Afrykański rock to zjawisko dla większości Europejczyków kompletnie nieznane, niemal abstrakcyjne. Próbuje to zmienić zamieszkująca algiersko-malijskie pogranicze grupa Imarhan. Wzorem wędrujących przez piaski Sahary przodków ruszyli w świat, by zaprezentować swoją muzykę.
Ich ekstatyczne koncerty są przyjmowane z niedowierzaniem. Grupę tworzą bardzo sprawni muzycy, którzy doskonale przyswoili sobie kulturę zachodu nie rezygnując przy tym z własnej tożsamości. Swój drugi album zatytułowali "Temet", co w ich języku oznacza "połączenia". To nawoływanie do jedności świata, a takim łącznikiem, który może ludzi scalić - niezależnie od koloru skóry i języka - jest muzyka.
Podstawę nagrań stanowią tu gitary, ale smaczku dodają tradycyjne afrykańskie instrumenty. Wiele z utworów napędza funkowy groove basu. Taka jest poparta mocnym dyskotekowym pulsem kompozycja "Ehad Wad Dagh" czy będąca zaproszeniem do wspólnej zabawy "Alwa". Santanowskie brzmienie gitary zdominowało "Tumast".
Funk miesza się tu z rockiem i afrykańską rytmiką. Ale są na płycie Imarhan także subtelne nagrania odwołujące się do afrykańskiej tradycji, jak zaśpiewany z akompaniamentem gitary akustycznej "Ma s-abok" czy uduchowiony, brzmiący jak religijna pieśń, "Tarha Nam". Hasło "Muzułmański rock" może nie przyciągnie tłumów, ale warto choćby posłuchać albumu, by pozbyć się uprzedzeń.
Grzegorz Dusza
CITY SLANG/SONIC