– Rozmawiamy w salonie firmy Steinway, który znajduje się w budynku Filharmonii Narodowej. Co pan czuje wchodząc tutaj po dwóch latach od Konkursu Chopinowskiego?
– Mam dużo miłych wspomnień, tu ćwiczyłem w czasie konkursu. Ludzie ze Steinwaya byli bardzo przyjaźni uczestnikom konkursu, którzy wybrali fortepiany tej marki.
– Dlaczego gra pan właśnie na Steinwayu?
– Kiedy miałem 14 lat i postanowiłem zmienić instrument ze skrzypiec na fortepian, mój nauczyciel powiedział moim rodzicom, że jeśli mam poważnie traktować naukę, powinienem mieć dobry instrument. Rodzice zdecydowali o zakupie Steinwaya i to był decydujący krok w mojej edukacji. Grając na Steinwayu, trzeba się uczyć także dbania o detale. Jeśli zaczyna się naukę na złym instrumencie, nabiera się niewłaściwych nawyków. Steinway daje najlepszą możliwość kreowania brzmienia. Ponieważ już od początku mojej nauki grałem na tym instrumencie, nigdy nie myślałem o zmianie na inny.
– Skąd się wzięło zainteresowanie muzyką Fryderyka Chopina?
– Zaintrygowała mnie szlachetność twórczości Chopina. Jego kompozycje są dokładne, ale równocześnie dają wolność interpretacji. Nie należy ich wykonywać zbyt szybko, czy zbyt brawurowo, w stylu Liszta. U Chopina muzyka powinna być na pierwszym miejscu, musi śpiewać, a na koncercie trzeba ją przekazać tak swobodnie, jak to jest możliwe. Grając go, trzeba też improwizować, dlatego każdy mój koncert jest inny. Chopin też grał za każdym razem inaczej.
– Po Konkursie Chopinowskim powiedział pan, że nie lubi takiej formy rywalizacji. Dlaczego?
– Jestem ambitny, dlatego rywalizację uważam za zjawisko pozytywne i mobilizujące, ale sztuki nie da się ocenić obiektywnie w skali punktowej. Jeśli biegniesz na 100 metrów, stoper zmierzy, kto jest szybszy, a więc lepszy. W sztuce nie da się zmierzyć, kto jest lepszy. Dlatego konkursy uważam za groźne, szczególnie dla młodych muzyków. Udział w konkursie może ich zniszczyć. Oczywiście, może też pomóc, ja miałem szczęście, chociaż nie brałem udziału w wielu konkursach. Kiedy zacząłem pracować z polskim pedagogiem, Adamem Harasiewiczem, zdecydowałem, że spróbuję jeszcze raz – dla Chopina, tak byłem pochłonięty przez jego muzykę. Pomyślałem, że cokolwiek się wydarzy, będzie to ostatni konkurs, w jakim wystąpię.
– Lubi pan twórczość Chopina bardziej niż innych kompozytorów?
– Jest bliski mojemu sercu, inaczej nie mógłbym przygotowywać się do konkursu tak intensywnie, ale ta miłość nie przyszła od razu. Prawdopodobnie byłem zbyt młody. Kiedy wszedłem głębiej w jego kompozycje, szczerze pokochałem Chopina. Myślę, że zawsze będzie moim faworytem.
– Pańskie wizyty w Polsce wpłynęły na interpretację jego dzieł?
– Poznanie tradycji i kultury kraju, w którym urodził się i tworzył Chopin, pomaga w zrozumieniu jego muzyki. Słuchałem tradycyjnych tańców, z których czerpał inspirację. To było bardzo ważne. Ze wszystkich krajów niemieckojęzycznych, w Austrii można zauważyć najwięcej słowiańskich wpływów. Również w muzyce tradycyjnej. Kiedy byłem bardzo młody, wykonywałem z ojcem austriacką muzykę ludową na moim pierwszym instrumencie – na skrzypcach. Dzięki temu nauczyłem się grać walce i inne tańce. Oczywiście polska muzyka ludowa różni się od austriackiej, jest bardziej nostalgiczna, ale obie mają wiele wspólnych cech. Znajduję je także w twórczości Chopina.
– Właśnie ukazał się pana drugi album "300" obejmujący trzysta lat twórczości na fortepian. Dlaczego wybrał pan aż tak szeroki repertuar?
– Moim celem było nagrać album osobisty, choć zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy zaakceptują tak nietypowy wybór utworów. Uczyłem się grać na skrzypcach przez dziesięć lat i zanim zmieniłem instrument, poznawałem muzykę fortepianową z moim nauczycielem. Pokazywał mi koncerty wideo, odtwarzał wspaniałe nagrania płytowe wielkich artystów. Na ten album wybrałem utwory, które zainspirowały moją decyzję zostania pianistą, i towarzyszą mi one do dziś. Na przykład sonata Scarlattiego była pierwszą, którą ćwiczyłem na fortepianie, a "Lot trzmiela" Rimskiego-Korsakowa gram często na bis.
– Wśród twórców powszechnie kojarzonych z fortepianem, jak Chopin czy Liszt, znaleźli się kompozytorzy mniej znani, jak Raoul Koczalski i Moritz Moszkowski.
– Koczalski był jednym z najbardziej znanych interpretatorów Chopina i dlatego zainteresowałem się jego własną twórczością. Gram tu jego Valse Fantaisie, Op.49. Moszkowski napisał wiele wspaniałej muzyki na fortepian. Paderewski powiedział o nim, że jest największy po Chopinie. Na ten utwór, który nagrałem, zwrócił mi uwagę Vladimir Horovitz, kiedy miałem szesnaście lat.
– Dlaczego wybrał pan dwie współczesne kompozycje filmowe?
– To zasługa mojego brata, który jest kompozytorem filmowym. Ten rodzaj muzyki ma złą reputację, bo jest dużo złych kompozycji. Ale dobre utwory nie powinny być ignorowane. Jest w nich zapisana tonalna ewolucja muzyki, jej historia. W muzyce Johna Williamsa słychać inspiracje dziełami Richarda Wagnera i Richarda Straussa.
– Czy jest to dla pana muzyka ilustracyjna, którą kojarzy pan z obrazem zapamiętanym z kina?
– Absolutnie nie. Chciałbym, żeby słuchacze mojego albumu zapomnieli o filmie "Gwiezdne wojny" i skupili się na samej muzyce. Oczywiście obraz jest bardzo sugestywny, ale wielkie kompozycje mogą żyć własnym życiem, jako muzyka koncertowa.
– Jakie brzmienie Pan preferuje?
– Lubię otwarte brzmienie, które pozwala mi kształtować własny charakter dźwięku. Brzmienie zbyt miękkie jest zamknięte, nie da się z nim wiele zrobić. Miałem szczęście grać w salach o wspaniałej akustyce, np. Musikverein w Wiedniu, w Japonii jest wiele znakomitych sal koncertowych, a tu – w Studiu im. Lutosławskiego. Na ostateczne wrażenie składa się brzmienie fortepianu, akustyka sali i publiczność.
– Czy słucha pan muzyki, na jakim sprzęcie?
– Mam teraz małe mieszkanie, więc korzystam z dobrych słuchawek. Mam też iPoda, z niego słucham własnych koncertów, żeby dokonać oceny, jak grałem. Słucham muzyki filmowej i jazzu. Bardzo cenię pianistę Arta Tatuma. Horovitz powiedział kiedyś, że gdyby Art Tatum wykonywał muzykę klasyczną, on sam by zrezygnował. Lubię nagrania Oscara Petersona i Adama Makowicza, miałem okazję spotkać go w Wiedniu. Jest wielkim artystą. Dorastałem słuchając "Koncertu Kolońskiego" Keitha Jarretta.
– Czy mógłby pan grać improwizowane koncerty jak Jarrett?
– Nie, nie jestem ani jazzmanem, ani improwizatorem, ani kompozytorem. Chcę planować swoje interpretacje, przewidywać, jak zagram, i dbać o szczegóły wykonania.
Rozmawiał: Marek Dusza