Tymczasem całe stado dziurek i guzików kryje się pod masywną, ale swobodnie otwierającą się klapką. W tym miejscu znajduje się m.in. obsługa tunera radiowego, włączanie dwóch dodatkowych stref, przełączanie programów wielokanałowego odtwarzania oraz podręczne wejście (optyczne złącze cyfrowe oraz port USB).
Swoją drogą ciekawe, kiedy producenci amplitunerów wreszcie wpadną na pomysł takiego umieszczenia USB, aby dało się zamknąć klapkę, gdy pen-drive jest podłączony jako źródło.
RX-V3800 jest przepotężnie wyposażony w dekodery wielokanałowe, są wśród nich DD TrueHD, DD Plus, DTS HD, DTS HD Master Audio, o banalnych DD-EX i DTS-ES nie wspominając. Konwerter wizyjny zawiera upskaler do 1080p na wyjściu HDMI, które występuje tutaj w formacie 1.3a.
Urządzenie zaopatrzono w znaczną liczbę wejść HDMI - aż cztery, wyjście na monitor jest tradycyjnie jedno. Inne podłączenia cyfrowe to dziewięć gniazd, wszystkie wyjścia są w standardzie optycznym. Analogowych podłączeń audio jest nadzwyczaj wiele, za jednym z nich kryje się przedwzmacniacz gramofonowy dla wkładki MM.
Wejście dla zewnętrznego źródła wielokanałowego jest typu 5.1, wyjście na końcówki już 7.1. Dobrze rozplanowano zasilanie dodatkowych stref. Wychodzą tam sygnały liniowe, można przekierować tam też wzmacniacze tylnych głośników surround oraz pary 'presence', stosowanej normalnie w systemie wielokanałowym przez Yamahę jako uzupełnienie przedniego pola odsłuchowego.
To prawdziwa rzadkość - amplituner, który zachowuje 5.1, a jednocześnie pozwala na słuchanie muzyki nie w jednej, a w dwóch dodatkowych strefach bez używania dodatkowych wzmacniaczy!
Jeżeli para wzmacniaczy nie jest wykorzystywana ani do zasilania sygnałem głośnikowym dodatkowych stref, a nie do obsługi rozbudowanego surroundu w systemie głównym, możemy je przekierować na głośniki przednie - wówczas po uprzednim przygotowaniu podwójnego okablowania możliwe jest ich zasilanie w trybie bi-amping.
Stację dokującą do iPoda podłącza się jedną wtyczką, poźniej możliwa jest jego obsługa przy użyciu menu ekranowego amplitunera. RX-V3800 może być obsługiwany i ustawiany zdalnie przy użyciu sieci LAN. RS-232 ma służyć do ustawień serwisowych.
W komplecie dostajemy dwa sterowniki. Główny jest duży, niezbyt czytelny, drugi pilot obsługuje dwie pozostałe strefy, i jest już całkiem przyjemny.
Menu jest częścią graficznego interfejsu użytkownika, opisy funkcji oraz sposób poruszania się między nimi zostały zrealizowane świetnie. Pomimo automatycznych ustawień głośnikowych (YPAO) Yamaha daje możliwość wykonywania prawdziwych orgii z dźwiękiem.
Nie chodzi tylko o zasadnicze zmiany ustawień głośnikowych (również odległości, wielkości, czasów odbić), ale również dokładną equalizację. Ponadto Yamaha (tradycyjnie zresztą) oferuje potworną liczbę opcji dookólnego przetwarzania dźwięku - niektóre naprawdę znakomite.
Kapitalną możliwością jest synchronizacja dźwięku i obrazu, automatyczna lub manualna. Typowa obróbka obrazu, szczególnie ze skalowaniem, powoduje, że zwykle trafia on na monitor później niż dźwięk do głośników.
Najpierw więc aktor mówi, a później porusza ustami, efekt jest zabawny, ale tylko przez pierwsze 10 minut oglądania, później irytacja zaczyna rosnąć. Synchronizacja pozwala bawić się również po upływie 10 minut.
Odsłuch
Tak jak napisałem we wstępie - RX-V3800 może spodobać się również audiofilom. Gra bowiem w sposób bardzo rzetelny, dojrzały, czysty, naturalny. Nawet z iPodem było nieźle - zrównoważenie i powściągliwość Yamahy daje jej atut dużej wszechstronności przy wszelkich formatach dwukanałowych.
Jednak najlepsze efekty w każdym przypadku przynosi użycie trybu 'pure direct' - to naprawdę działa. Przestrzeń przed słuchaczem jest znakomicie zarysowana, nie za bardzo rozstrzelona, ale wystarczająco sugestywna, by czuć grający blisko zespół.
Rozszerzenie wielokanałowe przynosi twardszą, szybką średnicę o wciąż wysokiej neutralności i świetnej analityczności. Instrumenty, głosy i odgłosy są znakomicie odseparowane, czytelne i oczywiste. Dialogi osadzono zdecydowanie na środku sceny, ale ich rola przestaje być uporczywie dominująca, gdy pojawia się coś ważnego na prawym lub lewym skrzydle sceny.
Góra potrafi być hałaśliwa, ale tylko gdy trzeba, zwykle jest stonowana, i doskonale potrafi oddać delikatność i zwiewność - jest w niej sporo 'powietrza'. Bas, przy całej swej sprawności, jest trochę miękki - ale wraz z dobrą rozdzielczością można by zaakceptować.
Doskonale sprawdza się konwerter wizyjny zwieńczony upskalerem. Zwiększanie rozdzielczości standardowych sygnałów daje znakomite efekty, pojawiają się elementy wcześniej zupełnie niewidoczne. Opłaca się nawet podłączyć BD poprzez ten amplituner, wypełnienie kolorów wydaje się naturalniejsze, rośnie analityczność i czytelność szczegółów.
Czarny jest smolisty, a biały kredowy. Monitorom i projektorom LCD RX-V3800 specjalnie nie pomoże, ale dla kinowych DLP i plazm będzie znakomitym partnerem.
Technika
Wewnątrz Yamahy znajdziemy przegląd różnych metod montażu układów. W przedniej części umieszczono, w dość typowy sposób, wszystkie końcówki mocy na pojedynczym radiatorze. Na uwagę zasługuje mały, ale ważny detal - wytłumienie żeber za pomocą paska gumy.
Tranzystory końcowe to Sankeny - bipolarny komplet w każdym kanale. Moduł wizyjny został szczelnie zaekranowany. Nie udało się wprawdzie rozszyfrować wszystkich układów, ale znamy tożsamość tego najważniejszego.
Podczas gdy konkurencja opiera się na scalaku Faroudji, Yamaha wybrała procesor ABT1010 marki Anchor Bay Technologies - to też układ o świetnych możliwościach, sygnały na jego wyjściu mogą być generowane w formatach 480p/576p/720p/1080i oraz oczywiście w najbardziej oczekiwanym 1080p, precyzja skalowania to 10 bitów, do dyspozycji oddano także bardzo rozległe możliwości regulacji parametrów obrazu.
W części audio pracują przetworniki Burr- Browna, Yamaha sięgnęła po układu o najwyższych parametrach, a więc 24bit/192kHz, zarówno w sekcji C/A, jak też A/C.
Aby to wszystko ze sobą połączyć, trzeba było poprowadzić wiele przewodów, niektóre w postaci wiązek, inne taśm komputerowych, i głównie z tego powodu poziom szumów nie mógł być najniższy.
Grzegorz Rogóż