Znawcom tradycji japońskiego hi-fi naraziłbym się pewnie, stawiając Kenwooda w jednym rzędzie z liderami, bo co mogła zaoferować firma produkująca obok amplitunerów roboty kuchenne czy mikrofalówki? Nie wszyscy już pamiętają na przykład znakomite odtwarzacze CD z wczesnych lat 90.
Jednak kilka lat temu, podobnie jak prawie cała reszta dużych firm, Kenwood odszedł od stereo, przerzucając siły na front wielokanałowy. Czy teraz wraca do stereo? Dwukanałowy CD-amplituner w cenie ponad 7000 zł to krok bardzo odważny, oby nie jedyny.
Konkurencja - Pioneer, Denon, Yamaha - obwieściła renesans stereo klasycznymi produktami - wzmacniaczami i odtwarzaczami na niższych poziomach cenowych, chociaż Denon sięga również na wyższe półki.
Pierwszy ruch Kenwooda jest jednak zaskakujący, cd-amplituner R-K1 kosztuje dużo, jak na tę firmę, powiedzmy to wprost - bardzo dużo. Dla kogo więc przygotowano to urządzenie? Z pewnością nie dla początkujących lub powracających do stereo melomanów z mniej zasobnymi portfelami.
Z kolei miłośnicy dobrego dźwięku, którzy chcą wydać na system (bez kolumn) ok. 8000 zł, mają już w czym przebierać. Może więc propozycja Kenwooda adresowana jest do bardziej zamożnych osób budujących drugi system (sypialnia, poddasze)?
Przyznam, że trudno mi nabrać pełnego przekonania do którejkolwiek z tych opcji. Owszem, sprzęt wykonany jest więcej niż dobrze: metalowy, gruby przedni panel, solidna, sztywna obudowa, ale już jej proporcje, przypominające nażartego jamnika lub, mówiąc bardziej elegancko, dalekowschodniego krewniaka Cyrusa, nie każdego zachęcą.
Przyglądając się dłużej i bliżej, trudno jednak nie stwierdzić, że takiej jakości tańsze urządzenia mogą jedynie pozazdrościć. Szampański front ma ciekawe kształty z podciętymi w kształcie łezek bokami. Na tak wąskiej płaszczyźnie trudno było zaszaleć z oryginalnym umieszczeniem elementów.
Stąd szuflada i wyświetlacz musiały znaleźć się w centrum, matryca złożona z piętnastu pól i szeregu gotowych symboli najważniejszych opcji czyta się bardzo dobrze. Po obu stronach na pierwszy plan wychodzą dwa pokrętła (także metalowe), regulacja głośności i selektor źródeł.
Nieco niżej front dopełniono tylko tym co niezbędne - klawiszami obsługi transportu, dużym wyłącznikiem sieciowym, a do audiofilów przymila się przycisk Direct. Jest także złocone gniazdko słuchawkowe w standardzie minijack.
Pilot... to w zasadzie typowy, plastykowy sterownik, ale aby komponował się z charakterem urządzenia, górną powierzchnię wokół klawiszy polakierowano na złoty kolor. Ważniejsze jest w sumie to, że sterownik wydał mi się przyjazny i łatwy w obsłudze. Kenwood R-K1 posiada oczywiście tuner radiowy pracujący na falach AM oraz FM, do dyspozycji jest także timer, a odtwarzacz CD posługuje się obecnym na niektórych płytach systemem CD-Text.
Nie wiem, kto chciałby się w to bawić, bo nie znam komponentów, które pasowałyby do specyficznego stylu R-K1, ale ten oferuje bardzo duże potencjalne możliwości rozbudowy. Dwóm pętlom analogowych rejestratorów towarzyszą dwa wejścia stereo na RCA, jedno z nich ma przedwzmacniacz gramofonowy dla wkładek MM - właśnie rozbudowa systemu o gramofon wydaje się jedynym prawdopodobnym scenariuszem.
Specjalne złącze mini-jack przewidziano dla sprzętu przenośnego, co ciekawe, za pomocą firmowego kabla możliwe jest sterowanie podstawowymi funkcjami odtwarzacza - nie odnalazłem tylko informacji, z jakimi grajkami Kenwood będzie w tym trybie współpracował.
W górnej części panelu zainstalowano dwie pary gniazd cyfrowych, po jednej dla standardu optycznego i elektrycznego, czyli łącznie dwa wejścia i dwa wyjścia. Wszystkie złącza są złocone, terminale głośnikowe doposażono w plastykowe nakrętki, ale same trzpienie znowu są złocone, bez problemu zainstalujemy także wtyki bananowe.
Chociaż w środku nie ma zbyt dużo wolnego miejsca, to wnętrze zaprojektowano z pomysłem, panuje tu porządek, wszystkie kable są pospinane w wiązki i ładnie prowadzone. Transport został solidnie zamocowany i zaekranowany.
W tylnej części moduły (niezależne dla bloków cyfrowych i analogowych) ustawiono poziomo, jedna płytka nad drugą, na samym dole znalazło się miejsce dla zasilacza. Ten budzi respekt, składa się bowiem z aż trzech transformatorów, jeden największy to trafo toroidalne oddelegowane do pracy z sekcją analogową - zapewniając przede wszystkim energię końcówkom, pozostałe dwa są już mniejsze, rdzeniowe.
Napięcia prowadzone są niezależnie dla transportu plus konwerterów cyfrowo-analogowych oraz układów sterowania. Trudno tu mówić o pełnym dual mono, jednak tam gdzie było to możliwe, ścieżki dla obydwu kanałów są odseparowane, widać to np. w końcówkach mocy.
Zbudowano je na niezależnych radiatorach umieszczonych w dwóch tylnych rogach obudowy. To elementy TRAIT (po dwa układy na każdym z radiatorów), czyli firmowa technika z kompensacją temperaturową. Układ Direct pozwala przesłać sygnał z sekcji odtwarzacza bez pośrednictwa selektora źródeł i regulatorów barwy.
Płytom CD przyda się także specjalny konwerter Supreme EX, który na drodze interpolacji sygnału, rozszerza zakres użytecznych częstotliwości, typowych dla formatu CD, z 20kHz do 40kHz. Sygnał cyfrowy przygotowywany jest w asynchronicznym upsamplerze AKM AK4122, który z niemal dowolnego sygnału wejściowego preparuje dane o maksymalnym próbkowaniu 96kHz. Dalszą obróbką (w tym regulacją głośności) zajmuje się z kolei uniwersalny układ Analog Devices AD9140.
Odsłuch
Odczyt i detekcja płyty zajmuje Kenwoodowi dość sporo czasu, czemu towarzyszą wyraźne stuki przy rozpoznawaniu dysku. Kiedy już na wyświetlaczu pojawią się informacje o ścieżkach i czasie trwania krążka, a my zaordynujemy odtwarzanie, R-K1 wcale nie ruszy z impetem.
Kenwood jest brzmieniowo zdecydowanie bardziej dojrzały od jasno, twardo grających tanich urządzeń. W porównaniu do nich wszystko odbywa się jakby trochę wolniej, ale każdy dźwięk poddawany jest dokładnej analizie.
Bas kształtowany jest delikatnie, podawany z umiarem, niskie tony nie są skupione ani na waleniu, ani nie zajmują się rozlewaniem nieczytelnej materii. Wyższy bas prowadzony jest przez rytm, który jednak nie stara się odciągać uwagi od tego, co dzieje się jeszcze niżej. Dźwięki basu akcentowane są wyraźnie, z zaznaczeniem początku i końca.
Średnie tony wtapiane są w resztę pasma, bez krzykliwości, z wyrównaniem. Kolejne partie nie nadciągają niczym huragan, dają się w swoim charakterze przewidzieć, co sprzyja relaksującym odsłuchom.
Oddając sprawiedliwość Kenwoodowi trzeba również zauważyć, że urządzenie potrafi także zagrać dynamiczniej, podnosząc do rangi wydarzenia solówki, pauzy czy akcenty dynamiczne. Góra jest dźwięczna, dokładna, ale jej analityczność potrafi zawstydzić niektóre, słabsze płyty. Mimo nieco odmiennego charakteru, wysokie tony nie wyróżniają się nadmiernie na tle spokojnej średnicy.
Scena dźwiękowa skupiona jest na tym, co dzieje się na linii kolumn i nieco przed nimi, pierwszy plan jest gęsty, ale i dość szeroki. Kenwood najlepiej czuje się w spokojniejszych nagraniach, potrafi opanowywać różne klimaty, ukształtować dźwięki tak, aby słuchanie sprawiało przyjemność, a z głośników płynęła muzyka.
Zdecydowanie procentują nagrania naturalnych, akustycznych instrumentów, natomiast syntetyczne granie wypada raczej blado i płasko. Za to każdy dźwięk wydobyty z prawdziwego pudła rezonansowego jest od razu trójwymiarowy.
Radek Łabanowski