Anthony Dominick Benedetto jest synem piekarza, emigranta z Włoch, i krawcowej, urodzonej w rodzinie włoskich emigrantów już w USA. W wieku trzynastu lat zaczął pracować jako śpiewający kelner we włoskich restauracjach nowojorskiej dzielnicy Queens. Wcielony do armii pod koniec II wojny światowej przeszedł trudny szlak bojowy. Po wojnie szkolił śpiew w technice bel canta, co pozwoliło mu zachować wspaniały głos do dziś.
Ćwiczył wokalizy odtwarzając improwizacje jazzmanów: Stana Getza i Arta Tatuma. W 1949 r. jego talent odkryła wokalistka Pearl Bailey i zaprosiła go, by otwierał jej występy w klubach Greenwich Village. Tam spotkał Boba Hope`a i razem wyruszyli w trasę. Rok później podpisał kontrakt z prestiżową Columbia Records. Tony musiał się bardzo starać nie naśladować Franka Sinatry, którego uwielbiał, bo ten również nagrywał dla tej wytwórni.
Pierwszym hitem Tony`ego Bennetta była piosenka "Because of You" (1951) sprzedana w nakładzie miliona kopii. Z powodzeniem śpiewał z jazzowymi zespołami i orkiestrami, a album "Basie Swings, Bennett Sings!" (1959) był jedną z najlepiej sprzedawanych płyt jazzowych. Jego znakiem rozpoznawczym stała się piosenka "I Left My Heart in San Francisco" (1962), a pod Fairmont Hotel, gdzie ją śpiewał po raz pierwszy, stoi dziś pomnik Bennetta, odsłonięty w jego 90. urodziny, w obecności artysty.
Po inwazji The Beatles na USA w połowie lat 60. popularność Bennetta, ale także i Sinatry, zaczęła spadać. Nowa wytwórnia Verve nie miała pomysłu, jak utrzymać wysokie nakłady jego albumów. Bennett przeżył załamanie i dopiero nowy kontrakt z Columbią w 1986 r. i album "The Art of Excellence" zwróciły uwagę szerszej publiczności. Kolejnymi albumami złożył hołd Frankowi Sinatrze i Fredowi Astaire’owi, a oba uhonorowano statuetkami Grammy.
Największym hitem okazał się album "MTV Unplugged", który skierował na niego uwagę młodego pokolenia i osiągnął status Platynowej Płyty. Uhonorowaniem talentu wokalisty była najbardziej prestiżowa nagroda Grammy: "Album of the Year". Odbierając statuetkę, Bennett żartował, że "unplugged" to on śpiewał całą swoją karierę.
Kiedy w 2006 r. Tonny Bennett obchodził swoje 80. urodziny, okazało się, że każda z gwiazd wokalistyki chce zaśpiewać z Tonym Bennettem. I tak powstał album "Duets: An American Classic". Na 85. urodziny zafundował sobie album "Duets II". W 2011 r. ukazał się 75-płytowy box ze wszystkimi nagraniami artysty. Prawdziwą sensacją była płyta "Cheek to Cheek" nagrana z Lady Gaga, która w 2014 r. zadebiutowała na pierwszym miejscu listy najpopularniejszych albumów w USA.
Jego albumy sprzedały się w nakładzie ponad 50 mln egzemplarzy, otrzymał dziewiętnaście nagród Grammy, w tym jedną za całokształt twórczości.
– Hello Marek, cieszę się, że telefonujesz - pierwszy odzywa się w słuchawce Tony Bennett głosem, który znam z tylu wspaniałych albumów.
– Hello Tony, jak się pan miewa?
– Dziękuję, mam się dobrze.
– Rozmowa z panem jest spełnieniem mojego marzenia. Czekałem na taką szansę wiele lat!
– To miło z twojej strony, sprawiasz mi przyjemność tymi słowami.
– Porozmawiajmy o pana nowym albumie "The Silver Lining: The Songs of Jerome Kern", już sam tytuł jest synonimem optymizmu, co oznacza dla pana?
– Oryginalna kompozycja "Look for the Silver Lining" powstała wiele lat temu i jest przykładem największych osiągnięć muzyki amerykańskiej. Ta piosenka nigdy się nie zestarzała, nie wyszła z mody. Chociaż miała premierę w 1920 r., to brzmi bardziej nowocześnie niż wiele utworów napisanych dziś. Niesie historię dokonań amerykańskich kompozytorów i autorów tekstów, którzy od stu lat tworzą muzykę na Brodawayu, sztukę wysokiej rangi, amerykańską sztukę, której sławienie przypadło mi w udziale. Ona pozostanie z nami na zawsze.
– Kiedyś Frank Sinatra powiedział, że jest pan najlepszym wokalistą w show-biznesie, że wyraża pan myśl kompozytora, zawsze dodając coś od siebie?
– Powiedział to w wywiadzie, kiedy go zapytano, kto jest jego ulubionym śpiewakiem. Odpowiedział: Anthony Benedetto, bo takie jest moje prawdziwe nazwisko. Byłem bardzo zaskoczony, bo Frank Sinatra, Ella Fitzgerald i Nat "King" Cole są do dziś moimi bohaterami. Chociaż Frank był tylko dziesięć lat ode mnie starszy, zawsze był moim nestorem, wspierał mnie w tym, jak śpiewam piosenki, jaki styl obrałem. Nie mogłem uwierzyć, że Mr Frank Sinatra tak powiedział o mnie. To odmieniło moją karierę. Kiedy jego fani usłyszeli z jego ust te słowa, wszyscy skierowali swoją uwagę na mnie. Przychodzili na moje koncerty posłuchać, jak śpiewam, doświadczyłem uznania na całym świecie.
– I pan i Frank Sinatra urodziliście się w Ameryce, ale pochodzicie z rodzin o włoskich korzeniach. Włosi znani są z pięknego śpiewu, bel canta. Czy to miało wpływ na pana wokalne zainteresowania?
– Z pewnością tak. Rzeczywiście najwięksi śpiewacy pochodzą z Włoch, mam na myśli przede wszystkim śpiewaków operowych. Włosi dużo wiedzą o śpiewaniu, obcują z tą sztuką na co dzień.
– Album "The Silver Lining: The Songs of Jerome Kern" nagrał pan z pianistą Billem Charlapem. Dlaczego wybrał pan jego akompaniament i formę duetu?
– Jestem wielkim fanem pianistyki Billa Charlapa od wielu lat, właściwie od czasu, kiedy go pierwszy raz usłyszałem. Kilka razy udało nam się wystąpić na scenie. Pomyślałem, że dobrze byłoby nagrać razem cały album.
– Ta płyta przypomina mi pana nagrania z pianistą Billem Evansem, wydane na dwóch albumach. Jak doszło do waszego spotkania?
– To był pomysł Ralpha Sharona, mojego dyrektora muzycznego, pianisty, z którym współpracowałem 45 lat. Zawsze dobierał muzyków, którzy dobrze rozumieją wokalistów i potrafią z nimi współpracować. Jednak duet z Billem Evansem był wyjątkowym wydarzeniem w mojej karierze, śpiewałem z wybitnym pianistą jazzowym mającym ogromny dorobek solowy i zespołowy. Pamiętam, że dla nas obu była to wielka radość móc razem współpracować, a zarazem wyzwanie i przygoda.
– Pana specjalnością stały się jednak duety z innymi wokalistami i wokalistkami. Moment pana współpracy z brytyjską wokalistką Amy Winehouse znalazł się w fi lmie dokumentalnym "Amy". Jak pan wspomina ten epizod?
– Amy to tragiczna postać. Była jedną z największych wokalistek jazzowych w historii. Niestety, producenci i ludzie, którzy ją otaczali, źle kierowali jej karierą. Za dużo pracowała, ulegała naciskom i stresom. Miałem szczęście, że mogłem spotkać się z nią w studiu. Jej matka powiedziała mi, że Amy była szczęśliwa, że może robić to, co lubi. Chociaż umarła bardzo młodo, pozostawiła wspaniałe nagrania. Swoją muzykę.
– Jak przebiegało wasze spotkanie?
– Była nieśmiała, ale od razu się polubiliśmy. Rozmawialiśmy o naszych ulubionych wokalistkach, o artystach, których cenimy. Świetnie spędziliśmy czas nagrywając standard "Body and Soul". Umówiliśmy się na następne spotkanie, ale niestety zmarła. Nasze nagranie było ostatnim, jakie zrealizowała w studiu. Naprawdę świetnie śpiewała jazz, z czego mało kto zdawał sobie sprawę. Była stworzona do jazzu.
– Zaśpiewał pan także z Arethą Franklin, Mariah Carey i Norah Jones. Jak pan czuje się z artystami śpiewającymi w tak różnych stylach?
– Każdy śpiewa siebie, dzięki temu tworzyliśmy interesujący kontrast, podczas gdy cały czas współpracowaliśmy. Różne są inspiracje kształtujące indywidualny styl. Na mnie duży wpływ wywarła Billie Holiday i wielki Frank Sinatra. Ich interpretacje mają wpływ na kolejne pokolenia, więc mimo różnic pokoleniowych mamy wspólnych idoli.
– Na płycie "Duets" zaśpiewał pan także z Lady Gagą, a potem nagraliście cały album i daliście wiele koncertów. Co pana do tego zachęciło?
– Już kiedy śpiewaliśmy piosenkę "The Lady is a Tramp", była znakomita, a jak się okazało, nie wierzyła, że może jej się udać ten duet. Zaśpiewała tak naturalnie i swobodnie, w starym stylu, że nawet ją samą to zaskoczyło. Powiedziała mi, że nigdy wcześniej tak dobrze się nie czuła, więc postanowiliśmy zrealizować cały album. Kiedy śpiewa się z serca, z duszy, wszystko musi się udać. Nagraliśmy album "Cheek to Cheek", który stał się światowym bestsellerem.
– Spodziewał się pan takiego sukcesu?
– Byłem zaskoczony. Promotorzy naciskali na bardziej popularny repertuar i lżejsze aranżacje, z których słynęła wcześniej Lady Gaga, ale dali się przekonać, że to powinien być inny album. Lady Gaga zaśpiewała całkiem inaczej niż na swoich płytach, tak naturalnie, po prostu pięknie, że sam byłem urzeczony, a wszyscy wkoło mówili: "O mój Boże, to ona potrafi tak śpiewać?". Jestem szczęśliwy, że doszło do naszej współpracy i nagraliśmy ten album.
– Czy jest ktoś, z kim chciałby pan zaśpiewać?
– Moim pragnieniem było zaśpiewać z Billie Holiday, ale nie udało mi się. Odeszła, zanim stało się to możliwe. Była moją ulubioną wokalistką, mistrzynią interpretacji, symbolem indywidualności w muzyce.
– Na kilka lat przerwał pan swą karierę wokalisty, by poświęcić się malarstwu. Proszę opowiedzieć o tej swojej pasji.
– Maluję od dzieciństwa, swoje obrazy podpisuję prawdziwym nazwiskiem Benedetto. Pseudonim Tony Bennett wymyślił mi Bob Hope, który zaprosił mnie na wspólne występy. Zapytał mnie, jak się nazywam – Anthony Benedetto – odpowiedziałem. – To za długo – stwierdził. – Będziesz się nazywał Tony Bennett – i tak zostało do dziś. Malarstwo pasjonowało mnie od zawsze, wreszcie poszedłem do szkoły dla amatorów malarstwa. Kocham malować i kocham śpiewać, robię to codziennie. Mam błogosławione życie.
– Dlaczego częstym motywem pana malarstwa są pejzaże?
– Mieszkam przy Central Parku w Nowym Jorku. Rozmawiając z tobą, patrzę przez okno na zieloną przestrzeń parku przede mną. Jest piękny dzień, świeci słońce, mam cudowny widok. Te drzewa są bardzo inspirujące, wystarczy popatrzeć przez okno. Najlepszy czas na malowanie to poranek, ok. 10 jest najlepsze światło.
– Czy dziś już pan malował, co jest tematem?
– Dziś jeszcze nie, mam na sztaludze kolejny pejzaż. Zdarza mi się przyjmować zamówienia. Na przykład na portrety artystów.
– Czy możliwy jest pana koncert w Polsce?
– Bardzo chciałbym zaśpiewać w Polsce. Podczas II wojny światowej walczyłem na kilku frontach w Europie. Spotykałem polskich żołnierzy, to byli wspaniali ludzie. Chciałbym o tych spotkaniach opowiedzieć polskiej publiczności.
Rozmawiał Marek Dusza
Fo. Marek Dusza