Kanadyjscy Juniorzy nagrali swój trzeci krążek. Synth pop dawno nie miał się tak dobrze jak w ostatnich miesiącach, więc mogą liczyć na duże grono odbiorców. Czy jednak sprostają konkurencji? Pomówmy przez chwilę o "Begone Dull Care".
Szkoda, że w polskich klubach nie gra się takiej muzyki, a papkę promowaną przez "górę". Junior Boys przedstawiają bardzo klimatyczny album, z jednej strony pachnący latami 80., a z drugiej będący zdecydowanie współczesnym nagraniem. Pierwsze wrażenie jakie odnosi się w przypadku większości kompozycji to takie mówiące: "dobrze się zaczyna". Wobec tego czeka się na rozwój sytuacji. Całkiem niepotrzebnie.
Utwory często bardzo długo nie zmieniają tonacji, a gdy zaczynają budować atmosferę napięcia przed finałowym zwrotem akcji, nagle się kończą. To dość nietypowy zabieg w muzyce pop, ale sprawia, że osobom na parkiecie cały czas powinny towarzyszyć emocje, zaangażowanie, ciekawość i pobudzenie. "Begone Dull Care" najzwyczajniej w świecie drażni się ze słuchaczem.
Choć większa część utworów kojarzy mi się z latami 80., jest też miejsce dla przełomu dekad. Początek lat 90. reprezentował boom na dance, euro-pop, którego wpływ też znalazł się na płycie. Trzeba sobie jednak wyjaśnić, że nowa płyta Junior Boys w żadnym wypadku nie należy do żadnego z tych gatunków. To ambitniejsze dzieło, grupy znanej z alternatywności, z czarną okładką i ośmioma długimi utworami.
Mówi się, że muzyka pop grana w mediach jest "dla wszystkich", że to jest tak proste i przyjemne, że każdy to lubi. Jednak gdy spyta się fanów metalu, jazzu czy klasyki o ich stosunek do tych melodii, pewnie zgodnie skrzywiliby miny. W przypadku "Begone Dull Care" nie musiałoby tak być, gdyż duet wprowadza tego typu dźwięki na wyższy poziom.
Głównym czynnikiem, który sprawi czy album będzie sukcesem, stanie się statystyka, ilu osobom utwory będą się dłużyły, a ilu doceni ich strukturę. Ostatecznie nie tylko zdania będą podzielone, ale i każdy słuchacz z osobna może mieć ambiwalentne uczucia, nie tak jednoznacznie pozytywne jak w przypadku "Last Exit", czy nawet "So This Is Goodbye". Pomysł był ciekawy, ale momentami "chłopcy" nieco przesadzili.
M. Kubicki
Domino