Około dwudziestu lat po największych sukcesach belgijskiej grupy Vaya Con Dios na rynku pojawia się kolejna płyta zespołu. Szósty krążek formacji kojarzonej głównie z wokalistką i autorką piosenek Dani Klein jak zwykle powinien spełnić oczekiwania swojego targetu.
"Comme On Est Venu" w przeciwieństwie do poprzednich, wielojęzycznych płyt w całości wyśpiewana jest w języku francuskim. Taka niespodzianka przypadnie do gustu zwłaszcza miłośnikom klasycznych utworów jak "Quand Elle Rit Aux Eclats". Aż dziw bierze, że polscy fani musieli czekać ponad pół roku na premierę tego krążka w naszym kraju.
Aranżacje są poprawne, a i sami muzycy bezbłędnie podeszli do wykonania. Album jest zdecydowanie spokojniejszy i bardziej mroczny niż wydany sześć lat temu "The Promise". Stylistycznie najbliższy jest jednorazowemu projektowi Danielle Schoovaerts z przełomu wieków: Purple Prose. Liczne tekstury dźwięków składają się na złożoną płaszczyznę z idealnie słyszalną przestrzennością, zwłaszcza w przypadku instrumentów akustycznych.
Wszystko to brzmi ładnie, ale oczywiście pozostaje jeden, drobny szczegół. Vaya Con Dios to po tych wielu latach nadal tylko grupa grajków potrafiących poprawnie i czysto przedstawić piosenki swoim słuchaczom. Nie fascynują. Nie poruszają do krwi. Żadna kobieta nie zajdzie w ciążę przez tę muzykę i żaden mężczyzna również. W dzisiejszych czasach jeszcze trudniej jest poczuć zachwyt Vaya Con Dios niż lata temu. Nie tylko dlatego, że brakuje nowej płycie choćby jednego, prawdziwego hitu, ale dlatego, że w epoce Internetu okazuje się, że do przebicia trzeba mieć przynajmniej pomysł, ideę, wizję, image albo po prostu jakąś rewelację, która zwali choćby jednego słuchacza z nóg. Gwarantuję, że "Comme On Est Venu" nie uda się to żadną z tych trzynastu prób.
M. Kubicki
Sony Music