Najciekawsze dzieła powstają na styku kultur, to nie nowina. A kiedy we krwi artysty mieszają się różne narodowości, można oczekiwać czegoś wyjątkowego. Tak jest z Keren Ann Zeidel, wnuczki, rosyjskiego Żyda, który wyemigrował do Izraela, córki francuskojęzycznego Włocha i na wpół Jawajki, na wpół Holenderki. Urodzona w Cezarei, dzieciństwo spędziła w Holandii, uczyła się we Francji, teraz mieszka i tworzy w Nowym Jorku.
Jej muzyka jest przedziwnym konglomeratem popu, folku, rocka i world music. Tak naprawdę można ją porównać tylko do Becka, amerykańskiego indywidualisty również z powodzeniem mieszającego różne style. Pierwszy album Keren Ann Biographie de Luca Philipsen nagrała w stylu francuskich piosenek Jane Birkin, France Gall i Francoise Hardy.
Te inspiracje zawiozła do Ameryki, gdzie powstała płyta Nolita (North of Little Italia - dzielnicy Nowego Jorku). Wtedy po raz pierwszy dowiedział się o niej świat. Teraz, kiedy słucham jej nowego albumu Keren Ann, wiem, że pojawiła się wyjątkowa wokalistka, kompozytorka i autorka tekstów, prawdziwa wizjonerka tworząca własną, niezwykle oryginalną muzykę. A że głos ma bardzo charakterystyczny, styl śpiewania nawiązujący do najlepszych "bardów" rocka: Boba Dylana, Nicka Cave'a, Toma Waitsa i Marianne Faithfull, jej piosenki od razu zapadają w pamięć i serce. Ja stałem się jej fanem od pierwszego słuchania, jest dla mnie jak młoda Joni Mitchell.Marek Dusza DELABEL/EMI MUSIC