Bowers & Wilkins nie zalicza się ani do jednej, ani do drugiej grupy, mimo że granica między nimi jest płynna. Stwierdzenie, że to firma z "poważnym dorobkiem", jest w tym przypadku lekceważącym eufemizmem. To potęga, która przez 50 lat dostarczyła nam tylu doskonałych projektów, nowych rozwiązań, innowacji technicznych i wzorniczych, że można by nimi obdzielić kilka pierwszoligowych firm, zarówno high-endowych, jak i obecnych na "średniej" półce cenowej.
Bowers & Wilkins w unikalny sposób połączył jakość produktów z sukcesem biznesowym, co wcale nie jest takie łatwe i oczywiste. Co prawda dewiza założyciela, Johna Bowersa, brzmiała właśnie tak: "Jeżeli stworzysz lepszy produkt, ludzie go kupią", i dzisiaj firma na nią się powołuje, jednak prawda jest bardziej skomplikowana, podobnie, jak historia Bowers & Wilkins.
Przez wszystkie zakręty przeszła ona bezpiecznie, zarazem nie tracąc zbytnio prędkości, napędzana właśnie tą myślą, którą przyswoili sobie jej kolejni właściciele, zarządzający i projektanci. A nawet, jeżeli myśl ta jest pamiątką idealizmu Johna Bowersa, a sukces zależy od wielu innych czynników, i stworzenie lepszego produktu dzisiaj już nie wystarczy, to z pewnością pomogła ona firmie osiągnąć taką pozycję, jaką widzimy i słyszymy.
Od firmy i jej dystrybutora, dostałem mnóstwo materiału służącego opracowaniu tego artykułu. Oczywiście, sam na ten pomysł nie wpadłem, w kalendarzu nie mam zaznaczonych urodzin firm, nawet tych największych. Mam więc pod ręką fakty, zdjęcia, daty, nawet zgrabne, gotowe formułki; co więcej, artykuły z prasy zagranicznej, które z tej okazji już powstały...
Postanowiłem jednak napisać coś "od siebie", dodając do tego zbioru własne wspomnienia i wrażenia, osobistą perspektywę. Chyba nikomu ani niczemu to nie zaszkodzi, a wręcz pomoże, wyciągając artykuł ze schematu spodziewanej, rutynowej laurki.
Jedna z pierwszych, a może nawet pierwsza konstrukcja B&W - P2H, układ dwudrożny z eliptycznym nisko-średniotonowym EMI (13,5 x 8 cali) i plazmowym wysokotonowym Ionofane 601. Obydwa te przetworniki w swoim czasie (połowa lat 60-tych) reprezentowały najwyższy poziom techniki, o każdym z nich można napisać długą historię, więc wyglądający - z dzisiejszej perspektywy - dość siermiężnie, model P2H, też był dziełem bardzo ambitnym, i wcale niemałym - to nie jest „regałówka”, ale kolumna podłogowa, o wysokości ponad 1 metra.
Myślę, że taka firma, z takiej okazji, zasługuje na coś więcej - na bardziej osobistą relację. Najpierw ustalmy, że w dalszej części, w celach praktycznych, częściej będę posługiwał się skrótem B&W, zamiast pełnej, oficjalnej nazwy Bowers & Wilkins, którą obecnie firma bardzo promuje.
W latach 90. obowiązywał jednak taki właśnie skrót, zarzucony być może z powodu konfliktu ze znaną marką samochodową (w wymowie brzmiały już niemal identycznie - "bi-en-dablju" vs bi-em-dablju"). Z kolei nazwa Bowers & Wilkins przywołuje nazwiska założycieli, "personifikuje" firmę, co jest wartością samą w sobie, nikt też nie będzie już podejrzewał, że to skrót od "Black & White". Wraz z taką nazwą pojawiają się ludzie, ich życie, sukcesy i dramaty...
Siła firmy B&W zaznaczyła się również w Polsce. Nie dowodziłby tego sam fakt, że firma ta jest u nas obecna, i to od samego początku "wolnego rynku". Jednak byłem świadkiem, jakie emocje i jakie pieniądze wiązały się ze zdobyciem jej dystrybucji. Z szacunkiem dla wszystkich zainteresowanych chcę podkreślić, że dystrybucją B&W zajmować się mogli i mogą tylko najwięksi i najlepiej zorganizowani.
B&W należy do grupy kilku największych firm głośnikowych, które nie tolerują swojej współobecności u jednego dystrybutora - muszą być u niego marką numer jeden, oczekując pełnego zaangażowania i poświęcenia, godząc się tylko z obecnością marek pomniejszych, które i tak im nie zagrażają.
Nie jest to strategia tylko Bowersa, ale pokazuje, że "polityka" też ma wiele wspólnego z sukcesem, zwłaszcza firm największych; może się wydawać, że im firma większa, tym na więcej sobie może sobie pozwolić, ale jest odwrotnie. Każdy błąd ma znacznie poważniejsze skutki, jest jak fałszywy krok sportowca w walce o mistrzostwo. A B&W chce być mistrzem, drugie miejsce go nie interesuje. W tym celu, wszystko musi działać, jak "w szwajcarskim zegarku", jak w precyzyjnym mechanizmie; wszystkie trybiki muszą do siebie idealnie pasować, nawet, jeżeli największy z tych trybików to jakość produktów.
Symbol oryginalnego modelu (pierwszej wersji) wprost nawiązywał do roku, w którym został pokazany - 1970 - ale niedługo potem został zastąpiony przez wersję DM 70 Continental, z wybrzuszonym frontem sekcji niskotonowej, podążającym za łukiem modułu średnio-wysokotonowego.
Dzięki temu Continental wyglądał znacznie nowocześniej, chociaż ów kształt miał akustyczne znaczenie (szerokie rozpraszanie) tylko dla sekcji średnio-wysokotonowej, w której zainstalowano aż 11 przetworników elektrostatycznych! Opublikowane pomiary pokazywały obniżenie poziomu tylko o 2 dB, przy 15 kHz, pod kątem 90° (względem osi głównej). 30-cm głośnik niskotonowy pracował w wytłumionej komorze zamkniętej.
Moja znajomość z B&W trwa już ćwierć wieku - od momentu, kiedy pojawiły się w Polsce, a więc przez połowę całej jego historii; ponad dwadzieścia lat temu byłem "produkt menadżerem" Bowers & Wilkins u jednego z poprzednich dystrybutorów, potem testowałem "Bołerki" grubo ponad sto razy, poza testami słuchając pewnie drugie tyle modeli, ale i to nie wyczerpuje moich wspomnień i postrzegania firmy.
Odwiedzałem zarówno ośrodek badawczy w Steying, wielokrotnie fabrykę w Worthing, firmie B&W zawdzięczam też niezapomnianą wycieczkę do Studia Abbey Road, gdzie miałem docenić obecność kolumn B&W w wielu pomieszczeniach (co oczywiście jest faktem), ale bardziej zajmowały mnie pamiątki po Beatlesach i atmosfera Studia nr 2...
Rzecz w tym, że każda wizyta była profesjonalnie przygotowana, była właśnie jednym z tych trybików; jedne rzeczy nam pokazywano, innych nie, jedne rzeczy można było fotografować, innych nie, na jedne pytania otrzymywałem odpowiedź, na inne nie... Podczas ostatniego wyjazdu, w rozmowie z jednym z konstruktorów, dopytywałem o właściwości któregoś z nowych rozwiązań; zaraz po przyjeździe skontaktował się ze mną dystrybutor, poinformowany (zaalarmowany) o moich wątpliwościach, sondując, czy na pewno mam dobre zdanie o nowych produktach...
Trochę zaskakujące, ale przecież zrozumiałe dla poważnej firmy, prowadzonej w ścisłym reżimie. Nic nie może pozostać na łasce przypadku, nic nie może wymknąć się spod kontroli. Ale przecież, dla jakości produkcji - co konsumentów obchodzi najbardziej - kontrola jest bardzo ważna... W historii B&W znacznie częściej pojawia się nazwisko Johna Bowersa, niż Roy Wilkinsa, co ma swoje oparcie w faktach. Zdarza się, że firmy chcą "zapomnieć" o swoich założycielach (a dokładniej mówiąc, chcą, aby zapomnieli o nich klienci), zwłaszcza gdy owi założyciele jedną firmę sprzedali, a założyli nową, i to konkurencyjną. To nie ten przypadek.
W roku 1976 na scenę wszedł "ciężarny pingwin" - DM6; B&W podkreśla, że była to pierwsza konstrukcja z przetwornikiem z membraną Kevlarową (średniotonową), ale warto zauważyć inne, wówczas innowacyjne elementy; przednią ściankę podzielono w taki sposób, aby centra akustyczne głośników znalazły się w jednej płaszczyźnie (tzw. wyrównanie czasowe), wokół głośnika wysokotonowego umieszczono materiał tłumiący, aby zredukować odbicia od przedniej ścianki, dodano też regulację poziomów dla średniotonowego i wysokotonowego.