Mam dla was dwie informacje związane "Future Present Past EP". Dobra to taka, że to najlepsze wydawnictwo Amerykanów od jakichś 13 lat. Zła - że liczy tylko trzy piosenki.
Smutne są losy dzieciąt nowej rockowej rewolucji. Właściwie żaden zespół, którym jarano się na początku XXI wieku nie przetrwał próby czasu i nie stał się tak wielką gwiazdą, jak oczekiwano. Nawet Arctic Monkeys, ekipa komponująca stosunkowo najlepsze piosenki wśród muzyków swojej generacji, stoi jakby na uboczu rockowego światka.
O The Strokes nawet nie ma co gadać. Być może o zespole Juliana Casablancasa dyskutują słuchacze Anny Gacek i Piotra Stelmacha, ale na pewno nikt poza tym. Co poszło nie tak? Nowojorczykom po prostu w pewnym momencie zabrakło dobrych piosenek. Kolejne albumy owszem, udane ("Comedown Machine" nawet bardzo), ale nie zawierały żadnych ewidentnych przebojów.
Najnowsza epka kwintetu, choć również nie porywa przebojowością, to jednak ma w sobie "to coś". Iskrę bożą, która nakłoniła Casablancasa do stworzenia prościutkiego hymny rodem z 2001 roku - "Threat of Joy". Bezczelnie banalna, szczeniacka piosenka nie bez przyczyny reprezentuje na płycie przeszłość.
Za teraźniejszość odpowiada "OBLIVIUS", faktycznie najbardziej zbliżona do ostatniej płyty The Strokes. To dojrzałe rockowe granie, z lekka podbite elektroniką. o przyszłości opowiada "Drag Queen". Tutaj elektronika wysuwa się na pierwszy plan, jednak ciągle wiesz, że to piosenka autorstwa Udarów. Podoba mi się głęboki bas, trochę w duchu cold wave. Czuję to!
Życzę sobie, by duża płyta The Strokes - a wierzę, że nadejdzie - utrzymana była właśnie w takim duchu.
Jurek Gibadło