– Właśnie ukazał się twój pierwszy album wydany przez wytwórnię ECM Records, jakie masz wrażenia i oczekiwania w związku z tą premierą?
– To dla mnie wielkie wyróżnienie oraz prestiż. Właśnie dostałem międzynarodową wersję płyty, ale będzie też polska, dużo tańsza, co jest bardzo dobrym pomysłem wydawcy i dystrybutora. Premierową trasę zaplanowano w Europie i Polsce. Chociaż od kiedy występuję w kwartecie z Norwegami, to większa część koncertów odbywa się za granicą. Mam szczęście, że zainteresował się nami Manfred Eicher, szef ECM-u.
– Jak doszło do propozycji nagrania?
– Mniej więcej raz w roku wysyłałem Manfredowi swoją nową muzykę. Jakieś sześć lat temu dostałem wiadomość, że przyjdzie na nasz koncert, jeśli zagramy w Monachium, bo chciałby nas usłyszeć na żywo. Ponieważ nieustannie pracuje w różnych studiach, to natrafienie na niego gdziekolwiek graniczy z cudem.
Tomasz Stańko, który go dobrze zna, powątpiewał, czy do tego spotkania w ogóle dojdzie. Udało się zorganizować ten koncert i Eicher przyszedł na pierwszy set. Potem porozmawialiśmy piętnaście minut. Miałem nadzieję, że zorganizuje nam sesję nagraniową, ale usłyszałem, że jeszcze nie teraz, że jest za wcześnie. Natomiast nadal chciał, żebym wysyłał mu nasze nagrania. Zwrócił uwagę na grę Dominika Wani, na świetną sekcję rytmiczną, powiedział, że format międzynarodowego kwartetu to najlepsza opcja.
Jeśli miałem jakieś udane nagranie naszego koncertu, to mu wysyłałem. Czasem odpisywał, co sądzi o muzyce i o nowych kompozycjach. Kluczowym okazał się nasz występ w nowojorskim klubie Jazz Standard. Drugi set naprawdę się udał. Wysłałem mu nagranie z opisem naszej trasy w USA oraz Kanadzie i wtedy dał znać, że powinniśmy się spotkać.
Zaprosił mnie do Monachium. Spotkaliśmy się w jego biurze 1 września 2016 r. Od razu zaskoczył mnie propozycją, że możemy wejść do studia jeszcze tej jesieni. Nie znałem terminów moich kolegów z zespołu, więc zaproponowałem styczeń 2017 r. Spotkaliśmy się w Rainbow Studio w Oslo, nagrywaliśmy przez dwa dni, a trzeciego uczestniczyliśmy w procesie miksowania materiału.
– Kilka dni temu spytałem Tomasza Stańki, czy to on zwrócił uwagę Eicherowi na ciebie. A on mi odpowiedział, że było odwrotnie. Jak to możliwe?
– Tak było, a wiąże się z tym najbardziej niesamowita historia w moim życiu. Kiedy miałem 18 lat, grałem w młodzieżowym klubie Kwadrat w Jeleniej Górze. Po jednym z koncertów wyszedłem z klubu, żeby zapalić, wtedy jeszcze paliłem. Podszedł do mnie gość, który powiedział, że ma kilka saksofonów i chciałby żebym dawał mu prywatne lekcje gry. Zgodziłem się i ta znajomość przerodziła się w przyjaźń, do dziś jesteśmy w kontakcie.
Kiedy wygrałem konkurs festiwalu Bielska Zadymka Jazzowa, gdzie nagrodą było nagranie płyty, dałem mu kilka egzemplarzy, żeby posłuchał i rozdał znajomym. Powiedział mi, że jedną dał kuzynowi, który pracuje w Monachium u kogoś, kto wydaje płyty. Nie był świadom, że ten kuzyn pracuje dla Manfreda Eichera. Okazało się, że płyta trafiła do niego i na moje szczęście odsłuchał ją, a przecież dostaje setki albumów. Dostałem wtedy wiadomość na profilu MySpace.
Manfred napisał, że się cieszy, że jest taki nowy zespół w Polsce i że będziemy w kontakcie. Kiedy dotarło do mnie, że tej klasy producent o światowej renomie, o pracy z którym marzy tak wielu muzyków, napisał właśnie do mnie, po prostu wstrząsnęło mną. Jak się później dowiedziałem, Eicher zadzwonił do Stańki i wspomniał mu: "Jest taki alcista w Polsce, nazywa się Maciej Obara, weź go czasem na parę koncertów, pomożesz mu, trochę go wypromujesz, będzie grał". I tak trafiłem do zespołu Tomasza Stańki.
Zaprosił mnie najpierw na nagranie muzyki do spektaklu "Terminal 7" razem z jego polskim kwartetem. Byli z nim wtedy: Marcin Wasilewski, Sławek Kurkiewicz i Michał Miśkiewicz. Potem występowałem w jego różnych projektach. Z perspektywy czasu myślę, że decydującym momentem dla Eichera była płyta "Komeda" nagrana z moim norweskim kwartetem. Kiedy ją dostał, zaproponował spotkanie w Monachium podczas naszego koncertu.
– Ta pierwsza wiadomość od szefa ECM-u ukierunkowała twoje działania?
– Tak, bo miałem nadzieję, że kiedyś może uda mi się nagrać płytę dla ECM-u. Wytwórnia wydaje dużo muzyki, która nie odnosi się dosłownie do tradycji amerykańskiej, stawia na indywidualność każdego zaproszonego muzyka. Także płyty mają swoje brzmienie. Stworzenie kwartetu z Dominikiem Wanią i Norwegami zajęło mi jednak kilka lat. Miałem szczęście spotkać ludzi, którzy mi pomagali w różnych etapach mojej kariery. Poleciałem do Ameryki, żeby grać z tamtymi muzykami i zorientować się, w którym miejscu jestem, co powinienem dalej robić.
Zrozumiałem wtedy, jak mało wiem o amerykańskim jazzie. Na ten wyjazd dostałem pieniądze ze śląskiej instytucji kultury Ars Cameralis. Piękne jest teraz to, jak młodzież może swobodnie wyjeżdżać na studia zagraniczne, dostaje stypendia. Kiedy studiowałem na Akademii Muzycznej w Katowicach, nie było to takie proste. Na pewno kontakty z Amerykanami i gra w zespole Stańki otworzyła mnie na nowe rzeczy. I udało się, mam w ręku płytę wydaną przez ECM Records, dla której też nagrywają Amerykanie.
Wyobraźmy sobie sytuację, że ja staram się o kontrakt z amerykańską wytwórnią np. Blue Note. W moim przypadku to przecież nierealne. W Ameryce mają swój sound, który uwielbiam, bo bez niego nie byłoby tego, co robię. Natomiast ECM jest wydawnictwem, w którym moja muzyka znalazła swoje miejsce. Robię to, co czuję, polegając na swojej intuicji oraz doświadczeniach artysty żyjącego w Europie.
– Wielu młodych polskich jazzmanów studiuje na zagranicznych uczelniach, chyba najwięcej w?Danii. Jaki to ma wpływ na polski jazz?
– Muzyka jest coraz bardziej różnorodna. Obracając się w środowisku międzynarodowym, można skorzystać na wielu poziomach, również światopoglądowych, zmienia wtedy się bardzo wiele. Kluczem do rozwoju indywidualnego stylu było i jest komponowanie. Obserwuję młodych muzyków. Jednym z moich najbardziej ulubionych pianistów młodego pokolenia jest Grzegorz Tarwid.
Duże wrażenie zrobił na mnie debiut saksofonisty Kuby Więcka. Kamil Piotrowicz nagrał świetny album ze swoim sekstetem. Jest coraz więcej ciekawej muzyki. Zanika swing, podział utworu na temat i solówki. Młodzi piszą inaczej. To są ich doświadczenia z europejskich uczelni, a te czerpią natchnienie z różnych scen Nowego Jorku.
– Dlaczego na nowej płycie tak ważną rolę powierzyłeś Dominikowi Wani?
– Jego wielkim atutem jest wspaniała pianistyka, w jego grze słychać klasyczne wykształcenie, piękną melodykę, wrażliwość, która powoduje, że ta muzyka ma bardzo naturalny przebieg. Uwielbiam połączenie jego fortepianu z rewelacyjnym brzmieniem Ole Mortena Vagana na basie. Jego gra daje głębię otwierając przestrzeń, w której czujesz się bezpiecznie.
Otacza cię coś wyjątkowego. On często podejmuje decyzje, w którą stronę idziemy. Cenię go za kreatywność. Gard Nilssen ma piękny „touch”. Ma bardzo ciemne, równe brzmienie całego zestawu perkusyjnego, doskonały feeling w prostych groovach. Jest bardzo wrażliwym muzykiem. Myślę, że jest szansa na debiut kolejnego polskiego muzyka w ECM-ie, tym razem Dominika Wani. Eicher zaproponował mu nagranie. Ciekaw jestem, z kim tego dokona.
Rozmawiał Marek Dusza