Cechą szczególną serii mx jest natomiast "zintegrowana" maskownica - zaprojektowana tak, aby nie psuła charakterystyki; można więc bez żadnych obaw trzymać maskownicę założoną, ale nie ma też przeciwwskazań do jej zdjęcia - i bez niej widok jest estetyczny, przetworniki wyglądają przyzwoicie, a nisko-średniotonowy nawet ciekawie - jego membrana ma kształt wycinka sfery, bez dodatkowej nakładki przeciwpyłowej.
Według opisu przedstawionego przez producenta, widoczna z zewnątrz "miska" jest podparta stożkiem połączonym z cewką, a materiałem membrany jest mieszanka włókien aramidowych (stosowanych w plecionce kevlarowej) i pulpy celulozowej.
Głośnik wysokotonowy to już konwencjonalna, 25-mm kopułka tekstylna; głośnik nisko-średniotonowy ma średnicę 15 cm (razem z koszem), chociaż producent deklaruje tylko 13 cm (membrana z zawieszeniem).
Ciekawostką jest podawana przez producenta pojemność - aż 12,4 litra, ale - jak łatwo sprawdzić - odnosi się nie do objętości wewnętrznej, jaką ma do dyspozycji głośnik, lecz jest objętością całkowitą; trudno odgadnąć, czemu służy ta informacja. Modele serii mx dostępne są w czterech wersjach kolorystycznych - czarny, orzechowy, palisandrowy i czereśniowy (raczej jasny).
Oczywiście w użyciu jest okleina drewnopodobna, a nie naturalny fornir, ale wybór opcji wydaje się dostatecznie satysfakcjonujący. W serii mx są jeszcze dwie konstrukcje podstawkowe - miniaturowe mxs, z 12-cm nisko-średniotonowym, i większe mx2 - z 18-cm głośnikiem.
Odsłuch
Po przesłuchaniu wszystkich monitorów tego testu byłem niemal pewny, że Mission mx1 brzmią w sposób bardzo charakterystyczny, wyróżniają się z całej stawki pewną koncepcją, która może nie jest rewolucyjna, ale nie przedstawił jej tu żaden inny producent.
Na końcu podłączyłem je więc ponownie, co postawiło kropkę nad "i". Mission mx1 kreują brzmienie choć trochę poważniejsze, niż to wydobywające się zwykle z takich miniatur. Spodziewanych ograniczeń w dynamice i rozciągnięciu basu nie pokonują, ale specjalnym ukształtowaniem charakterystyki zyskują przynajmniej na naturalności.
Teoretycznie to sprzeczność, aby naturalność uzyskiwać za pomocą odejścia od liniowości, ale przy małych konstrukcjach taka recepta się sprawdza - słabość "prawdziwego" basu jest rekompensowana nawet nie podkręceniem jego wyższego podzakresu, co przewagą "dolnego środka" nad "górnym środkiem".
Dzięki temu najogólniejsza równowaga prezentuje się korzystniej - niższa połowa pasma, powiedzmy poniżej 1 kHz, ma tyle samo do powiedzenia co wyższa. Wokale unikają piskliwości, saksofon nie zamienia się w trąbkę, i choć często słychać, że brzmienie jest "przydymione", to taki klimat okazuje się zupełnie znośny, wcale nieduszący. Góra pokazuje się delikatnymi smaczkami.
Andrzej Kisiel