Pop nagrywany przez niemieckich nastolatków inspirowany amerykańskim nu-metalem. Czy to mogło brzmieć gorzej? W zasadzie w przypadku poprzednich płyt Tokio Hotel nie było sensu rozpisywać się o muzyce, jako że i tak nie ona była interesująca dla odbiorców grupy. Większym zainteresowaniem cieszyły się androgeniczny wokalista z czupryną wziętą niczym z najbardziej odjechanej mangi. I pomyśleć, że zaledwie kilka dekad temu symbolem seksu był Elvis Presley...
O ile włosy postanowione na kilometr wzwyż odniosły zamierzony sukces, o tyle niemiecka gwara cieszyła głównie krajan Tokio Hotel (i Polaków, ale my od zawsze cieszymy się wszystko co zachodnie i "lepsze"). Dlatego też Tokio Hotel dwa lata temu wydało swój pierwszy anglojęzyczny album "Scream", będący w zasadzie przekładem ich debiutanckiego "Schrei". Teraz, wraz z "Humanoidem" chłopcy (?) nie biorą więźniów, idą na całość nie przerażając się czyhającym tuż za rogiem Zonkiem i próbują od razu przypodobać się amerykańskiej publiczności. Czy mają na to szanse?
Tokio Hotel wyszło z założenia, że jak dla Amerykańców to trzeba nowocześnie, wręcz futurystycznie. Dlatego też "Humanoid" jest niczym ścieżka dźwiękowa do taniego filmu S-F. Pomysł z samą zmianą brzmienia jest świetny, gdyż pozwala po raz kolejny sprzedać tę samą muzykę, pod nieco inną przykrywką. Trochę tu syntezatorów, dodano pogłosy i już mamy coś "nowego". Dźwięk jest oczywiście gładki, miły i przyjemny - rodzice na pewno nie będą zwracać uwagi, że jakiś Niemiec drze się w drugim pokoju. Gdy jednak skojarzą co się dzieje, drżyjmy, gdyż Bill bez ogródek śpiewa o "łączeniu się przez pocałunek i dotyk, choć to i tak dla niego za mało!".
"Humanoid" to płyta, której osoby powyżej 13 roku życia powinny posłuchać tylko po to, by uśmiechnąć się w duchu i przypomnieć sobie, że młodość nie miała samych zalet, ale i trochę wad, z których koszmarki takie jak Tokio Hotel wciskane jako coś "trendy" wysuwają się nieomal na pole position, zaraz za nastoletnim trądzikiem. Tokio Hotel co prawda można już, w przeciwieństwie do pierwszych płyt, słuchać bez złości, jednak nigdy nie będą w stanie dojść do poziomu choćby średniego, pozwalającego na to, by nie czuć zażenowania przez obcowanie z ich twórczością.
M. Kubicki
Universal Music Group