Prawdę mówiąc, Cambridge Audio Evo 150 pod pewnymi względami może zawstydzić nawet hi-endową serię Edge. To obecnie najbardziej wszechstronne urządzenie w całej ofercie Cambridge, w dodatku robiące doskonałe wrażenie już w pierwszym kontakcie.
Cambridge Audio Evo 150 - budowa i sterowanie
Na przedniej ściance dominuje kolorowy wyświetlacz wielofunkcyjny. Zobaczymy na nim okładki płyt i odczytamy informacje o odtwarzanych utworach (również ich parametrach technicznych).
Na prawo znajduje się kolumna przycisków sterujących odtwarzaniem, a na skraju - manipulator, czyli pokrętło z dodatkowym kołnierzem i precyzyjnym mechanizmem; część zewnętrzna to obrotowy selektor wejść, a wewnętrzna to regulator głośności.
Oczywiście jest zdalne sterowanie, w wersji klasycznej ("pilotowej") i mobilnej ("smartfonowej"), które pozwoli nam nie zbliżać się do Evo 150, chociaż... to sama przyjemność, bo wykonanie jest doskonałe i pełne ładnych detali.
Intrygującą fakturę górnej ścianki dopełniają boczne panele, które można... wymieniać (są mocowane magnetycznie), zmieniając styl urządzenia: mamy do wyboru imitację drewna lub chłodne tworzywo, a obydwie wersje są w komplecie.
Cambridge Audio Evo 150 to głównie źródło sieciowe, chociaż przez liczne dodatki niezwykle wszechstronne. Oczywiście zawsze można pomarudzić na ograniczoną liczbę wejść określonego rodzaju albo na brak pętli dla rejestratora... Jednak Cambridge Audio Evo 150 to pierwsze urządzenie tego typu, wyposażone tak kompleksowo. Zacznijmy od sekcji analogowej, chociaż nie ona jest tutaj najważniejsza.
Cambridge Audio Evo 150 - złącza
Mamy do dyspozycji trzy wejścia – dwa liniowe (XLR oraz RCA) i jedno gramofonowe (oczywiście RCA, dla wkładek MM). Są dwa wyjścia niskopoziomowe – jedno stereofoniczne i jedno monofoniczne, przygotowane dla subwoofera, który wydaje się nie od rzeczy w okolicach tak kompaktowego "wzmacniacza"; jednak jego moc wystarczy do "napędzania" pary dużych kolumn, a wtedy subwoofer w systemie stereofonicznym jest jak kwiatek do kożucha.
Są cyfrowe wejścia współosiowe i optyczne – nawet dwa. Kojarzą się z podłączeniem telewizora, ale jest tutaj znacznie lepsze rozwiązanie: HDMI z ARC, tak jak w amplitunerach AV czy soundbarach. Dlaczego nie ma najnowszej wersji eARC? Bo nie jest potrzebna. Cambridge Audio Evo 150 Evo 150 to urządzenie stereofoniczne, bez aspiracji surroundowych (i bez wielokanałowych dekoderów).
Zapowiedzieliśmy już sieć, którą możemy realizować przewodowo albo bezprzewodowo (Wi-Fi pracuje w dwóch standardach – 2,4 GHz oraz 5 GHz). Są też dwa USB, przygotowane dla dwóch wariantów transmisji. Pierwsze wpisuje się w popularny schemat USB-DAC.
Cambridge Audio podchodzi do sprawy bezkompromisowo, a wielu producentów pomija wejście USB-DAC, jeśli urządzenie ma funkcje strumieniowe, wychodząc z założenia, że nie ma sensu pchać się z komputerem w pobliże wzmacniacza (odtwarzacza czy systemu all-in-one), jeśli transmisja może popłynąć protokołem sieciowym. Cambridge Audio Evo 150 żadnej konfiguracji nie wyklucza, a do kolejnego gniazda USB-A podłączymy np. dysk twardy z muzyką.
Tryb USB-DAC pozwoli przesłać do Evo 150 sygnały PCM 32 bit/384 kHz oraz DSD256 (takie parametry da się również wyciągnąć ze źródeł sieciowych). Z jeszcze większymi fajerwerkami mamy do czynienia w sekcji sieciowej. Zadbano o wszystko i o wszystkich.
Zaczynamy od zwykłego, ale wciąż cennego protokołu UPnP, odnotowujemy Google Chromecast, Apple AirPlay 2, Spotify Connect, dochodzimy do platformy Roon i dekodera MQA, który docenią użytkownicy Tidala. Czego chcieć więcej? Może najnowszy standard Tidal Connect? Jest i on.
A muzykę ze wszystkich, których jednak nie ma (czyli np. Apple Music), można przesłać z urządzenia mobilnego przez Bluetooth – z kodowaniem aptX i aptX HD.
Przy tej okazji można wytknąć brak kodowania AAC... ale kodowanie AAC jest kojarzone głównie ze sprzętem Apple, a tu strumieniowanie załatwia (i to przy wyższej przepływności i jakości) sieciowy system AirPlay 2.
Stosunkowo niewielka obudowa nie przeszkodziła zainstalować podwójnych zacisków głośnikowych, chociaż to już może przesada... Są nawet złącza wyzwalacza i wejście dla zewnętrznego czujnika podczerwieni, ale kto chciałby takie urocze urządzonko chować po szafkach? Jest też wciąż stosowany przez instalatorów standard RS232.
W tym gąszczu gniazd znajdziemy jeszcze maleńkie złącze oznaczone jako CD, ale nie jest to kolejne wejście liniowe, lecz interfejs przygotowany dla nowego odtwarzacza (a raczej transportu) CD – Cambridge wprowadzi go do serii Evo niebawem.
Cambridge Audio Evo 150 nie umie? Do głowy przychodzi mi jedna rzecz, niekoniecznie obowiązkowa, aczkolwiek przydatna – system korekcji akustyki pomieszczenia.
Cambridge Audio Evo 150 jest urządzeniem ultranowoczesnym, co oznacza konieczność podłączenia go do sieci komputerowej, bezwzględnie sprawnej, i to nie tylko przy pierwszym uruchomieniu.
Jeśli sieć zawiedzie, Evo 150 się zbuntuje i nie da się wtedy zrobić niczego, nawet wybrać wejścia... analogowego. Chcieliście nowocześnie, to macie: "Otwórz aplikację StreamMagic na telefonie" – to jedyne, co ma nam do powiedzenia Evo 150 w awaryjnej sytuacji. Może coś pomoże instrukcja obsługi? "Dowiedz się więcej www.cambridgeaudio. com...".
Cambridge Audio Evo 150 - wnętrze
Cambridge Audio Evo 150 sprytnie poskładano z wyspecjalizowanych "klocków". Projektanci wykorzystali część układów Cambridge Audio, a tam, gdzie nie czuli się dość mocni, sięgnęli dalej. Własnym dziełem jest więc platforma strumieniowa StreamMagic, odpowiadająca zarówno za komunikację (bezprzewodową), jak i obsługę sieci.
To niewielka, zaekranowana płytka, wpięta do głównego modułu. Przetwarzanie sygnału na postać analogową odbywa się w kości ESS Sabre ES9018K2M i chociaż nie jest to mistrzostwo (parametrów), to układ ten spisuje się wciąż dobrze.
W sekcji właściwego wzmacniacza, Cambridge Audio po raz pierwszy zastosował układy impulsowe, ale nie kombinował. Wybrał "pewniaka" – holenderską firmę Hypex, a z jej oferty moduły serii Ncore (sprzęgnięte z impulsowymi zasilaczami), dzięki którym klasa D pojawiła się w urządzeniach wielu producentów, którzy wcześniej omijali ją z daleka.
To najskromniejsze z dostępnych modułów NCore, a już one "dają do pieca". Ich zaletą jest też łatwa aplikacja, bo wszystko mieści się na jednej, niewielkiej płytce drukowanej.
Cambridge Audio Evo 150 - odsłuch
Oceny, według których współczesne wzmacniacze w klasie D brzmią podobnie, są mocno uproszczone, ale jest w nich ziarno prawdy, zwłaszcza jeśli w grę (i to dosłownie) wchodzą stosowane coraz częściej moduły impulsowe Hypex NCore.
Większość wzmacniaczy z Hypexami imponuje dynamiką, kondycją niskich częstotliwości, ich siłą i kontrolą. Zachwyt jest tym większy, im urządzenie... mniejsze – zaskakujące możliwościami, jakich małe wzmacniacze w klasie AB już nigdy nie osiągną. Taki tutaj wstęp, bo taka jest też charakterystyka Cambridge Audio Evo 150.
Każde nagranie, które niesie ze sobą energię i bogactwo niskich częstotliwości, przekona nas, że mamy do czynienia z "prawdziwym" wzmacniaczem, a nie jakimś substytutem i kompromisem wynikającym ze skomplikowanej natury całego urządzenia.
Słychać to, gdy gramy cicho; słychać, gdy gramy głośno. Cambridge Audio Evo 150 potrafi "zamachnąć się" na duże pomieszczenie, wysterować do końca (to znaczy doprowadzić do granic wytrzymałości) takie kolumny głośnikowe, jak testowane w tym numerze Focale K2 936 czy Triangle Australe EZ, a w granicach ich normalnej pracy podawać im czystą moc, szybkie impulsy, wyraźne kontury, potężne uderzenia.
Żadnych problemów, a nie są to kolumny głośnikowe "najłatwiejsze" (zwłaszcza K2 936). Bez zaokrąglenia, ale i bez napastliwej twardości. Ten bas jest zdrowy, sprężysty, swobodny. Średnica Evo 150 łączy wyrazistość i płynność, nie wykrzykuje swoich racji, zachowuje powagę i subtelność.
Wokale są nasycone, ale bez rozpychania się na pierwszym planie, który utrzymuje się w neutralnym dystansie. Góra pasma jest spokojna, czysta, uniwersalna, nie narzuca się, nie kusi "błyskotkami", za to stać ją na dobre różnicowanie. Nie będzie nas ani zbytnio absorbować, ani nudzić czy męczyć.
Taka charakterystyka służy zarówno dobrym materiałom źródłowym, pozwalając osiągnąć naturalność zwłaszcza nagraniom akustycznym, dając każdej muzyce "moc" i obfitość, jak też słabszym. Nie oczekujmy tylko, że zostaną one ożywione i wyczyszczone. Nie będą jednak "prześwietlane", ich problemy pozostaną w cieniu zwiększonej soczystości.
Wejście gramofonowe zachowuje się w sposób przewidywalny – bez fajerwerków i wyraźnych skłonności, nie narzuca zmiany profilu, tylko pokazuje w sposób tak oczywisty, jak i nieprzerysowany, a raczej nieprzeklimatyzowany, na czym polega urok dobrego analogu. Dobrego, dlatego więcej będzie zależało od gramofonu i płyty. Phono stage "zrobi swoje".