– To drugi pani album z piosenkami Boba Dylana, jaki był powód powstania albumu z 2005 roku "Tylko Dylan" i dlaczego nagrała pani drugą płytę z jego utworami?
– Bardzo chciałam nagrać piosenki Dylana i wtedy, trzynaście lat temu, pojawiła się taka możliwość. W przypadku płyty "Tylko Dylan" nie chciałam się opierać tylko na tradycji amerykańskiej. Aranżacje napisał Bartek Straburzyński i z tego, co stworzył, wyniknęło zaproszenie zespołu Voo Voo do tego projektu.
Później myślałam, że już nie będę nagrywać Dylana, choć śpiewam go cały czas. Jednak kiedy mój wydawca złożył mi propozycję wydania nowego albumu właśnie z jego piosenkami, stwierdziłam, że spróbuję. I stąd wziął się "Zwykły włóczęga".
– Czy to, że o Dylanie mówi się dużo po tym, jak otrzymał Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury, miało wpływ na decyzję o nagraniu płyty?
– Nobel nie miał wpływu na moją decyzję o nagraniu "Zwykłego włóczęgi".
– Czy piosenki Boba Dylana zainspirowały Martynę Jakubowicz - nastolatkę do śpiewania i do pisania własnych piosenek?
– Nie, bo najpierw bardzo chciałam nauczyć się grać na gitarze. Amerykańskie folkowe songi były dobrą szkołą. Z repertuaru Dylana opanowałam najpierw "I Shall Be Released", potem "All Along the Watchtower". Na płycie "Kołysz mnie" jest koncertowa wersja tej piosenki. I jeszcze "Farewell Angelina", one wszystkie trafi ły na płytę "Tylko Dylan". Uczyłam się także piosenek Joan Baez, więc w tym początkowym okresie Dylan nie był jedyną moją inspiracją.
– Jak pani postrzega jego teksty?
– Wymowa jego poezji zmieniała się, była różna w kolejnych okresach jego twórczości. Nie wybrałam na żadną z moich płyt jego długich piosenek. Te, które wybrałam, są raczej proste, przynajmniej tak mi się wydaje. Ale nawet w nich jest tzw. podwójne dno, skłaniają do myślenia. Są też teksty napisane wprost, jak "Polityczny świat" tu nie ma nic, czego trzeba się domyślać.
– Na pierwszy album z Dylanem wybrała pani jego popularne utwory, na najnowszym jest więcej mniej znanych utworów. Są dla pani ciekawsze?
– Nie traktuję tego wyboru w kategoriach "mniej lub bardziej popularne. Jeśli ktoś kiedykolwiek interesował się twórczością Boba Dylana, to wie, że najpopularniejsze są protest-songi z pierwszego okresu jego działalności. Wielu wykonawców sięga chętniej właśnie po piosenki z pierwszej połowy lat 60., jak choćby "Blowin’ In the Wind". A przecież Dylan zamienił gitarę akustyczną na elektryczną w 1965 r. i odciął się od folku ze swoich wcześniejszych lat.
Nie rozpatruję jego twórczości okresami, są płyty, które podobają mi się bardziej, jak np.: "Oh Mercy", "Slow Train Coming" czy "John Wesley Harding". Nie podobają mi się jego płyty nagrane z zespołem The Band, ale to się może jeszcze zmienić. Natomiast lubię jego ostatnie albumy, choć bardziej skupiam się na pojedynczych utworach. Z każdej płyty można by wyjąć jakąś perełkę.
– Czy jego najnowsze interpretacje amerykańskich standardów również przypadły pani do gustu?
– Tak, bo pokazuje, że może tym swoim skrzeczącym głosem zaśpiewać wszystko, co lubi. Każda jego płyta jest inna, on sam zmienia się jak kameleon, a przy tym ma swój styl, jest skrajnym indywidualistą. Nawet na harmonijce ustnej gra w oryginalny sposób.
– Kto tłumaczy dla pani teksty piosenek Dylana?
– Andrzej Jakubowicz. On robi to, od kiedy go znam, a poznałam go mając siedemnaście lat. Już wtedy tłumaczył jego piosenki, robi to do dziś dla przyjemności, dla własnych potrzeb.
– Czy z tekstów Dylana można się nauczyć żyć, jak on sam sugeruje w jednej z piosenek?
– Jego teksty są, mówiąc kolokwialnie, niegłupie, zmuszają do myślenia, stawiają pytania. Słuchanie ich jest dużo lepsze niż bezmyślne konsumowanie muzyki, która niczego do życia nie wnosi. To kwestia wyboru. Są ludzie, którzy słuchają muzyki, jak im szemra w tle, kiedy jadą samochodem. Nie chcę tu powiedzieć, że nie należy słuchać disco polo dla zabawy. Każdy wybiera to, co lubi, co mu jest potrzebne.
Muzyka jest elementem uwrażliwiającym i w pewnym wieku ma duży wpływ na rozwój człowieka. Ja wychowałam się na muzyce klasycznej. Natomiast nie mogę powiedzieć, że piosenki Dylana coś zmieniły w moim życiu. Nie byłam nastolatką, która zakochuje się w artyście bezkrytycznie.
Nie jestem tego typu oddanym fanem. Są ludzie, na których piosenki wywierają jakiś wpływ. Niestety, bywa, że nie jest to wpływ pozytywny. Muzyka może działać destrukcyjnie. Zależy, czego się słucha i jak ktoś to odbiera. Bob Dylan sam sobie zadaje pytania, co jest w życiu ważne.
– Czy widziała pani jego występ na żywo?
– Tak, byłam na jego koncercie w Klubie Stodoła. Fajnie było go zobaczyć i to wszystko, ja się nie modlę do artystów.
– Czy zróżnicowanie aranżacji wynika z różnorodności repertuaru na nowej płycie?
– Chciałam pokazać Dylana od strony jego wielorakich zainteresowań muzycznych. Nie nagraliśmy jednak coverów, bo nie o to nam chodziło. Robienie kopii mnie nie interesuje. Mamy prawo do własnej interpretacji.
– Jak wyglądała praca w studio?
– Od wielu lat pracuję z Darkiem Bafeltowskim w ten sposób, że najpierw siadamy we dwójkę w domowym studiu i nagrywamy wokal z samą gitarą. Słuchamy i oceniamy, czy to idzie w kierunku, jaki obraliśmy. Przyznam się, że na początku myślałam, iż sekcja w ogóle się na tej płycie nie pojawi.
Darek dogrywał kolejne partie gitar akustycznych i tak powstał surowy materiał. Decyzja o tym, gdzie wykorzystamy sekcję rytmiczną, zapadła, kiedy już wszystkie gitarowe brzmienia były poukładane. Wtedy nagrałam swoje partie wokalne "na czysto". Następnie przyjechali do studia Mietek Jurecki i Tomek Zeliszewski, żeby dograć sekcję do tych piosenek, które uznaliśmy, że zabrzmią lepiej z basem i perkusją. Koncepcja albumu, która jest szalenie istotna, rozwijała się w trakcie pracy nad nim. Wybieraliśmy miejsca, gdzie ma się pojawić fortepian, gdzie mają być dograne organy Hammonda.
– Na koncertach te utwory będą miały taką samą formę, jak na płycie?
– Trudno mi to teraz powiedzieć, nie wszystkie piosenki będą na koncertach wykonywane. Trzeba w półtorej godziny zagrać stare hity i kilka piosenek z nowej płyty. Nie czekałam na premierę i dwie, trzy z tego albumu już wykonywałam na koncertach. Gramy teraz w składzie: trzech muzyków i ja, jest oszczędnie.
– Jak słuchacze reagują u nas na piosenki Dylana?
– Gdybym nie zapowiadała, że to Bob Dylan, to zapewne uznaliby, że śpiewam swoje piosenki. W Polsce nie jest to artysta cieszący się wielką popularnością. Podobnie jak Joni Mitchell. Mamy swoje ulubione klimaty, muzyka amerykańska nie jest popularna wśród szerokich kręgów słuchaczy.
– Czuje się pani tytułowym włóczęgą?
– W kontekście osoby, która śpi na rogu ulicy przykryta kartonami? Nie.
– A w przenośni?
– Ktoś, kto przez czterdzieści lat uprawia zawód polegający na przemieszczaniu się z miejsca na miejsce, a Polskę przejeździłam wielokrotnie, to można powiedzieć, że jest to życie włóczykija. Ale ja osiadłam już wiele lat temu w moim domu z ogrodem i koncertów nie gram już tak wiele, jak kiedyś.
Rozmawiał Marek Dusza
Fot. Jacek Poremba