Pięćdziesiąt lat temu odtwarzaczy CD nie było nawet na horyzoncie, w domowych systemach Hi-Fi od dekad rządziły gramofony, coraz większe znaczenie zdobywały magnetofony – najpierw szpulowe, potem kasetowe. Z grzeczności wypada też wspomnieć o tunerach.
Nowoczesność i jakość "wieży" w powszechnym rozumieniu dyktowały urządzenia źródłowe i zespoły głośnikowe. Wzmacniacze były oczywiście znane i stosowane, ale pozostawały trochę w cieniu, działały jakby zakulisowo, nie budziły takich emocji, co zresztą da się wytłumaczyć nawet na trzy sposoby.
Na tle wizualnie efektownych gramofonów i magnetofonów, zwłaszcza szpulowych, a także większych wielodrożnych zespołów głośnikowych, prezentowały się skromniej, nawet gdy były względnie duże (ale nie były to jeszcze czasy kilkusetwatowych "pieców"), nawet gdy miały wskaźniki wychyłowe – pozostawały koniem roboczym systemu, a nie jego liderem.
Po drugie, nie znajdując się ani na początku (jak urządzenia źródłowe), ani na końcu (jak kolumny) "łańcucha" urządzenia, nie mogły być obiektem zainteresowania teoretyków podkreślających szczególne znaczenie (dla jakości dźwięku) początku lub końca…
Po trzecie, w gruncie rzeczy w czasach "przedkompaktowych" kluczowe problemy wynikały rzeczywiście z niedoskonałości działania i słabych parametrów gramofonów, magnetofonów i kolumn głośnikowych. Na ich tle zniekształcenia wzmacniaczy wyglądały znacznie mniej problematycznie, a główną miarą ich jakości i przydatności była moc. Zwykle wystarczało nam 20, 30 watów… "najmocniejsi" mieli sto i wydawało się to już ekstrawagancją.
W tych czasach pojawiły się też takie brytyjskie firmy, jak Arcam, NAD czy Naim (nieco później Musical Fidelity), które wcale nie przekonywały, iż potrzebujemy znacznie większych mocy (chociaż pierwszym urządzeniem Naima była końcówka mocy NAP160), lecz przede wszystkim, że wzmacniacze mogą grać lepiej lub gorzej niezależnie od mocy i innych podstawowych parametrów, więc warto podejść do nich z większą uwagą i rozwagą.
W tym samym czasie inni brytyjscy producenci (było ich bez liku, wymienię tylko Monitor Audio, bo jest w tym numerze) zostali specjalistami od zespołów głośnikowych, w zasadzie wypierając z tego segmentu duże firmy japońskie.
Jeszcze inni zajęli się gramofonami (Linn, Rega), a sukcesy całej generacji już nie tylko brytyjskich, ale innych europejskich marek, opierały się w dużym stopniu na dwóch założeniach: pierwszym, trochę niepoprawnym politycznie, ale jak zwał tak zwał, że biały człowiek ma inną wrażliwość, więc biały konstruktor lepiej czuje potrzeby białego klienta; drugim, mniej kontrowersyjnym, że najwyższy poziom kompetencji w danej dziedzinie osiągają ci, którzy się na niej skupiają… a więc nie zajmują się innymi kategoriami produktów.
Taka koncepcja była zatem bronią małych i średnich europejskich firm, wymierzoną we "wszystkopotrafiących" potentatów japońskich. Reguła nie była ściśle przestrzegana, ale mniej więcej… działała do czasu, gdy niektóre firmy europejskie tak się wzmocniły, że postanowiły powiększyć swoje strefy wpływów na te kategorie produktów, które zdobyły wielką popularność. Na przykład Bowers i Focal wprowadziły do swoich ofert słuchawki, a Naim… gramofon. Za 85 tysięcy. Oficjalnie to "spełnienie marzeń".
Dawnych konstruktorów i właścicieli Naima? Czy audiofilów? Focal jest obecnie w ścisłym związku z Naimem, więc sprawa wygląda na szytą grubymi nićmi – ustalono, że obydwie marki wspólnie ogarną wszystkie opłacalne "tematy". A ponieważ opłacalne są gramofony nie tylko high-endowe, jestem przekonany, że "spełnienie marzeń" zaostrzy apetyt.
Andrzej Kisiel