Doświadczenie B&W dotyczy przede wszystkim kolumn głośnikowych, ale taki produkt to deklaracja - czujemy się już dość silni, aby wejść w segment słuchawek z wyższej półki. A jeżeli deklaruje to B&W, to nie przelewki. Jak na flagowiec tak renomowanej firmy przystało, każdy detal wygląda jak milion dolarów - rozpoczynając od opakowania, na wtykach kończąc.
Z czarnego jak smoła, pancernego kartonu z metalizowanymi srebrnymi nadrukami, zdejmuję wieko, a wewnątrz dosłownie biżuteria - złożone jak okulary czarno-chromowe przenośne słuchawki.
Z boku zauważam tasiemkę zachęcającą do pociągnięcia - pod wytłoczką znajduję zamykane na magnetyczną klapkę etui z pikowanej skóry (może to i nie skóra... ale i tak wygląda świetne). Jest ono niewielkie i formą bardziej przypomina damską wieczorową torebkę niż pokrowiec na słuchawki.
Panowie! Mam genialny pomysł - zaproponujcie żonie bowerkowe etui jako najnowszy krzyk mody; nie wydacie majątku na nikomu niepotrzebną torebkę od jakiegoś Gucciego czy innego Diora, w cenie macie słuchawki niejako gratis, a żona ma sto procent pewności, że żadna inna kobieta w całym teatrze/operze podobnej nie posiada... chociaż tego nie można być już pewnym.
Same słuchawki też mogą dodać splendoru. Wróćmy jednak do tematu - otrzymujemy dwa przewody po 1,3 m - uniwersalny i iPhonowy z mikrofonem i sterowaniem. Oryginalną cechą projektu Bowers & Wilkins P7 jest to, iż przewodu nie wymieniamy ot tak, po prostu.
Żeby to uczynić, musimy najpierw zdjąć pada trzymającego się czterema magnesami - zapewniam, że nie ma niebezpieczeństwa, iż gdzieś nam niechcący odpadnie, bo i na siłę nie jest łatwo.
Przewody po stronie muszli są zakończone specjalnie ukształtowaną nadlewką, co gwarantuje ich solidne połączenie, ale gdy już gdzieś takim kablem zahaczymy, to bez serwisu może się nie obejść. Określenie przewodów jako "nieplączące" nie oddałoby do końca ich właściwości - one są samoprostujące, pokryte lekko szurającą gumą.
Bowers & Wilkins P7 - wykonanie
W komplecie nie ma żadnych przejściówek. Elementy błyszczące i mechanizm składający wykonano ze stali nierdzewnej, dekle z logo to szczotkowane aluminium, reszta (w tym i zewnętrzna strona muszli) została pokryta luksusowej jakości, delikatną skórą.
Same pady też są nieco nietypowe - producent opisuje je jako konstrukcję dwukomorową, co niczego nie wyjaśnia, więc opiszę, jak ja to widzę. Pady, pomimo że stosunkowo niewielkie, mieszczą do środka całe uszy, gąbka zaszyta pod skórą jest stosunkowo sztywna, ale w tym szaleństwie jest metoda - powstająca przestrzeń zachowuje stałą objętość i dystans przetworników od uszu.
Ponieważ skóry jest jakby ciut więcej niż wypełnienia, to ta układa się w coś na kształt fartucha w poduszkowcach - ledwo dotyka powierzchni głowy, ale jednak stanowi dodatkowe uszczelnienie.
Docisk pałąka na początku wydawał mi się zbyt silny, jednak im dłużej używałem słuchawek Bowers & Wilkins P7, tym mniej mi to dokuczało - w końcu są to słuchawki na miasto, więc nie powinny za łatwo opuścić właściciela.
Dla potrzeb P7, B&W zaprojektowało nowy model 40-mm przetwornika wzorując się na głośnikach z kolumn (więcej o podobnej koncepcji przy opisie Denonów AH-D600) z membraną wytłumioną nylonem (Nylon damped diaphragm) i cewkami aluminiowymi (lżejszymi od miedzianych) - aby poprawiła się szybkość reakcji.
Odsłuch
Od pierwszych taktów staje się jasne, że słuchawki te zaprojektowali fachowcy, którzy nie tylko wiedzą cokolwiek o dobrym brzmieniu, o co przecież inżynierów firmy B&W słusznie podejrzewamy, ale już swobodnie przenoszą oni swoje doświadczenie i swój kunszt na projektowanie słuchawek; przy tym nie działają asekuracyjnie, nie bronią się tylko neutralnym, zrównoważonym brzmieniem, pozwalają sobie na więcej.
Bowers & Wilkins P7 dostarczają nam o wiele więcej niż "program minimum", ale - jak zawsze - ocena "programu dowolnego" może być subiektywna. Nie można grać idealnie neutralnie i jednocześnie brzmienie "uatrakcyjnić".
A pokazują to obydwie firmy na B - Beyerdynamic i B&W, lecz każda z innej strony. Niemcy trzymają się "ordnungu", Brytyjczycy mają więcej luzu. Odcięci solidnym tłumieniem od otoczenia, w ciągu kilku sekund możemy się zanurzyć w muzycznej harmonii dźwięków, a nie tylko zostać "poinformowani" o strukturze i detalach nagrania.
Muzyka jest soczysta, dynamiczna, a uwypuklenie w okolicach wokali zwiększa intymność przekazu, gdy słuchamy w domu, lub po prostu poprawia zrozumiałość, gdy np. jedziemy metrem.
Zamiast szaleć z wysokotonowymi błyskotkami, skupiają się bardziej na środku pasma, co jednak nie definiuje jednoznacznie emocji - brzmienie takie może okazać się zarówno relaksujące, jak i bardzo anagażujące, w zależności od nagrania, ale nigdy nie jest suche i nijakie.
Bas schodzi bardzo nisko, lecz jest w tym profilu uzupełnieniem - ani nie pokrywa muzyki lawinami niskotonowego błota, ani też nie podkręca jej nachalnie mocnymi uderzeniami.
Maglowana od lat na wszystkie strony Kari Bremnes wpada do nas na indywidualny show 1:1, Lana Del Rey w "Born to Die" staje się jeszcze bardziej namiętna niż zwykle. Z drugiej strony barykady Motörhead w klasycznym "Ace of Spades" zagrzmiał tak, jakby właśnie Bowers & Wilkins P7 zaprojektowano pod ciężkie granie.
Sięgnąłem jeszcze po klasykę gatunku - grupę Yello - i zrobiło się jeszcze inaczej: dół pokazał masę, ale nie zamulał środka, pozostawiając męskie wokale w należnej im przestrzeni.
Jeżeli miałbym się do czegoś przyczepić, to do wrażliwości na słabe realizacje: słuchawki dedykowane do sprzętu przenośnego okazały się mało wyrozumiałe dla "shitowych", skompresowanych plików MP3. Albo pliki bezstratne, albo nic - dla innych szkoda czasu.
Waldemar Pegaz Nowak