- Pana album "24 Preludes & Improvisations" ukazał się pod koniec października ubiegłego roku, ale został nagrany ponad rok wcześniej, co się z nim działo w międzyczasie?
- Album nagrałem latem 2016 r. i wtedy zagrałem też kilka promocyjnych koncertów: w Studiu S1 im. W. Lutosławskiego, w NOSPR i na festiwalu Jazz Jantar w Gdańsku. Był też kameralny koncert w Studiu im. W. Szpilmana. To był okres odreagowania po bardzo intensywnych przygotowaniach.
- Czy każdy koncert był inny, szczególnie że Preludia nie mają wersji nutowych, a po nich następują improwizacje?
- Na pewno Improwizacje zmieniały się, pomimo tego, że początkowy zamysł zakładał tu pewne ograniczenia wykonawcze. Tego jednak nie dało się upilnować i ostatecznie materiał za każdym razem przenosi mnie w inne strony.
- W opisie płyty czytamy, że podczas nagrywania nie miał pan partytur swoich Preludiów, zagrał je pan z pamięci?
- Dla mnie to jest łatwiejsze rozwiązanie, kiedy wszystkie pomysły przechowuję w głowie. Gdy muzyka przybiera formę nutową, pojawia się pokusa, żeby podczas wykonywania utworu myśleć tylko o zapisie nutowym. To jest taka skamielina, którą ominąłem, dzięki czemu nie muszę myśleć o jej odtwarzaniu, a wyłącznie o muzyce. To swobodniejszy tryb pracy, bardziej otwarty, tak też było z moimi Oberkami.
- Patrząc na tytuł projektu, jeszcze zanim pojawił się album, pomyślałem, że nawiązuje pan do Preludiów Chopina, ale to nie było trafne skojarzenie. Gdzie znalazł pan inspiracje?
- Po Oberkach dużo myślałem o swojej twórczości. Po doświadczeniu z muzyką ludową i zadaniu pytania o źródło twórczości przeszedłem do następnego pytania: o sposób tworzenia. Polskie tańce pokazały mi jasno, że kształty muzyczne biorą się ze spontanicznego aktu, nie z kontemplacji. Jeśli tak, to trzeba skończyć zideą bezpośredniego przenoszenia języka ludowego do jazzu, a po prostu wziąć się za tę spontaniczną twórczość.
"24 Preludia i Improwizacje" to jakby wykaz technik wyciągania z siebie muzycznych kształtów. Do tego dochodzi generalny podział na kompozycję i improwizację, czyli de facto improwizację zastosowaną w procesie komponowania i improwizację potraktowaną jako wolną wypowiedź. Improwizacja to tutaj namyślanie się w czasie rzeczywistym i wdrażanie w życie naszych wzlotów - kolekcjonowanie najpiękniejszych momentów i układanie tego w całość, na bieżąco.
- Do tego jest potrzebna niesamowita pamięć!
- W trakcie improwizacji pamięć jest inaczej eksploatowana. Nie ma czasu na zaprzątanie świadomości, więc działa jakby spod jej tafli. Tworzenie odbywa się szybko, więc faktycznie trzeba wiedzieć, co zagrało się na początku, czy przed momentem, ale nie do końca w sensie pamiętania, a bardziej intuicji, która chwyta całość formy jednym rzutem, ocenia, czy w odpowiedni sposób nawiązuję do początkowego pomysłu, co rzutuje np. na to, jak powinienem zakończyć. Jeśli chcemy być autentyczni, to musimy się ciągle na nowo interpretować, nawet gdy, dajmy na to, pewne motywy będziemy powtarzać - musimy dbać o nasze reakcje. Nawet na te kształty, które już znamy, a w tym przypadku są to Preludia.
- Jest pewna analogia w tym, w jaki sposób Bach opowiada o zasadach muzyki rządzących wewnątrz utworu. U Chopina Preludium jest ucieleśnieniem konkretnego nastroju, odzwierciedleniem uchwyconego stanu emocjonalnego.
Bach podchodzi do utworu metodologicznie, jakby prowadził wykład. Przekazuje teoretyczne treści w formie artystycznej. I ten sposób bardzo mi odpowiada, pomimo tego, że ja już poruszam inne zagadnienia. Moja opowieść dotyczy nie samych muzycznych zasad, a sposobu ich traktowania przez twórcę.
Poprzez muzykę określana jest tu relacja między autorem, a jego dziełem. Bach wyodrębnił zasady, żeby poruszać się wnich mógł ludzki duch, który z natury jest nieskończony i mógłby robić wszystko. Zasady dają mu oparcie, ten przysłowiowy grunt pod nogami. Ja mówię już bardziej o sposobie poruszania się po tym gruncie, przestając nadawać mu pierwszorzędne znaczenie.
Przestaję patrzeć pod nogi i opisuję reguły swobody kreowania. Tutaj, w wolności, można napotkać ograniczenia, jak np. przyzwyczajenia czy szukanie łatwiejszej drogi - one usypiają i zawężają horyzont możliwości. To jest pytanie podstawowe: jak pozostać wolnym, nie ulegając prawu duchowej grawitacji.
- Myśli pan wtedy o tym, jak odbierze to słuchacz?
- Nie. Uważam, że gdy artysta jest szczery, to obiór jego dzieła zawsze będzie dobry. Czuję to podczas koncertu. Podobny efekt osiąga się przez źle rozumianą atrakcyjność, ale ten efekt będzie krótkotrwały. Myślenie o oczekiwaniach odbiorcy przeszkadzałoby mi wtworzeniu muzyki. To, co słuchaczowi trzeba oddać, to stuprocentowa szczerość i solidne wykonanie swojej pracy. W końcu to muzyk ma się znać na tym, co robi. Tu jest jego przewaga, którą niektórzy wykorzystują idąc na łatwiznę, bo są takie momenty, w których wiesz, że publiczność kupiłaby już wszystko. Warto wtedy wzbić się jeszcze wyżej i nie zważając na to, pozostać sobą.
- Czy Preludia się rozwijają i w jakim kierunku?
- Ten program jest jak wehikuł, który przenosi mnie, tak trochę na kredyt, w nowe miejsca. Jest stylistycznie nieokreślony, wymaga ode mnie dużej elastyczności. Wiele pomysłów doprowadziłem już do ściany, czasem czuję opór materii. Po każdym Preludium następuje improwizacja, tak więc kolejne improwizacje chcą nawiązywać do poprzednich, tworzą się między nimi zależności i nie każda może być czymś zupełnie nowym.
To są krótkie utwory silnie eksploatujące moją pomysłowość, i chciałoby się, żeby każda improwizacja była świeżą odpowiedzią na dane Preludium. Czas jest jednak nieubłagany i w tym momencie muszę coś zaimprowizować, nie mogę czekać, a moje myśli ciągle są osadzone w co zagrałem przed chwilą. Poruszanie się w tak ryzykownych warunkach ma dla mnie silnie oddziaływanie rozwojowe. Całą tą strukturą cyklu jestem wrzucany na głęboką wodę, wyciągany z niej i znowu wrzucany. To męczące nie tylko fizycznie, aleintelektualnie w sensie twórczego zaplecza.
- Czego może się pan nauczyć po takich studiach?
- To ciągle jedno ponawiane pytanie o własną twórczość. To poznawanie swoich granic, bez zakładania, że takie w ogóle istnieją. Przy najnowszym programie nie mam już żadnych założeń. Nie można zakładać, że coś nas ogranicza, a tylko walczyć i przełamywać to, co się na naszej drodze pojawi. Po koncertach tak właśnie się czuję - jak po walce. "Preludia i Improwizacje różnią się od poprzednich przedsięwzięć", bo w samej swojej konstrukcji wydaje się ono niewdzięczne. Oberki konstruowałem tak, żeby były dla mnie jak najwygodniejsze.
Budowałem tylko pomosty między jedną skomponowaną wyspą a drugą. To były pewne zabezpieczenia przed upadkami, jak wbity gdzieś wysoko hak z liną, po której trzeba się wspiąć. Nie widzę w tym nic złego, ale trzeba sobie stawiać coraz większe wyzwania, badać własne granice - musiałem się więc na chwilę tych haków pozbyć. Pamiętam koncert w trio z Carlosem Zingaro i Krzysztofem Knittlem, to był koncert w całości improwizowany, podobnie gramy teraz w duecie z Kubą Więckiem. To jednak już granie kolektywne, w pewnym sensie można się wesprzeć na partnerze.
- Preludia są nadal tylko w pana głowie, czy już pan je przeniósł na papier nutowy?
- Ciągle tylko w głowie, ale początkowy pomysł zakładał też wydanie nut, dlatego będę chciał to zrobić. To jak najbardziej utwory do odegrania, zinterpretowania. Spiszę je, jak poczuję, że nadszedł już ten moment.
Rozmawiał Marek Dusza
Fot. Adam Golec