Głównym tematem tego numeru, przewijającym się przez kilka testów, są wzmacniacze stereofoniczne. Nawet gdy pomijamy konstrukcje lampowe i hybrydowe, które przecież znacznie urozmaicają krajobraz, różnorodność okazuje się fascynująca. Piękna i kłopotliwa.
Ostrożność i eksperymenty, brawura i niekonsekwencje. Specyfika polega na tym, że dla części użytkowników pewne właściwości będą kluczowe, dla innych - względnie pożyteczne, a dla pozostałych – bezwartościowe.
Bez dobrego rozpoznania "terenu", jakim jest współczesny wzmacniacz, i skonfrontowania go z oczekiwaniami, trudno cokolwiek komukolwiek polecać. Bez względu na cenę. I wcale nie odnoszę się tutaj do brzmienia, lecz do znamion mniej audiofilskich, pozornie bardziej przyziemnych, ale wcale nie mało ważnych, a czasami decydujących o praktycznej użyteczności – do funkcji i wyposażenia.
Dżungla wyrastała przez wiele lat, szczególnie bujnie ostatnio, na gruncie użyźnianym przez nowe źródła cyfrowe, nowe sposoby transmisji i sterowania. Audiofile idealiści powiedzą, że wzmacniacz służy do wzmacniania i powinno nas interesować przede wszystkim to, czy robi to skutecznie (moc) i czysto (zniekształcenia), i przedstawić to nawet nie w pomiarach, ale w odsłuchu, oceniając ostateczny, chociaż subiektywny rezultat. Znamy i szanujemy taki pogląd, ale tym razem nawet abstrahując od znaczenia "suchych" parametrów, chodzi o coś jeszcze innego.
Zanim sygnał zostanie wzmocniony, musi zostać do wzmacniacza dostarczony. Przyjęciem i wstępną "obróbką" zajmuje się przedwzmacniacz jako sekcja wzmacniacza zintegrowanego albo jako niezależne urządzenie podłączone do końcówki mocy. Pamiętam dyskusje na temat jego użyteczności w czasach, gdy najważniejszym, a dla wielu nawet jedynym, źródłem sygnału stał się odtwarzacz CD – wystarczyło, że miał wyjście z regulowanym poziomem i można go było podłączyć bezpośrednio do końcówki mocy, znacznie upraszczając system i sporo oszczędzając.
Przeciwnicy takiego postępowania argumentowali, że przedwzmacniacz ma swój ważny udział w kształtowaniu brzmienia. Jak najbardziej, dlatego powinien zostać... wyeliminowany, jeżeli zadaniem wzmacniacza jest wzmacniać, a nie "kształtować", czyli zniekształcać...
Jednak aktualna konieczność funkcjonowania przedwzmacniacza wynika z bogactwa źródeł, które trzeba ogarnąć, jeszcze większego niż w analogowych czasach "przedkompaktowych". Mimo to zdarzają się wzmacniacze zintegrowane (i przedwzmacniacze), nawet z najwyższej hi-endowej półki, które w tym zakresie, poza tradycyjnym zestawem liniowych wejść analogowych, nie mają "nic".
Z drugiej strony, coraz więcej jest wzmacniaczy w umiarkowanych cenach, zapewniających nowoczesną uniwersalność, chociaż czasami są wystylizowane na wzmacniacze z poprzedniej epoki. Nie należy więc sugerować się wyglądem ani ceną, wyobrażając sobie wyposażenie danego wzmacniacza. Trzeba poznać fakty, które mogą być tak twarde, że każde brzmienie przy nich zmięknie. Jedni takie lubią, inni nie.
Andrzej Kisiel