Jak wygląda Polska i świat A.D. 2011 z perspektywy podkrakowskiej wsi, na której Pani mieszka? Czy to, co dociera z mediów, wpływa w jakikolwiek sposób na Pani twórczość?
Renata Przemyk: - Przyznaję, że korzystam z tego odosobnienia i staram się nie dopuszczać do siebie tego zalewu informacji w zdecydowanej większości albo niepotrzebnych, albo takich, na które nie mam wpływu - czyli z jednej strony jakichś nowinek ze świata mody czy kulinarnych, a z drugiej wieści o katastrofach i innych złych rzeczach dziejących się daleko na świecie. Ale mimo wszystko staram się też być na bieżąco z ważnymi sprawami i nie być obojętnym na to, na co mamy jednak wpływ. Źródłem informacji jest oczywiście internet czy telewizja włączona "do śniadania", gdy już odwiozę dziecko do szkoły, ale też nie codziennie. Uważam się bowiem za patriotkę i poczuwam się do tego, by znać daty, wiedzieć co się kiedyś ważnego wydarzyło i co się teraz dzieje w kraju.
- Czy to ma wpływ na moją twórczość? Nie sądzę. Jestem do tego stopnia indywidualistką, że raczej opieram się na własnej wrażliwości. Wpływ ma prędzej to, co również oddziaływałoby niezależnie od tego, gdzie bym mieszkała. Na przykład informacje przekazane "pocztą pantoflową" albo pozytywne recenzje dotyczące dobrej muzyki, spektaklu, który warto obejrzeć lub książki, którą warto przeczytać. Mieszkanie na wsi nie jest więc jakimś wyznacznikiem, choć nie ukrywam, że mam tutaj święty spokój i faktycznie jeśli wyłączę telefon, to mogę zająć się tym, czym chcę, pobyć sama tak jak lubię i jeszcze coś w międzyczasie stworzyć.
A jak się czuje i jak sobie radzi na obecnym rynku muzycznym Renata Przemyk, w czasach gdy hurtowo, w różnych programach telewizyjnych, produkuje się raczej wykonawców niż artystów?
- To jest znak naszych czasów, że z wszystkiego próbuje się stworzyć produkt i żeby to było potem jeszcze łatwiej sprzedać, to dąży się do tego, by prasować mózg odbiorcom. Prezentuje się więc w mediach rzeczy raczej mało ambitne jeśli chodzi o treść, a dużo pracy jest wkładane w formę, to trzeba przyznać.
- Tych telewizyjnych programów pojawiło się sporo, już minął pierwszy szok i wiemy mniej więcej z czym mamy do czynienia. I żal mi tych ludzi, którzy znajdują się pod ostrzałem dość niewybrednej krytyki. Cześć tych show odbywa się na zasadzie „do grającej szafy grosik wrzuć" - tu mi zaśpiewaj to, tu mi zaśpiewaj tamto. Oni nie mają specjalnego pola manewru. Styliści pracują nad tym, jak mają wyglądać, a inny sztab każe im śpiewać konkretne rzeczy, na ogół przeboje, które miały już sto milionów wersji. To nie jest więc kwestia poszukiwania autentycznych talentów czy indywidualności, tylko maszyn do śpiewania. W dodatku głosowanie publiczności za pomocąSMS-ów sprawia, że to wszystko bardziej przypomina igrzyska niż sztukę.
- Ja się cieszę, że nie musiałam nigdy brać udziału w takich produkcjach po żadnej ze stron. Wolałam debiutować w "bardziej humanitarny" sposób na festiwalach, które były przed laty. W dalszym ciągu są jednak organizowane małe przeglądy muzyczne i taką drogę też można wybrać. Tylko że ludzie są mamieni, że nagle dzięki jednemu programowi zostaną gwiazdami i osiągną wszystko, na co inni musieli pracować latami. Może muszą się sparzyć, by się przekonać, że to wcale tak różowo nie wygląda. Jednak to, że ktoś długo pracuje nad tym, co chce potem pokazać ludziom, bardziej procentuje.
- Na całe szczęście ludzie są już zmęczeni wciskaniem takiego produktu muzycznego. Podoba mi się to, że są w sieci internetowej serwisy i można wpłacać pieniądze, by umożliwić wykonawcy, który się nam spodoba, nagranie płyty. Wiem, że to działa od kilku lat w świecie, także i w Polsce. Jest nawet firma fonograficzna zajmująca się wydawaniem tego typu płyt wykonawcom, którzy uzbierali w internecie pieniądze na ten cel. I to jest droga - gdy publiczność ma wpływ (dobrze rozumiany) na to, czego chce słuchać i nie daje sobie wciskać kitu stricte komercyjnego.
Tak jak wcześniej zostało wspomniane, zaczynała Pani od przeglądów, festiwali, i to zaowocowało Grand Prix na Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie przed ponad dwudziestu laty. To zdecydowanie trudniejsza droga dla muzyka, ale i chyba dająca więcej satysfakcji...
- Nikt nie jest w stanie nas docenić, dopóki nas nie usłyszy i nie zobaczy. Czy trafimy w gust publiczności, czy nie, to odrębna sprawa, ale ważne jest, żeby gdzieś pokazywać ten swój pomysł muzyczny. Ja zdecydowałam się na zaprezentowanie tej mojej propozycji, która nie była ani komercyjna, ani populistyczna i wiem, że miałam opinię odważnej.
- Występowałam z dość skompromitowanym wtedy akordeonem i śpiewałam tak, że trudno było dziennikarzom mnie sklasyfikować. Nie ukrywam - byłam dumna, że trudno mnie "zaszufladkować". Zaczęłam od Studenckiego Festiwalu Piosenki, ale potem pojawiły się propozycje z festiwali w Opolu czy w Sopocie. Niedługo zresztą po krakowskim festiwalu był też występ w Jarocinie, a to było moje marzenie, bo jeździłam tam jako nastolatka, by słuchać muzyki. Wierzyłam głęboko w to, że to będzie sprawdzian, bo tam jest publiczność szczera do bólu i było wiadomo, że albo się spodobam "tu i teraz" albo nie.
- Dopiero po trzech latach występów na różnych festiwalach sama siebie przekonałam, że jest to warte, by potraktować to zajęcie poważniej niż tylko hobby jak wcześniej. Jestem z wykształcenia kimś zupełnie innym, nie muzykiem, i tak naprawdę nie wiedziałam, czym się będę zajmować zawodowo w życiu.
Pierwsze płyty były muzycznie bliskie kręgowi poezji śpiewanej czy piosenki autorskiej, jednak Pani nie dała się zamknąć w takiej szufladce i poszła swoją drogą...
- Kiedyś poezją śpiewaną nazywano dobry tekst zaśpiewany przez słabo grającego i słabo śpiewającego wykonawcę (śmiech) Ale tak naprawdę poezją śpiewaną jest każdy dobry tekst zaśpiewany w jakiejkolwiek formie. Dlatego nie odżegnuję się wcale od takiej "szuflady" czy pokrewnych - typu piosenka poetycka czy piosenka autorska. Jeżeli ktokolwiek używa gitary elektrycznej i perkusji, to może być pewny, że pojawi się sformułowanie o muzyce rockowej.
I tak w prosty sposób można opisywać twórczość formułkami, co szczerze mówiąc, nie ma dla mnie większego sensu poza informacyjnym. Gdy chce się komuś znajomemu powiedzieć, że się słyszało jakąś fajną muzykę i pada pytanie: "Co to jest?", to wtedy szuka się takich określeń, by ją choć trochę scharakteryzować i tylko wtedy takie "szufladki" mają uzasadnienie.
- W moim przypadku sięgałam po wiele różnych gatunków, bo nudził mi się jeden styl przez dłuższy czas. Fajnie było zrobić coś, czego się wcześniej nie robiło i stąd były eksperymenty na kolejnych płytach - poszukiwanie nowych brzmień, poszukiwanie siebie. A z tym wiązała się zawsze przyjemność i radość, gdy można zaśpiewać w taki a nie inny sposób, i można przekazać słuchaczowi różne treści, by go sprowokować, rozśmieszyć czy wzruszyć. W jakim gatunku będzie się to określało, dla mnie nie ma większego znaczenia - ważne by było interesujące dla odbiorcy.
Pani poszukiwania muzyczne były rzeczywiście różnorodne. Skąd więc wziął się pomysł na granie z akustycznym trio?
- Projekt Akustik Trio zaistniał z kilku powodów. Ja ocierałam się o różne gatunki i ciągle byłam najwierniejszym świadkiem swojego rozwoju. Fascynowało mnie poznawanie nowych instrumentów, elektroniki a także możliwości nagrywania w studio. Przyszło mi żyć w ciekawych czasach, bo gdy zaczynałam nagrywanie płyt, to były jeszcze szerokie taśmy i nagrania analogowe. Potem to się wszystko rozwijało i byłam też tego beneficjentem. Gdy kupiłam pierwszy program muzyczny, mogłam sama zaaranżować to, co wcześniej napisałam. I nie musiałam tłumaczyć muzykom "dużymi literami", jak sobie wyobrażam, że to powinno brzmieć, bo to do tej pory było strasznie trudne dla humanisty. Później pojawił się program, gdy mogłam wydrukować muzykom nuty, co to ułatwiało mi ogromnie sprawę.
- W tym czasie nauczyłam się grać na bębenkach, co bardzo mi się podoba i mnie inspiruje. Większość instrumentów perkusyjnych ma bowiem podłoże etniczne, wywodzi się z kultur różnych części świata. To prowadzi do fascynacji tymi brzmieniami, kulturami i muzycznym językiem. Uwielbiam muzykę folkową w kilku stron świata i łączę rzeczy pozornie przeciwstawne. Fantastyczne są możliwości łączenia gatunków, korzystania z nowych możliwości i prowokacji poprzez przekazywanie treści w jakiś nietypowy sposób.
- W międzyczasie pojawiła się jeszcze wielka przygoda z teatrem, który też jest od wielu lat moją fascynacją. Zaczęło się w 2002 roku, gdy dostałam propozycję napisania muzyki do pierwszego spektaklu "Balladyna" w Teatrze Bałtyckim w Koszalinie. Padło "magiczne" słowo, że będę miała wolność artystyczną i mogłam to zrobić po swojemu. Całe honorarium zainwestowałam w studio, pracowałam bardzo intensywnie i powstała rzecz, którą mogłam potem wydać na płycie. Jestem z tego bardzo dumna i ta praca zadecydowała o moim rozwoju, dodała mi wiary w siebie. Na tym się nie skończyło, bo później napisałam muzykę do jeszcze kilku spektakli.
- Ale to nie wszystko, bo miałam okazję zagrać w teatrze, a to też było kolejne marzenie i kolejne wyzwanie. Występowałam w spektaklu "Terapia Jonasza", w którym miałam najtrudniejszą rolę i dałam radę, a po takich doświadczeniach stwierdziłam, że będę miała odwagę spełnić kolejne marzenie.
- Było nim granie w kameralnym składzie i wyjście bliżej ludzi. Taki był pomysł na Akustik Trio. Jak sama nazwa wskazuje, jesteśmy na scenie we trójkę - na siedząco, na ogół w małych salach, do których nie zmieścilibyśmy się wcześniej z dużym składem. Oprócz tego, że wybrałam formułę kameralną, to jeszcze zdecydowałam się na jednoczesne granie i śpiewanie, co było dla mnie ogromnym wyzwaniem. Zawsze wydawało mi się, że powinnam się skupić na śpiewaniu, by zrobić to maksymalnie dobrze.
- Akustik Trio było więc kolejnym etapem mojego rozwoju. Odnalazłam w tym olbrzymią radość. To jest śpiewanie z otwartymi oczami, kontakt z ludźmi i to tak naprawdę przybrało formę para-teatralnego przedstawienia. Dochodziły rekwizyty, kolejne instrumenty perkusyjne, mały akordeon i przestałam się bać rzeczy, których nie mam opanowanych stuprocentowo (śmiech). Dzięki temu udało się wprowadzić wymianę energii w innej postaci niż na dużych koncertach, gdy scena oddzielona jest od widowni bramkami. Niektóre piosenki jakby specjalnie były do tego przeznaczone, a niektóre zostały zaaranżowane na ten mały skład, co też jest ciekawostką dla ludzi.
Czy można porównać pisanie muzyki do spektakli teatralnych z tworzeniem piosenek na płyty?
- Ja nie mam jakiegoś specjalnego systemu i piszę w podobny sposób. Najpierw musi mi przyjść do głowy melodia, a tekst pojawia się dopiero później. Jedyna różnica przy tworzeniu muzyki do spektakli jest taka, że jest zadany temat i że musi to pasować, być jednym z elementów spajających przestawienie. A gdy tworzę piosenki na swoją płytę, to mogę wymyślić naprawdę wszystko.
Na początku nowej piosenki "Jakby nie miało być" śpiewa pani: "Mówią, że nie warto wchodzić do tej samej rzeki drugi raz...". To zdanie mogłoby chyba posłużyć jako streszczenie Pani drogi artystycznej...
- Trochę tak. Jestem osobą, która się dość szybko nudzi i jestem osobą w niektórych dziedzinach, po dziecięcemu, naiwną. Ciekawą świata i poznawania nowych rzeczy. To jest moim zdaniem sekret bycia artystą - gdy nie stawia się sobie sztucznych barier. Gdy już coś raz zrobiłam, to przy tworzeniu kolejnych piosenek lubię iść do przodu, robić nowe rzeczy.
- W tej piosence jest inna ważna myśl, wokół której ona powstała. Lepiej zaryzykować i przeżyć życie intensywnie, choćby się to miało skończyć, aby mieć co wspominać i by nas to wzbogaciło. I nie podchodzić do życia asekuracyjnie, bo wszędzie czekają niebezpieczeństwa. Oczywiście też nie z brawurą i bez głowy kompletnie, ale jednak nie należy bać się życia. Sama do tego dochodziłam przez długie lata. Jakby dwa prądy mnie niosły - z jednej strony sztuka, a z drugiej rozsądek oraz to by być w życiu samowystarczalnym. Teraz wiem, że to da się połączyć (śmiech).
Ta piosenka jest zapowiedzią nowej płyty. Na jakim etapie jest praca nad tym krążkiem?
- Przyznaję, że nie jestem w stanie podać określonego terminu, kiedy będę w stanie zaprezentować kolejną płytę, bo nastąpiło zjawisko klęski urodzaju. Mam propozycję kolejnej sztuki, zaproponowano mi też napisanie muzyki do spektaklu w Teatrze Buffo i tego również się już podjęłam. W dodatku mam pomysły na płyty z dużym składem i jako Akustik Trio. Czasem niesie mnie w stronę kameralnych, mniej rozbudowanych form, a czasem dużych, więc powstają równolegle rzeczy do kilku projektów. Anna Maria Jopek wydała jednocześnie trzy płyty z różnymi projektami, więc kto wie, czy coś podobnego mi się nie przydarzy (śmiech).
- Powstają pojedyncze piosenki, jak "Jakby nie miało być", i chciałam się nią podzielić. A lada moment będzie można usłyszeć nowy utwór, bo zachwyciłam się propozycją współpracy z zespołem Sokół Orkestar. Jest to muzyka oparta na motywach bałkańskich, a ja napisałam tekst do tej piosenki i ją zaśpiewałam.
Rok 2011 zakończy Pani koncertami w warszawskiej Stodole i w klubie Kwadrat Krakowie. Czy szykuje Pani coś specjalnego dla fanów?
- To będzie podsumowanie nie tylko tego ostatniego roku, lecz także tego, co do tej pory robiłam, choć oczywiście nie wszystkiego, bo trudno to pokazać podczas jednego koncertu. Pomyśleliśmy o czymś w rodzaju "the best of" i koncerty z dużym składem opierają się na piosenkach z wszystkich płyt. Tym razem zrobiłam rekonesans i wybrałam jeszcze kilka utworów, których bardzo dawno nie graliśmy. Ciągle dochodzą mnie głosy, że fani są zainteresowani innymi piosenkami i chcieliby je usłyszeć, więc teraz będą mieli taką okazję.
- Będziemy grać także "Jakby nie miało być", tym razem w wersji z dużym składem, czyli w trochę rozbudowanej aranżacji. A w warszawskiej "Stodole" będzie okazja do posłuchania tego najnowszego utworu, bo zespół Sokół Orkestra będzie grał przed nami i pod koniec ich występu wykonamy premierowo tę piosenkę.
Artystyczne plany Renaty Przemyk na 2012 rok zapowiadają się bardzo bogato. Czego więc Pani życzyć?
- Najbardziej to zdrowia. I może trochę lepszej organizacji, bo dopada mnie chaos i nie wiem w co ręce włożyć. Na szczęście koniec roku pomaga mi w tym, by wszystko uporządkować.
A jakie życzenia ma Pani dla fanów i wszystkich, którzy będą czytać tę rozmowę
- Kochani, wszystkiego co najlepsze! Przede wszystkim zdrowia i by niczego nam nie brakowało. Także tego, byśmy nie bali się ryzykować i rzucać na rzeczy, na które mamy ochotę, by się rozwijać. Warto się czasem zatrzymać na krótki czas, by zastanowić się, czy w swoim sposobie życia nie tracimy czegoś ważnego. Pamiętajmy, że gdy damy komuś choćby uśmiech, to mamy jeszcze większą szansę, by to dostać. Trawestując Kennedy'ego - nie myśl, co świat może zrobić dla ciebie, pomyśl co ty możesz zrobić dla świata (śmiech).
Rozmawiał: Piotr Wojtowicz
Fot.: Oficjalna strona artystki