ednym z większych tematów tegu numeru jest test gramofonów. Znowu. I na pewno nie po raz ostatni. Chociaż nie w nieskończoność. Być może niedługo pęknie winylowa "bańka". Dlaczego? Przecież piękno analogu wydaje się nieśmietelne...
Z jednej strony, znacznie więcej gramofonów ma wbudowane przedwzmacniacze korekcyjne, które pozwalają uniknąć nieporozumień, a nawet nieznaną niegdyś, a dzisiaj chwytliwą transmisję Bluetooth.
Z drugiej – znacznie mniej jest gramofonów automatycznych, co przecież kapitalnie ułatwia obsługę, chociaż sporo jest wstępnie wyregulowanych. Automatyka jest dla ortodoksyjnego gramofonofila wrogiem dobrego brzmienia, ale przecież chodzi nam o przyjemność dla wszystkich, więc czemu nie?
Bo to wyższe koszty, o ile sprawa ma być załatwiona porządnie (i właśnie bez znaczących strat dla brzmienia), a skoro przeciętny nabywca gramofonu jest tylko jego incydentalnym użytkownikiem i nie chce wydać "zbyt" dużo, to nie ma co inwestować w codzienną wygodę, lepiej w wygląd i chwytliwe hasła.
Testowane gramofony nie są może najlepszym przykładem takiego podejścia do sprawy, bo po pierwsze, są wśród nich konstrukcje automatyczne i półautomatyczne (ale w sumie tylko dwie), a po drugie, to już nie propozycje niskobudżetowe, dla początkujących, ale dla średnio zaawansowanych, którzy powinni mieć opanowaną sztukę manualnego kontaktu z ramieniem.
Mimo to chyba mało kto nie skorzystałby z dobrze działającego "automatu". Pod koniec poprzedniej epoki gramofonowej, a więc w latach 70. ubiegłego wieku, zaczęło się pojawiać coraz więcej pomysłów i modyfikacji klasycznego napędu, m.in. ramiona tangencjalne. Nie wszystkie koncepcje były trafione, ale powoli mogły prowadzić do udoskonalenia gramofonu.
Rozwój ten gwałtownie zatrzymała płyta CD, a teraz wcale nie wracamy do tamtego punktu w historii, do jego dynamiki, lecz traktujemy najprostszy schemat działania gramofonu jako świętość. Ludzie kupują gramofony z różnych pobudek, czasami nie zdając sobie sprawy z wysiłku, jakiego one wymagają, czasami tego świadomi, ale wystarczą im tylko do ozdoby, często się zniechęcają, niekiedy udaje im się pokonać wszystkie przeszkody.
Jednak z niewygodnym gramofonem będą zadawać się rzadziej i wcale ich to nie skłoni do kupienia modelu następnego, lepszego albo łatwiejszego w obsłudze. Większość stwierdzi, że gramofon to jednak zabawa nie dla nich.
Niech już sobie stoi na szafce, a kupić trzeba nową pralkę, gdyż stara się zepsuła. A zepsuła się, bo była intensywnie używana. I jest nowoczesna, więc została tak zaprogramowana, aby po iluś tam godzinach (byle po okresie gwarancyjnym) wykończył się jej programator. Naprawiać się nie opłaca, trzeba kupić nową, interes się kręci. A gramofon się nie kręci, więc się nie spali i nowego kupować nie trzeba. A szkoda.
Andrzej Kisiel