Jak wygląda KEF bez Uni-Q? Zdążyliśmy już zapomnieć, bo pozbawiona go niskobudżetowa seria Cresta dawno odeszła w cień, a przez wiele lat najtańszymi, powszechnie dostępnymi KEF-ami były modele serii iQ. Od ponad dziesięciu lat testujemy KEF-y mniejsze i większe, stereofoniczne i wielokanałowe, ale zawsze z przetwornikiem koncentrycznym.
Wydawałoby się więc, że z tej drogi rozwoju nie można już było zawrócić, bo Uni-Q stało się tak silnym i rozpoznawalnym wyróżnikiem firmy, że bez niego traci ona tożsamość… A jednak reaktywacja niskobudżetowej części oferty, czyli zastąpienie stareńkich Crest czymś nowym, wcale nie oznacza kolejnego i ostatniego kroku w ekspansji Uni-Q.
Gniazdo przyłączeniowe jest podwójne, złocone... i zupełnie standardowe. Ten element nie został zaprojektowany przez KEF-a, ale "zdjęty z półki". Nic nie szkodzi - nie ma sensu samemu projektować każdej śrubki.
Kef C7 - błyski i zaokrąglenia
Serię C tworzą konstrukcje dwudrożne, oparte na klasycznie odseparowanych przetwornikach nisko-średniotonowych i wysokotonowych, niemających niemal nic wspólnego z Uni-Q.
Niemal, bo sam w sobie przetwornik wysokotonowy został "wyciągnięty" z Uni-Q ostatniej generacji, jest więc stosowany w seriach XQ i najnowszej edycji iQ. Dzięki temu występuje chociaż jeden element w konstrukcji C, który nawiązuje do cech droższych modeli, a takie relacje są dzisiaj marketingową koniecznością.
Pod względem wzorniczym seria C wydaje się zupełnie odrywać od głównego nurtu KEF-a, w którym widać zaokrąglone - a nie kanciaste – skrzyneczki. I tutaj jest jednak pewien smaczek - czarne, błyszczące frontowe panele przypominają te znane już z serii XQ, która dwa lata temu udanie odświeżyła design KEF-a, wpisując się w trend ogólnomasoworynkowotelewizorowy.
"Lakier fortepianowy", choćby nie miał z fortepianem nic wspólnego, rządzi: łapie kurz, ślady palców, krzywo odbija światło i rysuje się od zwykłej szmatki. Gdyby nie on, nowoczesną prostą bryłę KEF C7 tylko bym chwalił.
Rozumiem jednak motywację projektantów - przecież nie projektują ich ani dla siebie, ani dla mnie. Seria jest zdecydowanie niskobudżetowa, już C7 są w niej najdroższe; podobny układ przetworników, ale z 15-cm niskośredniotonowymi, widzimy w modelu KEF C5.
Owocowy raj
W obydwu przypadkach nie mamy do czynienia z układami dwuipółdrożnymi, lecz dwudrożnymi - głośniki podłączone są przez ten sam filtr. Ich celulozowe membrany wyglądają efektownie dzięki bardzo dużym nakładkom przeciwpyłowym, kontrastującym z malutkim głośnikiem wysokotonowym.
Ten zawdzięcza małe wymiary nie tylko pracy 19-mm aluminiowej kopułki, ale też miniaturowemu magnesowi neodymowemu, koniecznemu, gdy musi się on zmieścić w układzie koncentrycznym, co tutaj wykorzystano przynajmniej w celu zbliżenia do siebie głośników.
Przed kopułką znajduje się krótka tubka, a w niej siedem listków "mandarynkowego" rozpraszacza fali (Tangerine Waveguide). Niedawno firma KEF udowadniała jego przydatność w specyficznych warunkach promieniowania układu koncentrycznego; teraz okazuje się, że i bez Uni-Q mandarynka, nomen omen, zagwarantuje słodkie brzmienie wysokich tonów. Otwór bas-refleks zaprojektowano w postaci szczeliny.
Nie zmienia to jednak zasady działania układu rezonansowego obudowy - liczy się objętość obudowy, powierzchnia otworu i długość tunelu. Główną skrzynkę oklejono folią imitującą orzech - wygląda nie najgorzej, ale nie tak ładnie, jak "orzechowa" okleina (też sztuczna, stąd cudzysłów) w serii iQ – tę, którą znałem do tej pory, bo nowej wersji jeszcze na własne oczy nie widziałem.
Ponownie blaszane kosze, ale układy magnetyczne ekranowane - to już chyba dmuchanie na zimne, bo telewizory CRT odeszły do lamusa.
Odsłuch
KEF bez Uni-Q nie jest czymś zupełnie nieznanym w historii, jednak wspominanie brzmienia jakiejś Cresty z ubiegłego wieku nie miałoby już sensu. Z kolei porównywanie brzmienia C7 do innych współczesnych konstrukcji, wyposażonych w przetwornik koncentryczny, ma tę wadę, że oznacza porównywanie z kolumnami droższymi z założenia.
Spytajmy inaczej: czy istnieje jakiś wspólny mianownik nowych tanich KEF-ów i powszechnie znanych modeli serii iQ? Tak, i to nie tylko w sferze najogólniej pojętej dobrej równowagi. Zwraca uwagę ponadprzeciętna umiejętność "fokusowania" pozornych źródeł na scenie.
Czy cecha, do której jakoby niezbędna była technologia przetworników ustawionych koncentrycznie, okazała się osiągalna dla konwencjonalnego układu? To nie dokładnie to samo, co otrzymujemy z Uni-Q, ale konstruktorom KEF-a udało się zasymulować duże podobieństwo w tej dziedzinie. Podejrzewam, że składa się na to skupienie wiązki wysokich tonów.
Nie wolno jednak poprzestać wobec nich tylko na takim komentarzu - są one wyodrębnione, trochę odsunięte od środka (nie ma więc takiej płynności na przejściu między tymi zakresami, jaka charakteryzuje Uni-Q), ale same w sobie bardzo atrakcyjne, dźwięczne, żywe, rozdzielcze, umiejętnie dawkujące pierwiastki słodyczy oraz metaliczności – można usłyszeć ich powinowactwo z wysokotonowym z droższej serii XQ (stosowanym już także w najnowszej, ale jeszcze nie testowanej przez nas serii iQ).
Otwór bas-refleks zmienił przekrój z typowego, okrągłego, na podłużny. Uwagę zwracają też bardzo duże nakładki przeciwpyłowe, jakie spotykamy czasami w głośnikach niskotonowych, gdzie usztywniają membranę kosztem rozszerzenia pasma w zakresie średnich częstotliwości. Bardzo prawdopodobne, że osłabienie charakterystyki przy 2,5 kHz jest właśnie rezultatem takiej konstrukcji.
Scena ma zaznaczoną głębię i nadaje źródłom dobrą plastyczność. Średnica jest mocna, spójna, nasycona, nisko rozciągnięta, lecz ani trochę nie zaokrąglona - potrafi pokazać chrypkę wokalu, nie lepi go w ciepłą i gładką kluchę. W stosunku do KEF-ów z droższych serii jest więcej podbarwień, ale też więcej życia, a mniej suchości.
Wiąże się to też ze zmianą w obrębie tonów niskich: w KEF C7 są one silne, gęste, czasami trochę przydudnią, czasami pokażą tłustość, lecz bardzo się starają, aby we właściwym tempie i z dużym zaangażowaniem towarzyszyć każdej muzyce, aby nikt ich nie obwiniał o lenistwo i przedwczesne schodzenie ze sceny. Takie właściwości zdają się kształtować zdolność do głośnego, dynamicznego grania.
KEF C7 rzeczywiście mogą narobić sporo hałasu, jednak nie będzie to spektakl doskonale klarowny; znacznie bardziej podobały mi się przy umiarkowanych poziomach, kiedy zachowywały dobrą czytelność i plastyczność, a lekko wyeksponowane wysokie tony przyjemnie, wyraźnie, ale nienapastliwe "szemrały".
KEF C7 - przy całej swojej witalności - doskonale nadają się do "kameralistyki", gdyż nie gasną, nie zacierają krawędzi, zachowują umiejętność wydobywania detali nawet przy cichym słuchaniu; również bas nie uśnie, nie trzeba go budzić kręceniem gałki w prawo.
Większe wyrafinowanie i neutralność to domena droższych serii, w tym wciąż przystępnych cenowo iQ, jednak KEF C7 udowadnia, że KEF słusznie wraca do segmentu niskobudżetowego, bo ma tu teraz do pokazania coś naprawdę nowego i ciekawego.