Cyprian z In Twilight`s Embrace: Zjawisko zwane sceną ma się chyba całkiem nieźle

08 grudnia 2011 Wywiady

In Twilight`s Embrace to jedna z bardziej niedocenionych polskich grup metalowych.  Jakiś czas temu do obiegu wprowadziła swój nowy album zatytułowany "Slaves To Martyrdom", który udowadnia, że i w Polsce można z klasą tworzyć dźwięki na szwedzką modłę. Resztę, w całkiem obszernej rozmowie, dopowie wokalista grpy - Cyprian.

Kwiecio: Witam! Jak tam wrażenia po ostatniej już niestety edycji Open Hc Fest w Piasecznie? Jak dla mnie byliście jedną z najlepszych kapel:)

Cyprian: Hell awaits! Od pożegnalnego Open Hc Festu zdążyło minąć już parę tygodni, a my zagraliśmy w tym czasie kilka naprawdę niezłych koncertów. Wracając do pytania, to zważywszy na fakt, że wyszliśmy na scenę praktycznie prosto z jadącego busa, chyba nie mogło być lepiej. Jestem zadowolony zarówno z atmosfery na scenie i pod nią, jak i odbioru naszego show wśród ludzi, pomimo dość niesprzyjającej pory i k.... słońca. Tym bardziej miło mi słyszeć, że wypadliśmy tak dobrze. Co zaś tyczy się reszty wrażeń – poza znakomitymi koncertami Faust Again i Final Prayer tegoroczny skład prezentował się raczej przeciętnie od strony i muzycznej i ideowej. Natomiast wzbudzający euforię Regres zdołał zaj... mi kilka zapowiedzi utworów, z tego co odnotowałem. Tak czy inaczej, spoko zagrać w tak zróżnicowanym gronie.

Jak w ogóle oceniacie tę imprezę na przestrzeni lat? Czy takie darmowe, otwarte dla wszystkich imprezy są potrzebne czy lepiej kisić się w ciasnych klubach, na imprezach o których wiedzą tylko "siedzący w klimacie"? Wielu osobom nie podoba się, nie wiedzieć czemu, zróżnicowanie publiki, a niektórzy wypominają również fakt finansowania tego festiwalu z pieniędzy państwowych...

Miałem okazję być na kilku edycjach Open Hardcore Fest w ciągu wszystkich lat jego funkcjonowania i tak jak na początku pewnym było, że ta impreza pokazuje wszystko, co w szeroko rozumianym hc/punku najlepsze, tak pod koniec nie sposób było pozbyć się wrażenia, że sensowne zespoły zastępują te mniej lub bardziej przypadkowe, a towarzyszący dawniej każdemu festiwalowi entuzjazm zastąpiły towarzyskie ustawki i przybijanie piątek liczącym się w środowisku osobom.

Szkoda, że taki był koniec idei Open Hardcore Festu. Nie są mi znane dokładne jego przyczyny, ale najwyraźniej organizatorzy również odczuli, że robienie go dla coraz bardziej zmanierowanego motłochu nie ma najmniejszego sensu. Szkoda tym bardziej, że fest stanowił ewenement o tyle, że był otwarty dla ludzi do tej pory zupełnie ze sceną niezwiązanych i nie ograniczał się do kliki tych samych bywalców koncertów. Tak czy inaczej, staram się zapamiętać jedynie te dobre chwile, a do takich niewątpliwie zaliczyć należy m.in. koncert Disfear w 2009 r.

Zacznijmy może od tego, że wydaliście jakiś czas temu nowy album nazwany "Slaves To Martyrdom". Prosiłbym na początek o garść faktów związanych z tym krążkiem. Jak długo powstawał ten materiał? Czy były problemy ze znalezieniem wydawcy? Dlaczego wybór miejsca nagrania padł na Jet Studio?

Materiał powstawał wystarczająco długo, by ukazać się w momencie, kiedy przyszło mu się ukazać. Pierwszy numer napisaliśmy pod koniec 2008 r., ostatni kończyliśmy jeszcze na próbie, bezpośrednio przed wejściem do studia rok później. Tu małe wyjaśnienie: w Jet Studio zarejestrowaliśmy tylko partie bębnów. To świetne miejsce, z dala od wielkomiejskiego syfu, dysponujące zajebistymi pomieszczeniami i gwarantujące należyty komfort pracy. Myślę, że nie pozostało to bez wpływu na finalny rezultat. Zresztą każde inne studio, w którym toczyły się następne etapy prac nad albumem, wybierane było przez nas w pełni świadomie i zamierzenie.

Gitary rejestrowaliśmy w Warszawie z Czają, którego nikomu nie trzeba przedstawiać, bas i wokale nagrywaliśmy w Poznaniu, pod okiem Migdała, z którym współpracujemy od lat przy różnych okazjach. Miks jest zasługą Waldka Jędruszaka z The Throne, natomiast kropkę nad "i" postawili bracia Wiesławscy z białostockiego Hertza, wykonując mastering całości.

Wszystkie te osoby były nam dość dobrze znane i wiedzieliśmy, że możemy oczekiwać od nich pełnego zaangażowania w powstawanie "Slaves to Martyrdom" I myślę, że to zaangażowanie dobrze odzwierciedla ostateczne brzmienie płyty. Przez jakiś czas robiliśmy rekonesans wytwórni, które mogłyby ją wydać, ostatecznie jednak podjęliśmy najbardziej pragmatyczną decyzję i krążek ukazał się z logo Spook Records.

Na nowej płycie wciąż kroczycie ścieżką szwedzkiego death metalu. Czy uważacie, tak jak i ja, że szwedzka scena, jej specyfika i klimat, jest jednym z najbardziej inspirujących, jaki można zaznać na naszej planecie?

Nie mam co do tego najmniejszej wątpliwości. Zresztą to temat na rozprawę doktorską, a nie trzy linijki w wywiadzie.

Jak wspomniałem, Waszą muzykę można raczej zaklasyfikować jako szwedzki death metal, ale wielu wrzuca Was do wora z napisem "metalcore". Czy jest to dla Was krzywdzące, wkurwiające czy raczej nie przejmujecie się etykietami?

Nie obchodzi nas to ani trochę. W każdym z tych oznaczeń, które się nam przypina, jest trochę prawdy, choć nie tyle, byśmy szczególnie upierali się przy którymkolwiek z nich. Jeśli ktoś bardzo lubi klasyfikować muzykę, to nie mam z tym najmniejszego problemu. Jeśli słyszy konkretne inspiracje - też nie. Gdyby zapytano mnie dziś, jak określiłbym to, co gra In Twilight’s Embrace, bo do tego chyba zmierza Twoje pytanie, odpowiedziałbym: bezczelność, bunt, rozczarowanie i totalna abnegacja.

Nawet jeśli uznać Waszą twórczość za metalcore`ową, czy nie wydaje się Wam, że bardzo modne jest ostatnimi laty deprecjonowanie tego gatunku, bez względu na to, co dany zespół sobą reprezentuje? Na polskiej scenie hc metal jest w dużej mierze wyśmiewany lub ignorowany, choć jeszcze kilka lat temu takie zespoły jak Sunrise, Undying, Heaven Shall Burn cieszyły się dużo większą popularnością...

Taki obrót spraw ani trochę mnie nie dziwi. W dużej mierze, same sobie winne są zespoły, które zrobiły z hardcore metalu pośmiewisko i produkt na miarę chujowej plagi nu metalu sprzed lat. Z drugiej strony, mocno żenujące jest to, że niektórzy rzeczywiście uczynili sobie sposób na życie z dop... się dla zasady do tego, co dany zespół gra, kto czego słucha i na jakie chodzi koncerty. To nie tyle moda, co konformizm i przejaw stadnej mentalności, czemu często towarzyszy też brak gustu.

Kiepskie jest to, że nawet osoby niegdyś zaangażowane w te najlepsze zespoły hc metalowe z Polski, dziś mniej lub bardziej wyraźnie, odcinają się od swojej przeszłości, udając, że od zawsze słuchały tylko Judge, Warzone i Youth of Today (których przecież słuchać się nie da). To wszystko fajnie brzmi, gdy piszesz o tym na forum w internecie, a jeszcze lepiej wyglądają siedmiocalówki na półkach. Myślę jednak, że niepomiernie ciekawsze rzeczy można by wygrzebać, włamując się na dyski twarde co niektórych.

Gdzie na scenie hc jest miejsce dla In Twilight`s Embrace, bo chyba do niej czujecie się bardziej przywiązani niż typowo metalowego środowiska? Sami przyznajecie, że jesteście zbyt metalowi dla hardcore`owców, a zbyt hardcore`owi dla metalowców. Bardzo często można coś takiego zauważyć w przypadku kapel łączących te gatunki...

To, jak ująłem kiedyś sytuację, w której się znajdujemy, to przede wszystkim ironia niepozbawiona jednak ziarnka prawdy. Szczerze powiedziawszy, niespecjalnie interesuje mnie to, gdzie na scenie hc jest dla nas miejsce. Wszystko dzieje się tak dynamicznie, czasem bez sensu wręcz, że głupotą byłoby opowiadanie się za kimkolwiek i czymkolwiek, poza sobą. No, i jeszcze Ścieżką Lewej Ręki.

Zdajecie się wielkimi fanami Dissection. Słychać to po niektórych patentach, częściowo w brzmieniu In Twilight`s Embrace. Co jest takiego wyjątkowego w tej kapeli, że jest dla Was na tyle dużą inspiracją, że zaczynacie koncerty od intra z "Reinkaos"? Wiadomo, że ta płyta jest magnum opus tego zespołu, ale chciałem dowiedzieć się czy zasłuchujecie się także we wcześniejszych dokonaniach, gdzie ów zespół brzmiał dużo surowiej?

Pamiętam, gdy jeszcze jako nastoletni szczyl po podstawówce usłyszałem „Storm of the Light’s Bane”, i to była nieziemska wprost chłosta. Mijały lata, różne rzeczy się poznawało, wiele się zmieniało, ale fascynacja Dissection z czasem tylko przybierała na mocy. Ten zespół to fenomen - zaangażowanie dorównuje tu muzycznej perfekcji, świadomość i żywioł tworzą jedyną w swym rodzaju, absolutnie złą i chłodną atmosferę.

Zawsze totalnie jarało mnie bijące z tej muzyki zimno, a także podniosłość wszystkich numerów i doskonałe, treściwe melodie, niemające sobie równych. Myślę, że bardzo podobnie odbiera twórczość Jona & co. reszta In Twilight’s Embrace. Oczywiście, znam wszystkie dokonania Dissection i relatywnie często zdarza mi się wracać zarówno do "The Somberlain" i wspomnianego "Storm…". Absolutnie zajebiste płyty z klimatem, którego próżno dziś gdziekolwiek szukać. Swoją drogą, zaskakujące jest to, jak potoczyły się później koleje tego zespołu i to, co zaprezentowano na "Reinkaos". To musiało szokować. Pamiętam zresztą, jak sporo debili swego czasu psioczyło na ten album. Co robić, sztuka nie uznaje kompromisu, i nie inaczej było tym razem.

Jak oceniacie z kolei samą postać Jona Nödtveidta oraz decyzję w postaci rytualnego samobójstwa? Artysta, dewota czy szaleniec? Mam nadzieję, że Wy nie macie takich zapędów haha!

Jon Nödtveidt to był przede wszystkim wizjoner; gość, który nie uznawał w życiu żadnych granic, ani kompromisów. Myślę, że mówiąc i czyniąc dokładnie to, co chciał, i jak chciał, żył pełnią życia bez oglądania się za siebie i palił wszystkie mosty. Nie chciałbym być źle zrozumiany, ale wydaje mi się też, że wraz z jego odejściem dobiegła końca era postaci takich jak Euronymous, Varg Vikernes czy właśnie on sam - dla większości wariatów i odszczepieńców, ale w gruncie rzeczy budzących swą determinacją pewien respekt, czy nawet podziw.

Abstrahuję tu od politycznych aspiracji co niektórych z tego towarzystwa, chodzi bardziej o powagę i konsekwencję, z którą realizowali swoje wizje. To ciekawe, zwłaszcza, gdy weźmiesz pod uwagę wszechobecne w dzisiejszym undergroundzie upodobanie do błazeństwa, robienia sobie śmiesznych zdjęć i różne takie. Śmierć Nödtveidta była ni mniej, ni więcej, ukoronowaniem tego, jak żył. Tyle.

Waszą nową płytę wydał Dawid ze Spook Records. Jak układa się współpraca? Dlaczego wybór padł właśnie na niego? Jak w ogóle schodzą płyty i czy ogólny odzew jest zadowalający?

Współpraca układa się dokładnie tak, jak sobie to wyobrażaliśmy. Spook Records wykonało swą robotę zgodnie z umową, bez żadnych przykrych niespodzianek i większych problemów. Wybór padł właśnie na ten label przede wszystkim z uwagi na to, że po ukończeniu prac nad materiałem zaoferował rozsądne warunki, a przede wszystkim był w stanie zagwarantować jego wydanie w szybkim terminie, na czym zależało nam w pierwszej kolejności. Jak dotąd, pomimo iż od premiery "Slaves to Martyrdom" upłynął już niemalże rok, nie mamy powodów, by narzekać na sprzedaż płyty, a i odzew jest w przytłaczającej większości przypadków dobry.

Udało się nam dotrzeć zarówno do kilku dużych tytułów, jak i wielu podziemnych zinów oraz webzinów, co poczytujemy sobie za sukces. Mam nadzieję, że podtrzymamy to zainteresowanie przy okazji następnych wydawnictw, bo takowe są w planach, i to całkiem zaawansowanych.

Cyprian, czy ciężko było Ci się przestawić z funkcji basisty na wokal? Czy nie myślałeś, żeby zostać śpiewającym basistą czy raczej od razu wykluczyłeś taką ewentualność?

Może i na pierwszy rzut oka wydaje się to trudne do ogarnięcia, ale jako osoba odpowiedzialna dotychczas za znaczną część liryków i dość aktywnie partycypująca w pracach nad wokalami przy okazji poprzedniej płyty, nie miałem z tym większych problemów. Nie rozważałem w ogóle opcji jednoczesnego grania i śpiewania; chcieliśmy utrzymać podział ról w In Twilight’s Embrace w dotychczas obowiązującym kształcie, bez zbędnych przewrotów, które jedynie opóźniałyby sprawę.

Na moje miejsce wskoczył więc niemal od razu Marcin, z którym znamy się jeszcze ze szkolnej ławki, i który od lat jest naszym dobrym kumplem. Ta sytuacja nie oznacza bynajmniej, że kompletnie odpuściłem grę na gitarze. Ciągle komponuję i myślę, że niebawem usłyszeć będzie można konkretne tego komponowania rezultaty.

Z tego co pamiętam, piszesz w Metal Hammerze. Jak wyglądały Twoje początki muzycznego dziennikarstwa? Robiłeś jakiegoś zina? Jak znalazłeś się w redakcji "Młotka" i na jakich zasadach polega Twoja praca tam? Utrzymujesz się z niej?

Zawsze lubiłem wypowiadać się na temat muzyki, której słucham. Sam też bardzo często pod wpływem czytanych recenzji i wywiadów potrafiłem dawniej biec do sklepu i kupować płyty i kasety w ciemno. Sporadycznie zdarza mi się robić to nawet dzisiaj. Ale do rzeczy. Zina żadnego samodzielnie nie robiłem, choć dawniej zdarzało mi się napisać parę recenzji np. do Struggle Zine, bo jesteśmy z Kubłem od lat w dobrej komitywie. Po etapie pisania do szkolnych broszur, dość prędko nawiązałem współpracę z internetowym Andegrand Zine, przy którym współpracowałem z Argasem, znanym choćby z Angelreich.

Po naturalnej śmierci tej inicjatywy i kilkunastomiesięcznej przerwie stwierdziłem, że wciąż mam coś do powiedzenia o wychodzącej muzyce i chciałbym kontynuować działalność pisarską w jakichś określonych, sensownych ramach. Skontaktowałem się więc bez większych oczekiwań z Darkiem Świtałą, wieloletnim redaktorem prowadzącym polskiego MH. Odpowiedź dostałem w ciągu mniej niż kwadransa - ustawiali mi pierwszy wywiad w ciągu nadchodzącego tygodnia.

Moją działką w Metal Hammer są przede wszystkim wywiady i recenzje. Fajna to praca o tyle, że co jakiś czas mam okazję zadać nurtujące mnie pytania zespołom i ludziom, którzy znaczą coś dla mnie, albo których płyty wpłynęły w jakiś sposób na moją muzyczną świadomość. Sprawę utrzymywania się z pisania o metalu i muzyce generalnie niszowej należy zdemitologizować, co niniejszym czynię. Znam może z 4 osoby w naszym kraju, którym się to udało, lecz nie jest to bynajmniej łatwy kawałek chleba. Poza Młotem, współpracuję jeszcze z internetowym Violence, który już zdołał wyrobić sobie własną markę. Biorę także udział w nowym przedsięwzięciu dziennikarskim - Musick Magazine, a także prowadzę co tydzień Thrashing Madness Radio Show w poznańskiej Aferze. Jak widać, jest co robić.

W lipcu graliście na Rozbracie razem z fantastycznym Morne. Jak udała się impreza i jak In Twilight`s Embrace czuje się w takich typowo punkowych miejscówkach? Mieliście okazję poznać się osobiście z Amerykanami?

Koncert, pomimo pewnych problemów, uznajemy za totalnie dobre doświadczenie. Ostatni raz graliśmy na Rozbracie w 2006 r., więc należało narobić tę zaległość jak najszybciej. A że natrafiła się nam okazja zagrania u boku Morne, wokół którego atmosfera zdaje się całkiem zasłużenie wrzeć, nie wahaliśmy się ani chwili. Kurewsko dobry zespół, mający spore zadatki na przełamanie obecnej sytuacji na nudnej i wtórnej scenie postmetalowej, co zresztą udowodnił tym występem.

Sam co jakiś czas staram się odwiedzać Rozbrat i bez ściemy powiedzieć mogę, że strasznie cenię sobie to miejsce. To nie tylko kwestia sentymentu, ale przede wszystkim szacunku za dbałość o ciekawą ofertę kulturalną, w tym masę koncertów, których nie da się zobaczyć nigdzie indziej. Wbrew powszechnemu wyobrażeniu, a to oczywiście należy mieć głęboko w dupie, panuje tu pełen profesjonalizm, a ludzie, którzy organizują sztuki, są w nie stuprocentowo zaangażowani. Wprawdzie czasu starczyło nam jedynie na wymianę uprzejmości z Amerykanami, jednak w ostatecznym rozrachunku traktuję ten koncert jako naprawdę dobre doświadczenie.

Jak w ogóle stoi scena w Poznaniu? Z którymi zespołami trzymacie się najbardziej (oprócz Faust Again, bo to oczywiste haha)? Czy regularnie uczęszczacie na lokalne koncerty i czy dopisują na nich ludzie?

Zjawisko zwane sceną ma się chyba całkiem nieźle, choć zawsze mam problem z dokładnym jego zdefiniowaniem; w Poznaniu równie dużo dzieje się tak pod względem hc/punka, jak i metalu, i też nie dobieramy sobie kolegów na podstawie kryterium sceny, do której należą. Tak się składa, że w dobrych konszachtach jesteśmy z Faust Again z jednej strony oraz Bloodthirst z drugiej i nie mamy z tym najmniejszego problemu.

Zresztą, cieszy mnie fakt, że Poznań jest miastem atrakcyjnym nie tylko z uwagi na ilość i różnorodność zespołów, wywodzących się z tego miasta, ale stanowi również jeden z ważniejszych punktów koncertowych w kraju - o tym, że jest dla kogo je robić, świadczy frekwencja na gigach organizowanych choćby przez ekipę PMK, czy na pojedynczych, podziemnych sztukach metalowych, jak choćby doskonały występ Inquisition we wrześniu.

Bardzo często podkreślacie swoje przywiązanie do idei ściśle związanych z hc/punkiem takich jak antyfaszyzm, wegetarianizm... Czy to muzyka sprawiła, że zaczęliście baczniej zwracać na te zjawiska uwagę i staliście się ich częścią?

Trudno powiedzieć. Hc/punk nie ma też żadnego monopolu na te sprawy, a czasem niektóre osoby w nim uczestniczące sprawiają wrażenie, jakby tak było. Część z tych postaw towarzyszyła nam jeszcze jako dzieciakom, kompletnie niezwiązanym z żadnym środowiskiem. Lecz nie ma też co kryć, że to wejście w hardcore punk w jakiś sposób ukształtowało nasz światopogląd. Zresztą, nigdzie indziej w tamtych czasach nie można było zasięgnąć lepszych informacji na tematy, takie jak prawa zwierząt i prawa człowieka. Myślę jednak, że fakt, iż część z nas wciąż żyje zgodnie z pewnymi zasadami, to przede wszystkim zasługa nas samych, świadomie podjętych decyzji i pewnej konsekwencji.

Organizacje takie jak ONR czy NOP co jakiś czas dają o sobie znać. Czy istnieje realna szansa na ostateczne wyeliminowanie tego typu środowisk z życia publicznego i jakimi metodami należy je zwalczać?

Najlepiej zamknąć w jakimś skansenie… Wiesz, wydaje mi się, że podstawową kwestią jest sprowadzenie na właściwe tory pojęcia patriotyzmu i uświadomienie szaremu zjadaczowi chleba, że poglądy ugrupowań takich jak te, o których wspomniałeś, niewiele mają z nim wspólnego.

Sprawa ta jest aktualnie dość głośna, z uwagi na bal przebierańców, czyli tzw. Marsz Niepodległości oraz jego blokadę przez różne środowiska, ale także i zwyczajnych ludzi, którzy nie godzą się na to, by ktoś przywłaszczał sobie i wypaczał sens pojęć takich jak niepodległość, wolność czy wspomniany patriotyzm.

W dzisiejszych czasach, zasadniczym problem, z którym należy walczyć jest zwyczajne ludzkie lenistwo i niechęć do zdobywania informacji. Społeczeństwo przyzwyczajone do tego, że wszystko robi się za nie, jest w stanie uwierzyć, że spęd, który jakiś cwaniak ochrzci Marszem Niepodległości, i w dodatku odbywa się 11 listopada, jest rzeczywiście fajną inicjatywą, w ramach której można świętować jedną z nielicznych pozytywnych kart naszej historii.

W ubiegłym roku prawie się to udało - używano bardzo podobnej retoryki, a wszystkich stawiających opór traktowano jako zbiorczą kategorię "lewaków" i rozwydrzoną bandę niepoważnej dzieciarni. Cieszę się, że w tym roku wszyscy, którym nie jest obojętne to, jak świętuje się jedną z najważniejszych rocznic w Polsce, postawili jeszcze bardziej na informację, wskutek czego kilka osób, początkowo popierających ten śmieszny marsz, odstąpiło od tego.

Na pewno jakimś sposobem dotarcia do coraz bardziej apatycznej masy było zaangażowanie znanych postaci w akcję promującą blokadę. Jeśli w podobnej mobilizacji podejmowane będą kolejne tego typu kroki, ale nie tylko ten jeden raz w ciągu roku, a stale, to myślę, że w bliskiej perspektywie można liczyć na eliminację działalności rasistowskiej, antysemickiej, homofobicznej i wszelkich innych przejawów schizofrenii z naszego życia publicznego.

"Slaves To Martyrdom" jest płytą w dużej mierze opowiadającą o tej całej masowej psychozie, która ogarnęła nasz kraj po katastrofie smoleńskiej. Dlaczego Polacy to tytułowi "Niewolnicy Męczęństwa"? Jak dużą rolę w zachowaniach społeczeństwa odgrywa wpojony etos katolicki oraz twierdzenie "Polska mesjaszem narodów"?

Powiązanie "Slaves to Martyrdom" z katastrofą w Smoleńsku nie jest ani najszczęśliwsze, ani do końca trafne, bo większość materiału na płytę była już feralnego kwietnia zarejestrowana. Dlaczego jesteśmy niewolnikami męczeństwa? Przede wszystkim dlatego, że za bardzo żyjemy czasem przeszłym, starymi resentymentami, których większość z nas - ludzie raczej dość młodzi - nie do końca już rozumie. Dlatego że wyolbrzymiamy porażki i robimy z nich wartość, próbując nadać im jakieś symboliczne znaczenie, cel, którego najczęściej nie ma. Jednocześnie nie za bardzo mamy pomysł na siebie w świecie, który każdego dnia kopie nas w ryj kolejnymi wyzwaniami. Trzeba sobie z nimi jakoś radzić, a my często zachowujemy się tak, jakby ich w ogóle nie było. Nie wiem, na ile można mówić o jakimś katolickim etosie, ale stanowiska zajmowane przez kościelnych celebrytów na forum publicznym w określonych sprawach z reguły wciąż generują totalnie niezdrową atmosferę.

Jak myślisz, co miało największy wpływ na fakt, że wciąż babramy się w tym narodowo-dewocyjnym-quasipatriotycznym szambie, które wciąż ma negatywny wpływ na nasz rozwój jako kraju? Wybór papieża-Polaka? Zaangażowanie Kościoła w Solidarność? Mentalna spuścizna PRL?

Przede wszystkim trudna historia oraz fakt, że zawsze łatwiej jest narzekać, szukać winnych i wietrzyć spiski, niż mieć czelność zmierzyć się z własnymi słabościami i chęć, aby je przezwyciężać.

Czy nie wydaje Wam się, że powoli ta sytuacja zaczyna się zmieniać na lepsze? Wydaje mi się, że trochę więcej jest krytyki naszych typowo "polaczkowatych" zachowań (choćby w internecie), małostkowości itp. Tylko pytanie, czy ma to jakieś przełożenie na rzeczywistość?

Trudno to chyba zbadać i wyciągnąć jednoznaczne wnioski. Obserwując np. sytuację po ostatnich wyborach, rzeczywiście odnieść można wrażenie, że ludzie mają powoli dość kolejnych wersji mitu o wbijaniu noża w plecy, który swego czasu narobił sporo gnoju na świecie. Co do internetu, to chyba jednak za wcześnie, by się z czegoś cieszyć. Sądząc po jakości komentarzy pod artykułami, na które siłą rzeczy czasem trafiam, to jesteśmy mistrzami trollingu. W ostatnim czasie najbardziej podobają mi się zwłaszcza wpisy o Nergalu i Koranie.

Zmienimy trochę temat. Na Waszym profilu na facebooku widziałem zdjęcia z niecodziennego spotkania, jakie odbył Wasz perkusista z gromadką dzieciaków z podstawówki(?) W jakich okolicznościach odbyło się to spotkanie i na czym ono polegało?

Czasami, w miarę możliwości, staramy się wspomagać ośrodek kultury, który przed wieloma laty był na tyle uprzejmy i udostępnił nam salę prób, w jego rozmaitych działaniach. W tym roku, nasza pomoc sprowadziła się do poprowadzenia przez Urpina dwóch spotkań z dzieciakami z klas 1-3, na których opowiedział im nieco o tym, jak zajebiście jest być perkusistą w zespole i rozstawiać się na scenie najdłużej ze wszystkich. Ponarzekał trochę, że jako pałker ma najmniej zdjęć z koncertów, a także wyjaśnił, dlaczego woli triggerowane stopy i Behemotha od nowego Vadera.

Będziemy powoli kończyć. Jak przedstawiają się Wasze plany na przyszłość?

Obecnie siedzimy w lochu i pomału nosimy się z myślą o następcy "Slaves to Martyrdom", a materiał nabiera kształtu. Po drodze pewnie zagramy trochę koncertów, jednak priorytetem jest dla nas w chwili obecnej komponowanie. Walka trwa.

Dzięki wielkie za Wasz czas i wsparcie naszego zina. Pozdrawiam i do zobaczyska gdzieś tam. Ostatnie słowa należą do Was!

No, wypadałoby się w końcu zobaczyć, tym bardziej że nigdy nas na Lubelszczyznę żadna wichura nie zawiała. Nie szkodzi, następną przywieziemy ze sobą. Do zobaczenia zatem. Dzięki za wywiad!

Rozmawiał: Kwiecio
Fot.: Adam Wilkoszarski

Live Sound & Installation kwiecień - maj 2020

Live Sound & Installation

Magazyn techniki estradowej

Gitarzysta marzec 2024

Gitarzysta

Magazyn fanów gitary

Perkusista styczeń 2022

Perkusista

Magazyn fanów perkusji

Estrada i Studio czerwiec 2021

Estrada i Studio

Magazyn muzyków i realizatorów dźwięku

Estrada i Studio Plus listopad 2016 - styczeń 2017

Estrada i Studio Plus

Magazyn muzyków i realizatorów dźwięku

Audio marzec 2024

Audio

Miesięcznik audiofilski - polski przedstawiciel European Imaging and Sound Association

Domowe Studio - Przewodnik 2016

Domowe Studio - Przewodnik

Najlepsza droga do nagrywania muzyki w domu