę. Sony MDR-1R leżą raczej lekko - bo są lekkie, nie uciskają, przy czym wyjątkowo sprawnie obejmują głowę i uszy. Czyli w normie... Wcale nie! Tak naprawdę zanotowałem: Leżą, jakby kto miodem uszy posmarował! Ich noszenie to wręcz przyjemność!
Nie będę tu się pastwił nad innymi słuchawkami z tego testu, które pod tym względem wypadają przy MDR-1R nie tyle blado, co beznadziejnie. Trzeba to jednak poczuć właśnie w bezpośrednim porównaniu, bo bez niego coś tam może się wydawać, że tak być musi... No więc nie musi.
Sony MDR-1R wyglądają subtelnie, leżą wygodnie, podobnie też grają - barwnie, czysto i detalicznie, chociaż nie unikają mocniejszego nasycenia i przekazu bardziej bezpośredniego niż w przypadku Philipsów; te drugie brzmią jeszcze łagodniej, ale mniej dokładnie.
Sony z gracją pokazują szczegóły i szczególiki, jednocześnie wcale nie rozrzedzają substancji, dostarczają też wyraźny, dynamiczny basik. Góra pasma jest gładziutka i selektywna, wcale nie musi się wyostrzać ani dominować nad jego resztą, aby wszystko było słychać jak na dłoni.
No i co ja na to poradzę, że Sony zrobiło świetne słuchawki? Mamy kolejną aferę z Sony...
Andrzej Kisiel