ASR Emitter I, podobnie jak droższy Emitter II, można zamówić w wersjach Basic lub Exclusive (w której znacznie zwiększono pojemności w zasilaczu - to "konik" Schäfera), a także wybrać wyposażenie. ASR jest niewielką firmą, w której każdy wzmacniacz jest budowany dla konkretnego odbiorcy.
Można więc przygotować wzmacniacz z dodatkowym wejściem zbalansowanym, z dwoma wyjściami głośnikowymi, ze wzmacniaczem słuchawkowym (montowanym z przodu lub z tyłu), z przedwzmacniaczem gramofonowym, z dodatkowym wyjściem do nagrywania, z dodatkowym, akumulatorowym zasilaczem dla sekcji przedwzmacniacza itd.
Do testu trafiła wersja Basic ze zbalansowanym wejściem, jednym wyjściem do nagrywania, bez wyjścia słuchawkowego, bez przedwzmacniacza gramofonowego, bez regulacji balansu i z pojedynczym zasilaczem.
Friedrich Schäfer uważa, że dobry wzmacniacz wymaga więcej niż jednej obudowy, jednak dzieli go nie na przedwzmacniacz i końcówkę mocy, lecz wyodrębnia zasilacz, który jest w ASR Emitter I dwa razy cięższy od całej reszty wzmacniacza.
Zapakowano go w dużą obudowę z grubych stalowych blach, do której przykręcono czarny, półprzezroczysty płat akrylu. Pod nim widać rządek różnokolorowych, dużych diod LED, informujących o statusie zasilania, o poprawnej pracy itp.
Z tyłu ASR Emitter I mamy potężne, wielopinowe łącze, a wielka wtyczka, zapinana do urządzenia na zatrzaski, hermetycznie łącząca się z gniazdem, ma przedłużenie w postaci grubego, dość sztywnego kabla zasilającego (produkowanego przez Schäfera), połączonego na stałe z właściwym wzmacniaczem.
Trzy srebrne gałki, bursztynowy wyświetlacz i czarny płat akrylu – efekt końcowy w stylu środkowoeuropejskim…
Podłączeniem zasilania ze ściany zajmuje się także kabel ASR, zakończony wtykiem IEC 20A (a nie, jak zwykle 16 A) - tym razem najlepiej urządzenie wpiąć bezpośrednio do ściany, a nie do kondycjonerów. Warto też pamiętać o odpowiedniej polaryzacji wtyczki - właściciel ASR-a zwraca na to uwagę.
Patrząc do wnętrza tej paczki nietrudno zrozumieć to, na co wcześniej skarżył się mój kręgosłup. Otóż w środku mamy dwa ogromne transformatory z klasycznymi blachami EI; jest też trzeci - mniejszy - mogący pewnie obsłużyć "normalną" integrę, a tutaj służy tylko do zasilania urządzenia w trybie standby.
Dwa duże trafa sugerują, że mamy do czynienia z dual mono – jednak tak nie jest. Tutaj osobno zasilane są obydwie gałęzie - "plus" i "minus". Pomiędzy trafami umieszczono piękną drukowaną płytkę ze złoconymi ścieżkami i pojemność 12 x 33 000 mikrofaradów. Reszta kondensatorów znalazła się we wzmacniaczu.
ASR Emitter 1 - wzornictwo i przyłącza
Wygląd głównego urządzenia jest na tyle charakterystyczny, że będzie on w dużej mierze decydował o tym, czy w ogóle zainteresujemy się ASR-em. Duże radiatory na bokach nie są na wyrost - urządzenie pracuje najwyraźniej w klasie A przez większą część czasu i grzeje się okrutnie.
Otoczenie elektroniki akrylem, a nie metalem, nie jest czymś zupełnie nowym, jednak ASR Emitter I jest tak dużym wzmacniaczem, o tak wysokiej mocy, że robi to szczególne wrażenie.
Pod półprzezroczystą ścianką przednią umieszczono bardzo duży, czytelny wyświetlacz alfanumeryczny LED ze wskazaniem siły głosu, napisy informujące o wybranych wyjściach głośnikowych, przeciążeniu itp. Są tam też pomarańczowe diody, ulokowane przy dwóch mniejszych gałkach - "standby" oraz selektora wejść. Ta pierwsza ma więcej niż dwa położenia.
W "standby" można regulować wzmocnienie, korzystając np. z sekcji przedwzmacniacza, a także korzystać z wyjścia do nagrywania. Powyżej znajdują się dwa dodatkowe - w pierwszym ASR Emitter I pracuje w specjalnym, energooszczędnym trybie - najwyraźniej klasa pracy przesuwa się wówczas w kierunku AB.
Co ciekawe, można zaprogramować poziom wzmocnienia, powyżej którego wzmacniacz przejdzie w "normalny" tryb pracy.
Pośrodku mamy pokrętło wzmocnienia, a po prawej - selektora wejść. Widać sześć wejść liniowych, w tej wersji jedno z nich to wejście zbalansowane. Jest też wejście oznaczone "Dir", które prowadzi sygnał do ścieżki bez żadnego przełącznika, bezpośrednio do tłumika - i to nie ścieżką, a srebrnymi drucikami.
Przeznaczone jest ono do systemu z pojedynczym źródłem. Jeśli mamy ich więcej, wówczas nie należy z niego korzystać, ponieważ jest podłączone równolegle do sygnału podawanego z selektora wejść.
ASR Emitter 1 - układ elektroniczny
Z tyłu widzimy, że układy wewnątrz rozmieszczono idealnie symetrycznie względem osi wzmacniacza. Po ściągnięciu górnej i dolnej ścianki ukazuje się widok, który można porównać tylko do pornografii: do czegoś takiego się ślinimy (przepraszam za "my", ale myślę, że nie jestem w tym osamotniony) i o tym marzymy.
Cały układ zmontowano na dwóch płytkach, zajmujących całe wnętrze. Pierwsza z nich, z układami zasilającymi, w tym baterią kondensatorów, znalazła się pod spodem, zamontowana niejako "na plecach" w stosunku do górnej płytki z układami wzmacniającymi. Obydwie zostały wykonane z najwyższej jakości podkładu teflonowego i charakteryzują się pogrubionymi ścieżkami z miedzi OFC pokrytymi złotem.
Układ obydwu kanałów rzeczywiście jest idealnie symetryczny względem osi, którą wyznaczają ścieżki masy, prowadzone w gwiazdę. Wejścia to znakomite, lutowane gniazda RCA. Wchodzą one bezpośrednio do płytki, bez pomocy kabelków.
Dalej pracuje selektor wejść, zbudowany wokół najlepszych chyba elementów przełączających - kontaktronów, tutaj w wersji wojskowej, a ich sterowaniem zajmują się kości logiczne.
Stąd sygnał trafia do tłumika - zbudowanego z pięknych oporników ustawianych w pary (jeden opornik równolegle, jeden szeregowo) także przez kontaktrony sterowane logiką. Nie słychać jednak charakterystycznego "klikania", ponieważ tego typu elementy przełączające są bardzo ciche.
Na wejściu sekcji wzmacniającej mamy układ scalony AD843 firmy Analog Devices, obok którego widać kość sprzężenia zwrotnego. Tranzystory sterujące i końcowe przymocowano do solidnego, pokrytego złotem płaskownika, przykręconego do bardzo dużych radiatorów.
Taka konstrukcja mechaniczna i jej naprężenia powoduje, że radiatory przy rozgrzewaniu się i stygnięciu co jakiś czas cichutko skrzypią. Nie jest to denerwujące, ale trzeba mieć świadomość, że to nie sygnalizuje też żadnej usterki. W każdej końcówce pracują trzy równolegle, w układzie push-pull, tranzystory MOSFET Toshiby (2SJ201+2SK1530).
Płytka dla opcjonalnego wejścia zbalansowanego (układ wzmacniacza nie jest symetryczny), wpięta jest pionowo przy tylnej ściance. Desymetryzator opiera się na układach scalonych SSM2143, które są buforami linii - można przy nich korzystać z długich kabli połączeniowych.
Małymi DIP-ami możemy ustawić impedancję wejściową - albo 1 kOhm, albo 10 kOhmów. Całość wygląda fantastycznie zarówno dzięki solidności, jak i dopracowaniu najmniejszych szczegółów. Efektowny i funkcjonalny jest też pilot zdalnego sterowania, wykonany z corianu - sztucznego marmuru.
Odsłuch
Nasycenie, lekkie ocieplenie, soczysta średnica i namacalność źródeł dźwięku. Mamy wrażenie, że między kolumnami stoją realne instrumenty - realne oczywiście umownie. Ze wzmacniaczem ASR Emiter I otrzymujemy dźwięk bogaty pod względem barwy, ale i niezwykle zróżnicowany.
Pod tym względem ASR Emitter I jest fantastyczny. Tutaj trąbka Arta Farmera z "Night Lights" Gerry’ego Muligana była zupełnie inna niż trąbka Clifforda Browna z "Brown and Roach Incorporated". I nie chodzi nawet o jakość nagrania, choć to też było klarowne, ale o człowieka, który się instrumentem posługiwał.
Dzięki oddzieleniu zasilania, układy wzmacniacza mają znacznie więcej luzu i mogą zostać optymalnie poukładane.
Mimo różnicowania, które jest pochodną rozdzielczości, dynamiki i barwy, ASR gra dość miękko, tj. nie tak konturowo, nie tak jaskrawo i bezlitośnie, jak wiele mocnych wzmacniaczy tranzystorowych. Jego góra jest raczej "słodka" niż "wyraźna". A przy tym jest klarowna i niebywale dźwięczna. Świetnie to było słychać przede wszystkim przy wibrafonie Milta Jacksona z płyty "Milt Jackson Quartet".
Był wybudowany, pełny i mocny - niczego mu nie brakowało. Choć zepsuć go można bardzo łatwo. ASR Emitter I zachował delikatną równowagę pomiędzy jasnością i wypełnieniem.
W kategoriach absolutnych bas jest cieplejszy i nie tak zdecydowanie definiowany, jak z największych "pieców", za to ma nadzwyczajną konsystencję, gęstość i płynność. Nie wlecze się, choć jest go sporo, nie zlewa się, ma piękną barwę.
Stereofonia - bardzo dobra, chociaż nie mamy dokładnego wglądu w akustykę konkretnych pomieszczeń nagraniowych, pogłosy i efekty nałożone na wokale są nieco uśredniane, ponieważ dla ASR Emittera I liczy się przede wszystkim sam instrument, sam głos, czyli bohaterowie pierwszego planu.
To dlatego wszystko jest tak namacalne i brzmi tak przyjemnie, blisko, wiarygodnie. Bez zdecydowanego wypychania, ale jednak to, co się dzieje właśnie tam, jest najważniejsze.
Swoboda makrodynamiczna jest na miarę oczekiwań, jakie rodzi zarówno wygląd, jak i możliwości mocowe - decybeli nie zabraknie w żadnych warunkach, można podłączać niemal dowolne głośniki, o niskiej impedancji i niskiej efektywności, choć oczywiście małe monitory nie pozwolą ASR Emitter I rozwinąć skrzydeł.
Dodajmy do tego fenomenalne wyposażenie a także możliwość apgrejdu - i mamy urządzenie, które powinno zostać koniecznie przesłuchane, jeśli szukamy bardzo mocnego wzmacniacza o wyrafinowanym brzmieniu. Żadnego voodoo, technika i dźwięk najwyższej klasy.
Dwa klasyczne, ogromne transformatory, bateria kondensatorów to tylko wstępny etap przygotowywania napięcia dla końcówek.
Wojciech Pacuła