Jedyna, niepowtarzalna, najwspanialsza... W odniesieniu do Marii Callas nigdy dość tego typu przymiotników. I nie ma w tym żadnej przesady.
Staram się nie szermować określeniami: "wspaniały", "genialny". Chyba, że piszę o Glennie Gouldzie. Jednak Maria Callas jest nie dla mnie postacią wyjątkową. Postacią, a nie tylko śpiewaczką.
Znam większość jej płyt. Od pierwszej, z listopada 1949 r., gdy dla turyńskiej wytwórni Cetra nagrała dwie arie Belliniego - Elwiry "O rendetemi la spece..." z "Purytanów" i "Casta Diva" z "Normy" oraz Izoldy "Dolce e calmo" po włosku z III aktu "Tristana i Izoldy" Wagnera, aż do jej ostatniej - "Toski" z grudnia 1964 r.
Maria Callas żyła 54 lata, karierę śpiewaczki zakończyła, mając zaledwie 41 lat, nagrywała (i to nieczęsto) zaledwie dwanaście lat. Ale przeszła do historii jako "primadonna assoluta" i "la forta personnalita". Stała się legendą z wielu powodów.
Była niezwykle silną indywidualnością obdarzoną niespotykaną charyzmą. Po prostu elektryzowała publiczność, gdziekolwiek występowała. Ale przede wszystkim genialnie śpiewała. Nawet jeżeli możemy mieć zastrzeżenia do jej głosu, to wydobywała z każdej arii, z każdego utworu coś więcej niż inne śpiewaczki. Była Normą, była Toską i Lady Makbet. I naprawdę była! Posłuchajmy!
Stanisław Bukowski
WARNER CLASSICS 2014