Kuba Kawalec: Przyszłość nie spędza mi snu z powiek

20 marca 2011 Wywiady

Kuba Kawalec, wokalista zespołu Happysad, opowiedział w rozmowie z AUDIO między innymi o tym, czy ta wywodząca się ze Skarżyska-Kamiennej kapela będzie świętować swoje dziesięciolecie, a także czy on sam chciałby pracować w biurze jako ekonomista.

Piotr Wojtowicz: Gdy kilkanaście lat temu zaczynaliście wspólne granie w Skarżysku Kamiennej, czy wierzyliście, że uda wam się zrobić karierę na polskich scenach? Cztery studyjne płyty i kilkaset zagranych przez Happysad koncertów coś jednak znaczą...

Kuba Kawalec (fot. happysad.art.pl): - Na pewno nie przypuszczaliśmy. Ta licealna przeszłość jest już dla nas strasznie archaiczna, ale nie sięgając tak daleko - z sześć czy siedem lat wstecz - to wtedy też nie myśleliśmy, że coś się takiego wydarzy. Gdy nagrywaliśmy naszą pierwszą płytę, to już było dla nas strasznie duże wydarzenie. A kto tam sięgał w ogóle wyobraźnią, że będą jeszcze następne i następne. Naprawdę nikt nie przypuszczał i wszystko to co nam dawał los, braliśmy z otwartymi rękami.

Powiedziałeś, że nagrywanie "Wszystko jedno" to już było duże przeżycie dla was. A okazało się, że pierwszy singiel Happysadu - "Zanim pójdę" był strzałem wręcz idealnym...

- Wszyscy mówią, że to był taki strzał. Dla nas, po pojawieniu się tej piosenki, tak naprawdę niewiele się zmieniło w przeciągu roku czasu. Bardziej koncerty przysparzały nam wymiernych korzyści, bo ludzi na widowni było coraz więcej i więcej. Przez to, że się gdzieś pokazywaliśmy i ktoś nas zobaczył, wieść o nas się rozniosła. Trochę pomógł nam też internet. Nie wiem, jaka była wtedy siła radia - na pewno nas w "Trójce" wtedy puścili parę razy. Ale tak to się niosło z ust do ust, z ucha do ucha. I mam wrażenie, że obroniła się ta muzyka, bez jakiejś większej promocji, bez nakładów finansowych na to wszystko.

Gdy ukazał się wasz pierwszy krążek, to pojawiły się głosy w stylu: "to Pidżama Porno bis"...

- Teraz już z doświadczenia wiem, że to nam nie zaszkodziło. Wiadomo, że jeśli ktoś nas natrętnie atakował w ten sposób, było to przykre. Ale jeśli próbowali nas uszeregować, to następnymi płytami sami też sobie uświadomiliśmy, że od Pidżamy jesteśmy kawałek drogi. Chociaż ja Pidżamę bardzo lubię i nigdy się nie mówiłem, że to jest dla mnie obcy zespół i w ogóle go nie kojarzę, więc na pewno jakiś ich wpływ był. Ale udało się od tego odskoczyć na bezpieczną odległość.

Gdzieś czytałem taką opinię, że gdyby Pidżama Porno dalej grała, to dla was nie byłoby miejsca na rynku. Niektórzy uważają, że wypełniliście po nich lukę i przejęliście ich publiczność...

- To takie gdybanie. Natomiast doceniam ruch "Grabaża", bo gdzieś tam pomysł na Pidżamę się wypalił. Trochę się czasy zmieniły, takie "łupanie" punk-rockowe przeszło do klasyki rocka i czas jest na nowsze rzeczy. Każdy twórca ma chęci spróbowania czegoś nowego. Nie dziwię "Grabażowi" i mam duży szacunek dla niego, że się odważył. To był odważny krok, choć może niezrozumiały dla takich zatwardziałych "pidżamowców". Dla mnie to jest w pełni zrozumiałe, że ktoś próbuje otworzyć inne okno w pokoju, by trochę świeżego powietrza naleciało. I też bym chciał w przyszłości, gdy może zabrniemy w ślepy zaułek, mieć tyle polotu i odwagi, żeby uciec w drugą stronę. To jest naprawdę fajne, że "Grabażowi" się udało. Jak tak patrzę na polską scenę, to niektóre zespoły nie mogą się zdobyć na taki krok, a może byłoby to dla nich z korzyścią.

Nie wiem, czy się zgodzisz z tą opinią, ale gdy słucham płyt Happysadu, to mam wrażenie, że zatoczyliście koło. Pierwszy krążek zdecydowanie pozytywny, potem uderzyliście w smutniejsze klimaty, by na ostatnim wydawnictwie znów powrócić do radośniejszych dźwięków...

- Dla mnie te wszystkie piosenki są smutne i nostalgiczne, z nutą tragizmu i romantyzmu jednocześnie. Byliśmy strasznie zaskoczeni po pierwszej płycie, na której było "Zanim pójdę" o jakiejś nieszczęśliwej miłości, potem "Jeszcze, jeszcze", "Partyzant K" czy "Wszystko jedno". W zasadzie pół płyty balladowej o jakichś rozstaniach. A ludzie reagowali: "jaka to pozytywna energia". Dla nas to był lekki szok, że te piosenki były tak postrzegane. Już druga płyta była jakby z mocniejszym "przytupem".

Czasami jest ciężko, bo autor jest w lekkiej rozbieżności z odbiorcą swojej twórczości. Ale fajne jest, że to nie są formy zamknięte i jakby jednopłaszczyznowe. My się zorientowaliśmy, że jednak swoboda interpretacji i odbioru tego co się robi, to jest naprawdę jedna z piękniejszych rzeczy, która może spotkać muzyka. Na przykład gdy przychodzi pan grubo po pięćdziesiątce, prawie zapłakany, i mówi nam, że go wzruszają nasze piosenki. To jest niesamowite. Zarzucają nam, że gramy dla młodzieży. To prawda, że młodzież podchwytuje tematykę liryczną, o miłości, niedopasowaniu, rozedrganiu emocjonalnym rzeczywiście najłatwiej. Ale te rzeczy nie są nieobce także starszym ludziom.

Najpierw wasza muzyka to było zdecydowanie gitarowe granie, ale w pewnym momencie polubiliście się z brzmieniem trąbki...

- Pomysł z trąbką mieliśmy już przy drugiej płycie, ale jakoś nigdy nie było czasu, żeby popróbować. Warunki nagrywania zawsze mieliśmy narzucone z góry i raczej byliśmy wpychani w studio, niż sami sobie wybieraliśmy. Spotykała nas taka "nieprzygoda". Jednak przy trzeciej płycie powiedzieliśmy sobie, że dosyć tej "partyzantki". Zorientowaliśmy się, że te płyty zostają jednak na półkach przez długi czas i trzeba będzie się z nich tłumaczyć, więc może przyszła pora, żeby zrobić coś bardziej świadomie i poświęcić temu więcej czasu.

Przy pierwszym albumie chodziło o to, żeby nagrać te piosenki, bo one były, więc po co w nich grzebać i coś w nich zmieniać. Przyjechaliśmy z małej miejscowości i pierwszy raz byliśmy w studiu nagraniowym. W obecnych czasach to każdy, kto wziął się za instrument, ma możliwość nagrania swoich rzeczy i posłuchania jak to brzmi, popróbowania. A my na dobrą sprawę nie mieliśmy nawet instrumentów własnych lecz pożyczone. Dopiero przy trzeciej płycie "spoliczkowaliśmy się" mocno i powiedzieliśmy: "chłopaki, trzeba się trochę ogarnąć". I stąd pomysł na dobrego realizatora muzycznego, na dobre studio. Strasznie nas to dużo kosztowało, ale mogliśmy sobie na to pozwolić, bo sobie trochę uzbieraliśmy i dobrze, że był w zespole duch oszczędzania a nie wydawania wszystkiego. Mam wrażenie, że to się opłaciło. I nas to mnóstwo nauczyło. Od trzeciej płyty jesteśmy "trzy schodki" wyżej w świadomości tego co robimy.

A czy myślicie o rozbudowaniu brzmienia Happysadu o jakiś kolejny instrument?

- Mierzymy siły na zamiary. Nie sztuką jest branie kolejnych ludzi, ale trzeba ich wsadzić w nasz set. Muzyka współczesna się strasznie rozwija, pojawia się bardzo dużo elektroniki. To są kontrowersyjne tematy, bo chcielibyśmy, by nasza twórczość była jeszcze świeższa i nie poszła w archaiczną klasykę. Jest wokół taki pęd do elektroniki, nowoczesnych brzmień i mamy ochotę na takie rzeczy, ale i ostrożność, by nie przesadzić. Będziemy więc próbować, ale i na bieżąco sprawdzać, jak to wychodzi. Chcielibyśmy nowe rzeczy wsadzać, a jeśli one by się przyjęły, to znalezienie konkretnego muzyka będzie mniejszym problemem.

Mam znajomego, który określa was jako "harcerzyków", bo jego zdaniem gracie takie ogniskowe piosenki. Co ty na to?

- Zawsze podkreślam, że te piosenki powstają w większości na gitarze akustycznej - czy to w busie, czy podczas siedzenia na drzewie, więc można to podciągnąć pod warunki harcerskie. Są to piosenki w większości akordowe, choć na ostatniej płycie już trochę mniej. Absolutnie się z taką opinią zgadzam, choć nie jesteśmy harcerzami i trudno się nam pod ten nurt "podpiąć". Ale wiem, na czym polega to porównanie. Jeśli ktoś zna podstawowe chwyty na gitarze, to jest w stanie zagrać większość naszych piosenek. Ja lubię formę zwrotka, refren i historię opowiedzianą w piosence, ale bardziej skomplikowane formy muzyczne też do mnie docierają. Jednak to wynika także z tego, co często mówimy, że nie jesteśmy takimi super muzykami, którzy "ogarniają" te trudniejsze formy, więc nam jest prościej ułożyć trzy akordy i do tego melodię. Jeśli ktoś ma z tym problem, to po prostu nas nie słucha.

Czy myślicie już o kolejnym krążku? Kiedy można się spodziewać waszej piątej płyty?

- Nie ma u nas etapu powstawania płyty, że po trzeciej usiedliśmy i nagraliśmy czwartą. U nas przebiega to naturalnie - zbierają się piosenki i gdy w naszym mniemaniu będą się one już "bronić", to wtedy nagrywamy płytę. Obecnie jest już ich sporo, ale będziemy je sobie przebierać, gdy uzbiera się jeszcze więcej. Dlatego formalnego planu na kolejną płytę jeszcze nie ma.

Ale gdy te piosenki powstają, to tak już od początku do końca i są w pełni gotowe, z twoimi tekstami?

- Są takie, które mają tekst, a nie mają muzyki. Są utwory, które mają muzykę, a nie mają tekstu. I są piosenki, które mają fajne refreny, ale coś tam "kuleje" w zwrotkach. Tych elementów jest mnóstwo i jest nad czym pracować. Jeżeli będziemy siedzieć dziesięć razy na próbach i "tłuc" to samo, to się zamordujemy i znienawidzimy dany riff, zagrywkę czy refren. To musi wypłynąć gdzieś naturalnie. Jest mnóstwo przykładów na naszych płytach - utwory "kulały", a któregoś dnia popłynęła cała piosenka.

Wasza przygoda z graniem zaczęła się kilkanaście lat temu. Co jest takiego w rocku, że jeszcze was to nie nudzi i chce się wam wychodzić na scenę?

- Przede wszystkim to, że ma kto tego słuchać, bo jeśli grasz koncert i powiedzmy pięćset gardeł śpiewa z tobą, to jest najlepszy "środek na potencję" dla zespołu. Chyba trudniej się tworzy i rozmawia o tym, gdy grasz coś, czego nikt nie chce słuchać albo sprzedałeś dwie płyty i napisali, że jesteś beznadziejny. Jeżeli grasz koncerty, ludzie przychodzą i kupują bilet, bo chcą żebyś dla nich grał, to się praktycznie nie zastanawiasz, to niesie cię samo. Jest coś w tym strasznie próżnego, ale chyba ten świat jest tak zbudowany.

Nie korci cię jednak zejście ze sceny i praca w wyuczonym zawodzie ekonomisty?

- Może popracowanie w wyuczonym zawodzie mnie nie korci, ale każdego dnia mam myśli, by może już nie grać i choćby zacząć podróżować po świecie, zdjęć porobić, książkę napisać.

Ale praca ekonomisty to chyba "łatwiejszy chleb" niż pokonywanie tysięcy kilometrów w busie...

- Wiem, że dla mnie łatwiejsze jest pokonywanie tysięcy kilometrów w busie od każdego dnia spędzonego w pracy. Gdy pracowałem podczas studiów, była to tylko męczarnia. Oczywiście, gdybym znalazł takie zajęcie, które zaspokajałaby moją kreatywność i moje wyobrażenie o czasie spędzonym w pracy, to może byłoby mi łatwiej. Ale przychodziłem do pracy i codziennie byłem zmordowany. Mówiłem sobie: "to nie jest twoje miejsce i spróbuj coś innego". Na pewno byłbym dobrym pracownikiem, bo byłbym lojalny i uczciwy, ale chyba nie byłbym jednak spełniony.

Jako nieliczni na polskiej scenie staracie się grać trasy po klubach zarówno wiosną, jak i jesienią. Z czego to wynika? Rozpiera Was energia i nie potraficie usiedzieć w domu, a może trzeba pospłacać kredyty?

- Akurat ja zrezygnowałem ostatnio z kredytu (śmiech). Mam wrażenie, że to są zwyczajne prawa rynku. Studiowałem ekonomię i mogę to w ten sposób wyjaśnić. Jeśli jest popyt, to jest i podaż. Oczywiście naszego grania nie traktujemy tylko na płaszczyźnie finansowej. To, że występujemy, pozwala nam także grać dalej i cieszyć się, że to co robimy, nas jakoś dowartościowuje. Podstawowa rzecz to ta, że sprawia to nam ogromną frajdę. Ale granie pozwala nam też żyć z tego i jeszcze utrzymać rodzinę na normalnym poziomie. Ta suma korzyści sprawia, że chce ci się jechać, chce ci się grać i nie myślisz: "a może bym w tym roku nie jechał". Ale to jest także i taka "cholera", że gdybyśmy nie pojechali, to nikt z nas nic innego nie robi i po upływie pół roku byłoby już ciężko "pasa zapiąć".

Wspomniałeś o setkach osób przychodzących na wasze koncerty. Jednak musicie się borykać przy tej okazji z "łatką" zespołu dla gimnazjalistek i licealistek. Obrażacie się na to czy nie?

- Wystarczy wybrać się na nasz koncert, by zobaczyć, że oprócz gimnazjalistek przychodzi choćby mnóstwo studentów. Mamy świadomość, że to jest zróżnicowana publiczność, więc ten zarzut zupełnie do mnie nie dociera. To są raczej złośliwe "docinki" ludzi, którzy prawdopodobnie byli raz na koncercie albo nie byli w ogóle. Rozumiem, że gdy ktoś jest w miarę popularny, to zawsze się "coś" na niego znajdzie. Oczywiście przychodzi na nas młodzież gimnazjalna czy licealna. Ale ja zaczynałem świadomie słuchać muzyki w wieku czternastu czy piętnastu lat, więc dlaczego mamy odmawiać ludziom, którzy są obecnie w tym wieku, przychodzenia na nasz koncert? Tym bardziej że teraz młodzież dojrzewa szybciej i ma dużo większy dostęp do muzyki. To jest dla mnie piękne, że ludzie od nas właśnie zaczynają swoją przygodę muzyczną, pierwsze zapatrywanie w ulubionych wykonawców.

Fajne jest, że nie są zapatrzeni w jakieś zespoły "telewizyjne". Na koncercie takiego zespołu lansowanego przez telewizję, który musi być oczywiście za darmo, bo w innym wypadku nikt by nie przyszedł, też pod sceną widać młodych ludzi. Ale moim zdaniem jest to młodzież, która mniej świadomie patrzy na to, niż ta, która stoi u nas na koncercie. Bo tam mają zaserwowany "produkt telewizyjny", a w przypadku Happysadu ktoś gdzieś szukał, znalazł, kupił płytę i jeszcze kupił bilet. Ktoś złośliwy napisze, że zespół Happysad jest zespołem dla gimnazjalistów, ale ten sam nie wspomni, że oni zapłacą czterdzieści złotych za bilet.

W 2011 roku wypada dziesięciolecie działalności Happysadu. Czy planujecie jakoś to specjalnie uczcić?

- Są dwa obozy. Jeden chce świętować, a drugi nie chce.

Który jest liczniejszy?

- Są właśnie mniej więcej po równo. Myślę więc, że wypadnie gdzieś "po środku". Jeśli będziemy świętować to skromnie i "bez fajerwerków".

Czyli Wasza jesienna trasa nie zostanie nazwana jubileuszową?

- Nie pozwoliłbym na to, żeby to była trasa jubileuszowa. Będziemy chcieli świętować w ważniejszych dla nas miejscach. Na pewno w Skarżysku, gdzie równo dziesięć lat temu zagraliśmy nasz pierwszy koncert. Będziemy chcieli podkreślić, że tam to nasze granie się zaczęło. Także w warszawskiej "Stodole", bo ten klub dla nas bardzo dużo zrobił. W Jarocinie spotykamy się z "Grabażem" i jego Strachami Na Lachy, więc może tam też coś takiego wyjdzie.

A czy wyobrażasz sobie zespół Happysad za kolejne dziesięć lat?

- No właśnie nie wyobrażam sobie. Ciężko mi w ogóle wyobrazić sobie świat za dziesięć lat. Zrzucam to więc na karb mojej słabej wyobraźni. Naprawdę ciężko mi sobie wyobrazić, że mam pięćdziesiąt lat, stoję i śpiewam: "miłość to nie pluszowy miś...". Choć też może być coś uroczego w podstarzałym panu, który będzie sobie takie "ogniskowe" rzeczy "ciupał" z kumplami znanymi od 30. lat. To wszystko jest wynikiem okoliczności. Jak się poukłada? Gdzie będziemy? Nie obawiam się na pewno o brak płynącej z serca energii, bo tej życiowej to sam sobie nie rozdzielam. Ale nie wiadomo, jak będzie wyglądał wtedy świat, jaka będzie wówczas muzyka. Może ludzie zaczną w gitarzystów rzucać kamieniami, bo będzie się liczyć tylko elektronika? Jednak taka odległa przyszłość nie spędza mi snu z powiek. Żyjemy sobie z dnia na dzień, bez długofalowych planów.

Dziękuję za rozmowę i życzę, by się te krótkoterminowe plany udawało realizować i by nadal nie opuszczała Was radość ze wspólnego grania...

- Dziękuję bardzo. To bardzo by nam się przydało rzeczywiście.

Rozmawiał Piotr Wojtowicz
Fot. Greg Klukowski

 

Live Sound & Installation kwiecień - maj 2020

Live Sound & Installation

Magazyn techniki estradowej

Gitarzysta marzec 2024

Gitarzysta

Magazyn fanów gitary

Perkusista styczeń 2022

Perkusista

Magazyn fanów perkusji

Estrada i Studio czerwiec 2021

Estrada i Studio

Magazyn muzyków i realizatorów dźwięku

Estrada i Studio Plus listopad 2016 - styczeń 2017

Estrada i Studio Plus

Magazyn muzyków i realizatorów dźwięku

Audio marzec 2024

Audio

Miesięcznik audiofilski - polski przedstawiciel European Imaging and Sound Association

Domowe Studio - Przewodnik 2016

Domowe Studio - Przewodnik

Najlepsza droga do nagrywania muzyki w domu