Kilka tygodni temu, dokładnie 2 października, obchodził Pan sześćdziesiąte urodziny, więc proszę przyjąć od AUDIO najserdeczniejsze życzenia…
Janusz Olejniczak: - Dziękuję bardzo.
Te sześćdziesiąte urodziny świętował Pan niedaleko stąd. Możemy spoglądać przez okno na Teatr Wielki, na którego scenie wystąpił Pan w specjalnym koncercie. Jakie wspomnienia Pan zachował z tego wieczoru?
- Ja bardzo niezręcznie się czuje w takich sytuacjach. Koncert odbył się bez żadnych dodatkowych punktów programu, które często towarzyszą podobnym jubileuszom. Oczywiście na sali było wielu członków mojej rodziny oraz znajomych, których zaprosiłem po raz pierwszy, bo zazwyczaj unikam zapraszania na koncerty osób mi bliskich. Nie ukrywam, że było to dla mnie bardzo wzruszające.
Także z okazji sześćdziesiątych urodziny otrzymał Pan wyjątkowy prezent od wytwórni Sony Music, która zdecydowała się wydać krążek zatytułowany "Janusz Olejniczak Koncerty". Może opowie Pan w kilku słowach, jak doszło do powstania tej płyty?
- Przyznam szczerze, że już nie pamiętam, w jakich okolicznościach rozpoczęły się moje rozmowy z Sony Music. Pan Kazimierz Pułaski - szef Sony Music Polska, zaproponował mi taki projekt jubileuszowy. Skwapliwie się na to zgodziłem i to z dużym entuzjazmem, bo mogłem dowolnie, sam wybrać repertuar i współwykonawców - to wielki luksus. I wybrałem trzy koncerty, poprosiłem Sinfonię Varsovię i przede wszystkim wspaniałego Jerzego Maksymiuka. Dziękuję im, że zgodzili się towarzyszyć mi w tym przedsięwzięciu.
- A repertuar był dobrany pod kątem moich ulubionych kompozytorów, jeszcze z czasów młodości, a miłość do nich przetrwała do dnia dzisiejszego, więc to jest trochę taki wspominkowy krążek. Wszystkie te koncerty, które znalazły się na płycie, grałem właściwie jako pierwsze koncerty z orkiestrą, poza Chopinem. Na dyplom podstawowej szkoły muzycznej koncert Szostakowicza, a jako szesnastolatek, z Bohdanem Wodiczko i Wielką Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia - pierwszy koncert Prokofiewa, zaś na dyplom szkoły wyższej, po moim powrocie z Paryża, koncert Ravela. Dla mnie jest to taka sentymentalna podróż w przeszłość, a z drugiej strony to wizytówka mojego charakteru.
Większość melomanów kojarzy Pana z wirtuozerskim wykonywaniem muzyki Fryderyka Chopina, ale ja chciałbym mimo wszystko zapytać o jeszcze innych ulubionych kompozytorów, oczywiście poza tymi trzema, których koncertów posłuchać możemy na najnowszym wydawnictwie...
- O Chopinie nie będę mówił, bo jest to sprawą oczywistą i gdy ktoś mnie pyta o ulubionych kompozytorów, to w zasadzie nigdy nie mówię o nim, bo tu nie ma nawet o czym dyskutować. Natomiast do tej trójki, których utwory ukazały się na płycie dodałbym jeszcze może Beethovena i Schumanna.
Przy okazji sześćdziesiątych urodzin chciałbym odbyć z Panem trochę podróż w czasie. Jak wyglądały Pana początki gry na pianinie. Czy jako dziecko polubił Pan ten instrument, czy też może rodzice zadecydowali, że rozpocznie Pan naukę gry?
- Po prostu w domu moich dziadków stało pianino, na którym jako dzieciak zacząłem sobie podgrywać. A że mój ojciec i wuj amatorsko grali na fortepianie, więc miałem do tego predyspozycje. Dość szybko zacząłem coś grać ze słuchu, a potem ojciec nauczył mnie nut. Do szkoły poszedłem już jako osoba, która umie grać na pianinie. Ale specjalnego przymusu nie było, bo chodzenie do szkoły muzycznej było dla mnie czystą przyjemnością. Nie miałem więc martyrologicznego dzieciństwa, bo nikt nie zmuszał mnie do grania. (śmiech)
A kiedy nastąpiło Pana pierwsze spotkanie z muzyką Chopina?
- Bardzo szybko. W jednej z pierwszych klas szkoły podstawowej i to był Nokturn cis-moll opus pośmiertne, który gram do dzisiaj. Ten utwór był bohaterem filmów "Błękitna nuta" Andrzej Żuławskiego i "Pianisty" Romana Polańskiego. Tak to się dziwnie dzieje, że utwór, którego się nauczyłem w bardzo młodym wieku, gram do dziś.
W 1970 roku został Pan jednym z laureatów Konkursu Chopinowskiego. Co Panu utkwiło w pamięci z tamtego wydarzenia?
- Było to dla mnie jedno, wielkie przeżycie. W tamtych czasach wszystkie tego typu imprezy, jak choćby kolarski Wyścig Pokoju, skupiały uwagę i cały naród się tym interesował. I tak z dnia na dzień rzeczywiście stałem się człowiekiem w Polsce bardzo popularnym. Otrzymałem wielkie wsparcie ze strony publiczności. Oczywiście towarzyszył temu i wielki stres, ale ta młodość, miałem wówczas osiemnaście lat, pozwoliła mi w tym, że ten konkurs nie ciążył mi tak bardzo, bo nie było to dla mnie granie o "być albo nie być". Chciałem tylko dobrze zagrać i być zauważonym. a zostanie laureatem było dla mnie ponadplanowe.
Czy to wydarzenie otworzyło Panu drzwi do najlepszych sal koncertowych?
- Otworzyło, choć nie traktuję tego wydarzenia jako początku mojej kariery. Oczywiście tytuł laureata Konkursu Chopinowskiego do dnia dzisiejszego pomaga , ale ja chciałem i tak wyjechać, by uczyć się dalej i by zaistnieć w świecie muzycznym, co się udało.
Jak wypada porównanie Konkursu Chopinowskiego, którego został Pan laureatem, z tymi, które odbywają się współcześnie? Czy zauważa Pan jakieś zdecydowane różnice?
- Nie sądzę. Myślę, że zaszły duże zmiany w sprawach organizacji czy dostępności za sprawą mediów. W chwili obecnej jest to już w dużym stopniu mocno skomercjalizowane. Na pewno jest trudniejszy dostęp dla polskiej publiczności, melomanów czy też młodzieży, do uczestniczenia w tym konkursie, bo wysokie ceny biletów i karnetów sprawiają, że są one kupowane z dużym wyprzedzeniem, choćby przez Japończyków. Za moich czasów Koncert Chopinowski był bardziej dostępny dla wszystkich chętnych.
A z tej trwającej już ponad czterdzieści lat kariery muzycznej jakie jeszcze wydarzenia były dla Pana najważniejsze?
- Przyznam, że nie jestem specjalistą od anegdot. Niewątpliwie jednak jest kilka takich wydarzeń. Do nich zaliczyłbym na pewno wydanie pierwszej płyty dla Wifonu, która też niespodziewanie dała mi pierwsze koncerty w Ameryce Południowej. Nie mógłbym zapomnieć o filmie "Błękitna nuta" Andrzeja Żuławskiego, który był dla mnie doświadczeniem artystycznym, bardzo znaczącym w moim życiu, bo nie ograniczającym się tylko do kwestii muzycznych.
Jak Pan wspomniał pierwszy utwór Chopina nauczył się Pan grać jeszcze w szkole podstawowej. Jakie jeszcze jego kompozycje znajdują się na liście tych, do których najchętniej Pan powraca? Czy to jednak cały czas ewoluuje?
- Nie. Takie utwory, które zapadają głęboko w serce i pamięć, one pozostają oczywiście na zawsze. Natomiast trzeba robić przerwy w wykonywaniu niektórych z nich, by od nich trochę odpocząć i by z równą świeżością do nich powrócić. Jeśli chodzi o Chopina to zdecydowanie jest to Koncert f-moll i Wariacje na temat Pieśni polskich.
Koncertował Pan już w wielu krajach całego świata. Co sądzi Pan o wrażliwości muzycznej publiczności w Europie, w Azji czy choćby w Ameryce Południowej?
- W obecnych czasach bardzo się to wszystko wymieszało i właściwie ludzie reagują wszędzie podobnie. Może stało się tak za sprawą internetu? Oczywiście charakter publiczności południowoamerykańskiej, hiszpańskiej czy włoskiej jest inny niż szwajcarskiej czy austriackiej, chodzi tu o stopień żywiołowości w odbiorze muzyki, bo sama wrażliwość muzyczna jest sprawą indywidualną każdego człowieka, niezależnie od kontynentu i państwa.
Czy po tylu latach kariery, która pełna jest sukcesów, czuje się już Pan jako artysta spełniony?
- Żaden artysta nie powie Panu, że czuje się spełniony. Każdy przyzna, że ma jakieś plany i czegoś jeszcze nie zrobił. I ja też to mogę powtórzyć.
To jakie są jeszcze te Pana muzyczne marzenia?
- Jest jeszcze kilka utworów, których nie gram, a które chciałbym grać. Trzeba więc dokonywać selekcji, bo i tak wszystkiego się zagrać nie zdąży, nawet jakby sobie człowiek planował muzyczne życie już od urodzenia. Teraz to już rzeczywiście trzeba się poważnie zastanowić nad wyborem repertuaru i nowych utworów. Ale marzenia dotyczą też koncertów i choć praktycznie wszędzie byłem, to są miejsca, do których bardzo chętnie wracam i cieszę się, gdy mogę tam znowu pojechać - czy to jest Argentyna, Kolumbia, Brazylia czy też Hiszpania, Francja. Wtedy jest radość z powrotu do miejsc, które się lubi, gdzie są fajni ludzi i gdzie ja dobrze się czuję.
Jakie więc są te najbliższe plany? Może uchyli Pan rąbka tajemnicy...
- W połowie grudnia rozpocznę nagrywanie wszystkich mazurków Chopina, czego jeszcze nie zrobiłem, a pewnie wyjdzie z tego dwupłytowy album.
Na koniec pozostaje mi więc życzyć Panu jeszcze raz Wszystkiego Najlepszego a także realizacji marzeń, przede wszystkim tych muzycznych…
- Dziękuję bardzo za życzenia i za rozmowę.
Rozmawiał: Piotr Wojtowicz
Fot. Wikipedia