Producenci gramofonów mają ręce pełne roboty, przynajmniej w najbliższej perspektywie, bo tak długo trwająca moda nie skończy się nagle. A nawet jeżeli zacznie słabnąć, to i tak sprzedadzą to, co wyprodukowali, bo tegoroczne modele nie zdezaktualizują się w przyszłych sezonach.
Gramofony nie wołają o nowe konwertery i funkcje, nie potrzebują kanałów atmosowych i serwisów internetowych. Zasada działania gramofonu Hi-Fi została ustalona pół wieku temu, a konserwatyzm jest wręcz jego siłą – powrót do gramofonów ma być właśnie powrotem do przeszłości, a nie wycieczką w nieznane. Ostatnią poważną zmianą było utrwalenie stereofonii, późniejsze starania o „kwadro” spaliły na panewce, i niech tak już zostanie.
„Nowomodne” dodatki – przetworniki analogowo-cyfrowe wraz z wyjściami USB albo transmisją Bluetooth, nie nabierają dużego znaczenia, tym bardziej nie przydają one gramofonowi prestiżu, pojawiają się zwykle w modelach tanich jako kompromis i gest zrozumienia dla potrzeb początkujących, którzy jeszcze do końca nie rozumieją, czym powinien być prawdziwy gramofon. Jednak rynek gramofonów też się zmienia.
Początkowo ich renesans dotyczył audiofilów świadomych pewnych zjawisk, których przekonały argumenty o „analogowej czystości” takiego źródła dźwięku. Później jednak, chyba nawet przekraczając nadzieje największych promotorów, rozlał się znacznie szerzej.
Miało to też negatywne konsekwencje, bowiem ceny modeli przeznaczonych do masowej sprzedaży musiały spaść, byle jakie gramofony zaczęły produkować byle jakie dalekowschodnie firmy, odbierając jednocześnie spore udziały europejskim specjalistom (dbającym o choćby przyzwoitą jakość), wciągając w maliny klientów, którzy liczyli na to, że za kilkaset złotych usłyszą jakieś cudowności… skoro tylko kręci się płyta. No tak, ale wcześniej współautorami tego nieporozumienia byli zakochani w analogu audiofile, obiecujący gruszki na wierzbie.
Wielu dość przypadkowych nabywców nie było przygotowanych na inne trudności – z obsługą, podczas gdy większość do niedawna dostępnych gramofonów była manualna, a nie automatyczna. Być może właśnie dlatego, że kierowane były do audiofilów znających się na rzeczy… A więc potrafiących poradzić sobie z regulacjami i cieszących się z czynności towarzyszących odtwarzaniu każdej kolejnej płyty; przekonanych również o tym, że mechanika gramofonów automatycznych negatywnie wpływa na dźwięk.
Jednak "automat" nie jest wynalazkiem nowym, należącym do świata smartfonowego, wygodnickiego, manualnie upośledzonego konsumenta. Ułatwiał życie "zwykłym" użytkownikom już kilkadziesiąt lat temu, właśnie wtedy, gdy gramofon był w niemal każdym domu. I nie były to domy audiofilów.
Obecnie rosnące znaczenie gramofonów automatycznych wskazuje, że znowu tam dociera. Nie tylko po to, aby stać na półce dla ozdoby, ale mając realne szanse na to, aby być używanym na co dzień. To pewnie też tylko kolejny etap, po którym fala się cofnie, ale tymczasem, dzięki obracającym się talerzom gramofonów, na swoje obroty mogą też liczyć... wytwórnie i sprzedawcy płyt.
Andrzej Kisiel