KEF Blade były czarne, a nie blade, prezentowały się na czerwonym tle piekielnie pięknie, zbladła natomiast obsługa, gdy zobaczyła, jak wyjmujemy sprzęt nie tylko do robienia zdjęć i pomiarów, ale też do rozkręcania. Czy to konieczne...?
W gruncie rzeczy nie... Ale skoro już pacjent przygotowany, a wkrętarka w dłoni, to czemu nie spróbować. Nic na siłę, sposobem. Operacja skończyła się sukcesem, pacjent przeżył (grał potem bez żadnych problemów, a na jego błyszczących powierzchniach nie została najmniejsza blizna), a my zrobiliśmy tak potrzebne nam do testu zdjęcia tego, co siedzi w środku. Przyznaję jednak, że czułem pewną niestosowność naszego zachowania.
Z jednej strony trudno było sobie darować ukazanie kulisów konstrukcji tak zaawansowanej technicznie, z drugiej - ich piękno, ich perfekcja, ich integralność... musiały zostać naruszone, choćby na pewien czas. Nie zrobiliśmy im najmniejszej krzywdy, ale gdybym miał rozkręcać własne...
Rozkręcam bez ceregieli wszystkie kolumny, jakie trafią w moje ręce, ale gdybym miał KEF Blade, to bym się zawahał. Wydają się tak luksusowe, tak delikatne, że strach się do nich zbliżać. Dość już tych zwierzeń i osobistych relacji, czymże są owe niezwykłe KEF Blade?
Brakujący flagowiec
To długo oczekiwany prawie flagowiec firmy, którego bardzo brakowało. KEF nie może sobie dzisiaj pozwolić na taką "skromność", aby kończyć ofertę modelem za "tylko" kilkadziesiąt tysięcy złotych; a tylko ok. 40 000 zł kosztuje najlepszy model serii Reference - 207.
Co gorsza, seria ta jest już dość wiekowa, i mimo że przechodziła modyfikacje, a jej konstrukcje wciąż grają tak świetnie, jak grały (kilka testowaliśmy), to rynek oczekuje nowości również od producentów głośników, także wśród modeli ekskluzywnych.
Dlatego czekamy na wymianę całej serii Reference, być może KEF Blade jest "zaczynem" tego procesu. Jednocześnie historia ambitnych, innowacyjnych projektów KEF-a jest długa i bogata.
W latach 70. i 80. firma świeciła przykładem, i chociaż nie były to czasy hedonistycznego hi-endu, to rzeczywisty rozwój techniki głośnikowej był imponujący, a KEF miał w nim ogromny udział.
Jednocześnie nie mieliśmy wtedy tak wielu producentów, tym bardziej tych mierzących bardzo wysoko; najdroższe (i wielokrotnie tańsze niż dzisiaj, nawet biorąc pod uwagę inflację) konstrukcje pojawiały się tylko w ofertach firm, które miały do zaproponowania coś naprawdę specjalnego i "postępowego".
Nie było takiej jak dzisiaj "uzurpacji" niszowych firm, które w gruncie rzeczy bez poważnego zaplecza, bez nowych pomysłów technicznych, rozpychają się za pomocą marketingu i designu.
KEF to jeden z najsolidniejszych fundamentów, na których zbudowano bogactwo współczesnych rozwiązań. Tym bardziej zasługuje na jakieś "pomnikowe", a jednocześnie współczesne dzieło, nie tylko na wspomnienia minionej potęgi. To świetnie, że jest nowa seria Q i nowa seria R, ale całemu stadu musi przewodzić osobnik alfa - superkolumna.
Kiedyś wystarczył najlepszy model serii Reference (nie tej obecnej, ale o wiele starszej generacji), a więc Model 105 w kolejnych wersjach, później Model 107, a pod koniec lat 90. zaproponowano konstrukcję w dużym stopniu zaprzeczającą rynkowym trendom - szerokie na pół metra Maidstone, w sposób bezkompromisowy, nawet jeżeli pozornie nienowoczesny i wizualnie kontrowersyjny, miały ucieleśniać (a raczej nagłaśniać) firmowe dążenie do najlepszego brzmienia, a nie do "najładniejszej kolumny".
Hiperkonstrukcja - Muon
Kolejny krok, a w zasadzie skok, a nawet wystrzał na orbitę, na jaką mało kto poleciał, nosił nazwę Muon. Jeżeli KEF Blade jest superkonstrukcją, to Muon jest hiperkonstrukcją. Wciąż można się z nią zapoznać na firmowej stronie internetowej, chociaż nie można być pewnym, że nadal można ją kupić - miano wyprodukować "jedynie" 100 par. Cena - ok. 400 000 zł.
Muony chyba nigdy nie zawitały w Polsce, nie spotkałem też ich żadnego prawdziwego testu w jakimkolwiek ze światowych, nawet najbardziej renomowanych miesięczników - pojawiały się relacje odsłuchowe, ale nawet pisma, które rutynowo robią pomiary (np. "Stereophile", "Hi-Fi News"), tym razem ich nie pokazały - z pewnością nie z powodu cenzury czy autocenzury, a pewnie dlatego, że konstrukcje te nie dotarły do pomieszczeń redakcyjnych.
Podobnie i... jednocześnie zupełnie inaczej ma się rzecz z naszym testem KEF Blade; jak w nielicznych, wyjątkowych sytuacjach, zgodziliśmy się na "sesję wyjazdową", lecz musiała ona obejmować cały zakres prac, łącznie z wykonaniem pomiarów.
Jak wynika z powyższego, "prawdziwym" flagowcem oferty nie jest KEF Blade, lecz czterokrotnie droższy Muon. Podział ról, z marketingowego punktu widzenia, jest bardzo rozsądny. Muon to ów szczyt szczytów, dla mało kogo osiągalny (skoro wciąż nie sprzedało się 100 par...), ale wszystkim znany, obiekt marzeń, absolut i referencja referencji, pokazująca KEF-a jako arcymistrza, rekordzistę, itp. itd.
KEF Blade to hi-end też z najwyższej półki, lecz już "nieco" bliższy możliwościom finansowym tych, którzy... a tutaj dopowiedzcie sobie, co chcecie. Ostatecznie nie można hi-endu sprowadzać do czystej abstrakcji. O Muonie nie będziemy dalej dużo pisać. Nie jest nam potrzebny jako układ odniesienia.
Kolumny kompletne
KEF Blade są dostatecznie potężne, zaawansowane, wyrafinowane, oryginalne i kompletne, aby samodzielnie pełnić swoją rolę. Co ciekawe, forma Blade wcale nie podąża tropem niezwykłych kształtów Muona.
To jakby dwa alternatywne projekty. Podobieństwo dotyczy tylko ogólnej koncepcji akustycznej - stworzenia obudowy "doskonałej", o opływowych kształtach, jak najmniej ingerującej w propagację fal na zewnątrz i jak najmniej podatnej na rezonanse wewnętrzne. Rzecz jasna, z koncentrycznym modułem przetworników Uni-Q w samym centrum układu, bez którego nie może być żadnego poważnego KEF-a, a co dopiero referencji.
Muon od początku miał być wyabstrahowanym z oferty, bezkompromisowym superflagowcem, podczas gdy prototyp kolumn KEF Blade narodził się z "Concept Blade", ze studiów nad koncepcją nie tyle pojedynczej superkonstrukcji, co całej ich rodziny, która w przyszłości mogłaby zastąpić serię Reference.
Producent o tym oficjalnie nie trąbi, bo w sprzedaży wciąż są stare Reference, ale i ja sobie tego nie wydumałem, lecz wyczytałem w jubileuszowym albumie, wydanym w zeszłym roku z okazji 50-lecia firmy, który sam w sobie może być ucztą dla miłośników techniki głośnikowej.
Nie brakuje w nim dumy i samozadowolenia producenta, ale fakty, o których można się dowiedzieć (albo je sobie przypomnieć), w pełni uzasadniają wszelkie zachwyty nad firmowym dorobkiem - a poza tym wiele jest w nim ciekawostek o tyle trudnych do zrozumienia dla laików, o ile interesujących dla ekspertów. "Concept Blade" miał być odpowiedzią na różne pytania, nie tylko natury elektroakustycznej. Jak potencjalni klienci ocenią taką propozycję?
Jakie będą ich wrażenia? Ostateczne odpowiedzi przychodzą dopiero wtedy, kiedy produkt jest gotowy, dostępny w sprzedaży - KEF postanowił jednak trochę sondować rynek. Albo inaczej - chciał pochwalić się tym, czego produkować, a więc i sprzedawać na większą skalę i tak nie mógł... Dlaczego?
Prototyp, w pełni sprawny, działający, estetycznie bez zarzutu, mogący uchodzić za egzemplarz z serii produkcyjnej, nazywany jednak Concept Blade, zaprezentowano na wystawie Hi-End w Monachium w roku 2009; bardzo przypominał to, czym są dzisiejsze KEF Blade, ale z jedną ważną różnicą.
Diabeł tkwi w obudowie
Otóż w projektowaniu i produkcji hi-endowych kolumn, diabeł tkwi od dawna nie tyle w szczegółach, co w obudowie; w technologii i jej kosztach. Wielkie Muony mają obudowę z aluminium i dlatego między innymi kosztują tyle, ile kosztują.
KEF Blade miały być znacznie tańsze, ale ich obudowa, ze względu na swój monolityczny i opływowy kształt, nie może być wykonana z żadnego tradycyjnego materiału, nawet z giętej sklejki czy bruzdowanego mdf-u, szeroko stosowanego w obudowach z "wygiętymi" ściankami.
Poprzeczka za wysoko. Trzeba było wziąć specjalną tyczkę... z włókna węglowego. We współpracy z firmą Prodrive, produkującą elementy z włókna węglowego do samochodów wyścigowych, wykonano skorupę składającą się z dwóch warstw węglowej plecionki i wewnętrznej przekładki z balsy; w tej technologii przygotowano właśnie parę prezentowaną w Monachium w roku 2009, jednak koszty okazały się wciąż zbyt wysokie, aby kontynuować je w produkcji seryjnej.
KEF Blade zniknęły ze sceny na dwa lata, a na pytania dilerów i dziennikarzy ludzie KEF-a mieli przygotowaną oficjalną odpowiedź: to był i jest tylko projekt koncepcyjny, a nie prototyp konkretnego produktu, przecież zawsze tak mówiliśmy...
Aż do czasu, gdy udało się opanować technologię o akceptowalnych kosztach - kompozytu wzmocnionego włóknem szklanym. Wtedy "się okazało", że rynek tak bardzo pożąda Blade, iż firma jest skłonna ugiąć się i przeistoczyć projekt koncepcyjny w seryjny produkt.
W takiej roli Blade znowu się pojawiły w Monachium w roku 2011, tym razem nie czarne z fakturą włókna węglowego (a szkoda...), lecz we wchodzącym w modę kolorze białym - oczywiście na wysoki połysk.
Cała prawda o genezie kolumn KEF Blade, intencjach, planach, problemach i zmianach jest prawdopodobnie ukryta za kulisami firmy. Być może, wedle pierwotnych szkiców, w roku 2013 mieliśmy już mieć całą nową serię Reference... Być może będziemy ją mieć wkrótce, być może później, a może nigdy... Takie mamy czasy, że niczego nie możemy być pewni, więc cieszmy się z tego, co mamy tu i teraz - a mamy Blade.
Zdjęcia, nawet jeżeli niedoskonałe, znacznie lepiej przedstawiają ich wygląd niż jakikolwiek opis, dlatego nie będę się silił na definiowanie krzywizn, wedle których "wyrzeźbiono" figurę Blade. Efekt końcowy jest wyśmienity i stwierdzenie, że wszystko jest kwestią gustu, byłoby tutaj zupełnie niestosowane. Ten eufemizm odnosi się do tego, co kontrowersyjne, tymczasem mam odwagę sądzić, że KEF Blade muszą się podobać każdemu; dość zgniłego relatywizmu!
Niestety, banałem będzie stwierdzenie, że w ambitnym i nowoczesnym projekcie akustycznym forma wiąże się ściśle z treścią - ale trudno tego nie napisać w tym właśnie przypadku, gdzie symbioza awangardowego wzornictwa i doskonałych warunków akustycznych jest tak wyborna.
Nie widać najmniejszego kompromisu z żadnej strony. Tak, jakby cudownym zbiegiem okoliczności, nie przyjmując do wiadomości żadnych ograniczeń - ani akustycznych, ani technologicznych - artysta-plastyk puścił wodze fantazji wiedząc tylko tyle, że ma zaproponować piękne, harmonijne kształty bryły, przeznaczonej do ustawienia w nowoczesnym wnętrzu.
Oczywiście nie było tu żadnych zbiegów okoliczności - najlepsi akustycy i plastycy musieli współpracować, a współpraca ta zaowocowała projektem skończenie doskonałym. Okazało się, że w punkcie referencyjnym doskonałość akustyczna jest równoznaczna z doskonałością plastyczną.
I wspomnę jeszcze raz Muona - to dzieło jeszcze bardziej odlotowe, szokujące i ekstrawaganckie, a zarazem monumentalne, niemające już tej delikatności i jednocześnie dynamiki, która emanuje z Blade.
Ważną decyzją, zarówno ze względu na sferę akustyczną, jak i estetyczną, było przeniesienie głośników sekcji niskotonowej na boczne ścianki. Manewr znany od dawna, tym razem wykonano i wykorzystano wyjątkowo skutecznie.
Procentuje wyszczupleniem sylwetki, ułatwia wypracowanie opływowych kształtów frontu, a w przypadku stosowania modułu średnio-wysoktonowego Uni-Q gwarantuje szczególnie ciekawe wrażenie wizualne, podkreślane jeszcze kontrastem między czarnym tłem dużej bryły a pojedynczym, srebrzystym kołem układu koncentrycznego.
Głośniki
Przeniesienie głośników (głośnika) niskotonowych na boczne ścianki, jakie widzimy w niektórych kolumnach, jest dopuszczalne ze względu na szerokie rozpraszanie niskich częstotliwości (a dokładnie - częstotliwości, których fale są znacznie dłuższe niż wymiary promieniującego je źródła, czyli w tym przypadku membrany głośnika niskotonowego).
Inaczej mówiąc: przy wystarczająco niskim filtrowaniu sekcji niskotonowej, można ją bez wielkiej szkody odsunąć od sekcji średnio-wysokotonowej (aż do całkowitego wyodrębnienia pod postacią subwoofera); dlatego w takiej sytuacji konstruktorzy zwykle nawet się nie starają, aby głośniki niskotonowe umieścić na wysokości sekcji średnio-wysokotonowej.
KEF zarówno dla idei, jak i dla wymiernych korzyści, które obliczył i zweryfikował, umieścił całą baterię (cztery) głośników niskotonowych tak, aby ich "akustyczne centrum" leżało na wysokości modułu Uni-Q. Pozwala to uznać, że cały trójdrożny układ głośnikowy symuluje działanie punktowego źródła dźwięku (dla całego przetwarzanego zakresu częstotliwości).
To konsekwentne, ale - jak się za chwilę okaże - bardzo potrzebne rozwinięcie idei koncentrycznego przetwornika Uni-Q. Tym razem częstotliwość podziału między sekcją niskotonową a średniotonową nie jest bowiem tak niska, jaką zwykle spotykamy w konstrukcjach z niskotonowymi przeniesionymi na boczne ścianki.
350 Hz to wartość typowa dla konwencjonalnych układów, w których głośniki niskotonowe znajdują się na froncie; o ile w takiej sytuacji lądują po bokach, to przynajmniej powinny znajdować się blisko przetwornika średniotonowego.
Pozorne punktowe źródło dźwięku dla całego pasma można też zbudować za pomocą symetrycznej konfiguracji przetworników, nawet bez modułu Uni-Q, co czasami spotykamy, lecz układy takie nie mają tak dobrych charakterystyk kierunkowych w płaszczyźnie pionowej, jak koncentryczny moduł średnio-wysokotonowy wraz z głośnikami niskotonowymi znajdującymi się za nim i jednocześnie blisko siebie.
Relatywnie wysoka częstotliwość podziału między sekcją niskotonową a przetwornikiem średniotonowym wynika z samych cech tego drugiego elementu. KEF ma w swoim arsenale wersje Uni-Q zdolne przetwarzać (prawie) całe pasmo (stosowane w układach dwudrożnych), które po niewielkich modyfikacjach mogłyby służyć jako sekcje średnio-wysokotonowe w układach trójdrożnych, z bardzo niskimi częstotliwościami podziału; jednak Uni-Q z Blade i z trójdrożnych konstrukcji serii R są ściślej wyspecjalizowane do swojej roli i nie powinny być filtrowane niżej niż przy ok. 300 Hz, zwłaszcza w konstrukcjach, które mają się legitymować wysoką mocą (całego układu).
Wyobraźmy sobie nawet bardzo mocny, 18-cm przetwornik nisko-średniotonowy, przygotowany do pracy przy dużych amplitudach, co pozwalałoby przyjąć mu dużą "dawkę" niskich częstotliwości. Jeżeli "odetniemy" go przy 100 Hz, filtrem 2. rzędu, zabezpieczymy go tym samym przed przeciążeniem zbyt dużą amplitudą, nawet przy dostarczeniu kilkuset watów mocy.
Co nie znaczy, że go nie zniszczymy... paląc jego cewkę, bowiem w zakresie 100-200 Hz, w typowym sygnale muzycznym kumuluje się bardzo duża moc, nieobjawiająca się już dużymi amplitudami, ale wciąż powodująca wydzielanie się dużej ilości ciepła (grubo ponad 95% dostarczonej mocy elektrycznej głośnik zamienia w ciepło).
Sposobem na to jest przygotowanie cewki o dużej powierzchni (a więc średnicy) i jej dobre wentylowanie, ale i tak pojedyncza "18-tka" przy niskiej częstotliwości podziału nie wytrzymałaby maksymalnej mocy, jaką mogą przyjąć cztery nowoczesne 20-cm niskotonowe - najlepiej więc "uciec" do wyższej częstotliwości podziału.
Nie tylko ze względu na bezpieczeństwo przetwornika średniotonowego i niezawodność całego układu - również dla wyższej jakości brzmienia przy wyższych poziomach wysterowania i skokach dynamiki, bowiem zanim z głośnika pójdzie dym, wysoka temperatura powoduje wzrost rezystancji uzwojenia cewki, a to z kolei zniekształcenia nieliniowej pracy.
Głośniki niskotonowe są zainstalowane parami na obydwu bocznych ściankach, dokładnie naprzeciwko siebie, aby wywoływane przez nie siły, przenoszone na obudowę, były przeciwnie skierowane i w dużej części się znosiły - to metoda już nieraz opisywana.
Tutaj siły są tak duże, że aby zapobiec "pulsowaniu" obudowy, głośniki są ze sobą połączone czterema stalowymi prętami, przymocowanymi do ich koszy. Niezależnie od tego obudowa jest wzmocniona wieloma "podziurawionymi" przegrodami, a także wewnętrznymi ściankami wydzielającymi cztery komory - dwie znacznie mniejsze dla modułu Uni-Q i zwrotnicy (umieszczonej na samym dole) oraz dwie większe, podobnej objętości, dla pary głośników niskotonowych górnych i pary dolnych.
Celem wyodrębnienia dwóch komór niskotonowych (zamiast pozostawiania jednej, wspólnej dla wszystkich, co też nie byłoby błędem w sztuce), jest zmniejszenie wymiarów układów rezonansowych, aby potencjalne pasożytnicze rezonanse (fale stojące) przypadały na wyższe częstotliwości, a więc były mniej groźne, łatwiejsze do opanowania mniejszą ilością materiału tłumiącego, którego nadmiar źle wpływa na dynamikę. Czy mniejsze komory nie oznaczają jednak słabszego przetwarzania najniższego basu?
Nie, bowiem optymalną objętość ustala się w stosunku do liczby głośników w niej pracujących, więc dwa razy mniejsza liczba głośników potrzebuje dwa razy mniejszej objętości do osiągnięcia takiej samej charakterystyki przetwarzania.
Stąd też dwa tunele bas-refleks, wyprowadzone z tyłu, niezależnie z obydwu komór, ale najprawdopodobniej bez różnicowania ich częstotliwości rezonansowych - dla mocnego, spójnego basu najlepsza jest pełna zgodność fazowa.
Odsłuch
Kupienie kolumn nawet za 100 000 zł, nawet tak renomowanej firmy jak KEF, wcale nie jest gwarancją stuprocentowej satysfakcji - i nie chodzi o wysokość, na jakiej zawieszona jest poprzeczka wymagań, ale o miejsce, w którym jest zawieszona...
Czyli o to, czy superdroga kolumna spełnia bardzo konkretne oczekiwania w zakresie barwy, dynamiki czy przestrzeni itp. Pisząc to, nie zamierzam przekonywać, że dla wymagającego audiofila wysoka jakość znajduje się gdzieś w stratosferze, ani na odwrót - że w ogóle nie warto zawracać sobie głowy sprzętem hi-endowym, bo dostrzegalny wzrost jakości kończy się na znacznie niższym pułapie.
Fenomen polega na tym, że po ustawieniu obok siebie superkolumn za 100 000 zł słychać tak ewidentne różnice brzmieniowe, że chyba byłby zdumiony każdy laik, który twierdził wcześniej, że słoń mu na ucho nadepnął. Wtedy natychmiast pojawia się pytanie - które brzmienie jest lepsze, które mi się bardziej podoba? - i tu zaczyna się prawdziwy kłopot...
Bo wcześniej każde z nich mogliśmy zaakceptować, nawet podziwiać, zapłacić i zabrać ze sobą, nawet pod warunkiem, że to "ostatnie do końca życia"… dopóki nie dostrzegliśmy, że mamy wybór.
Żadna firma nie ma ostatecznego patentu na brzmienie idealne albo choćby teoretycznie najbliższe temu ideałowi, przy każdym jakiś malkontent może się skrzywić i powiedzieć, że to nie to... A wtedy również inni zaczną się wahać i zastanawiać. A jeżeli zaczną kręcić nosem i pisać coś między wierszami recenzenci, to już w ogóle klapa. I tak doszliśmy do recenzentów i samej recenzji.
Umówmy się więc na wstępie, że nie będzie żadnego "między wierszami". Czego im (a może mi...) brakuje, napiszę wprost! Stać mnie na to i stać na to najlepsze KEF-y, bo w sumie grają tak wybornie, że mogą z godnością przyjąć takie uwagi, jakie mam dla nich przygotowane, a wazeliniarskie pisanie, że grają idealnie, byłoby poniżej nie tyle mojej, co ich godności... Zasługują na coś więcej niż na panegiryk - zasługują na rzetelny opis. Gdyby miały być tylko "ochy" i "achy", to w ogóle nie trzeba by ich było słuchać... weźcie to pod uwagę, czytając słodkie recenzje.
KEF Blade nie grają tak ekstrawagancko, jak wyglądają. Opływowe kształty, centralna pozycja Uni-Q i efektowne szczegóły ich konstrukcji mają oczywisty związek z techniką, a ta z brzmieniem, ale ogólne wrażenie wizualne to jedno, a brzmieniowe - to drugie.
Z tych niezwykłych kolumn płynie dźwięk przede wszystkim uporządkowany, dokładny, spójny, spokojny w znaczeniu wyczyszczenia i wyrównania, eliminacji podbarwień i nerwowości - to jest najwyższy poziom kultury, ogłady, połączony jednocześnie z wyśmienitą artykulacją.
Dynamika, detale, wszystko jest oddawane swobodnie, bez ociągania, ale i bez "sprężania", niuanse pokazane jak na dłoni, lecz niewyciągane przed szereg głównych dźwięków; można tak pisać i pisać, wszystko pojawia się we właściwych proporcjach, a do dyspozycji pozostaje bardzo duża skala. Nie jest to jednak brzmienie żywiołowe czy "mocarne", które od pierwszego muśnięcia struny pokazuje muskuły.
W tym też właśnie przejawia się nie tylko wykwitność, ale przed wszystkim wierność - KEF nie wyolbrzymia, nie podgrzewa, lecz potrafi być potężny, jest też zdolny do bardzo szybkich ataków, które nie dominują, nie wyostrzają muzyki, lecz ją współtworzą w sposób zarówno spektakularny, jak i bardzo naturalny.
Sprawdzałem np. na uderzeniach w rant werbla - na tle dźwięków łagodnych i miękkich KEF Blade potrafią uderzyć twardo, błyskawicznie i równie szybko dźwięk wygasić. W tym samym nagraniu może być i dynamika, i tempo, i wyraźne kontury, jak też płynny, wibrujący, barwny, bogaty wokal, wolny od tendencyjnego ocieplenia, naturalnie soczysty, gęsty, a czasami - szczuplejszy i lżejszy.
KEF pokazuje, że nie każdy wokalista dysponuje taką samą mocą strun głosowych i pojemnością płuc. Są kolumny, a także wzmacniacze, które dodają "ciała", co brzmi całkiem interesująco i przyjemnie, tym bardziej, że większość głośników, małych i średnich, raczej wyszczupla, nie tylko na skutek osłabienia charakterystyki częstotliwościowej, ale też kompresji dynamiki; dlatego próby skompensowania tego efektu poprzez podniesienie poziomu w zakresie "dolnego środka" kończą się zwykle połowicznym sukcesem.
Co ciekawe, KEF Blade wcale nie dysponują w tym zakresie szczególnie dużym potencjałem głośnikowym - pracuje tutaj tylko średniotonowa sekcja pojedynczego Uni-Q - a mimo to dźwięk jest zdrowy, krzepki, nasycony, połączenie z basem niezauważalne, bez jakichkolwiek problemów z integracją, które mogą przychodzić do głowy na widok takiej konfiguracji przetworników (z niskotonowymi po bokach).
Kiedy KEF Blade grają głośno, a muzyka jest dynamiczna, efekt jest specjalny, bo widzimy małe srebrzyste Uni-Q, a przed nami rozpościera się wielka scena, muzyka wybrzmiewa potężnie i obszernie, choć zawsze w pewnym dystansie - KEF Blade nie wysuwają pierwszego planu do przodu, kreują "obecność" pozornych źródeł dźwięku, ale w sposób bardziej wyrafinowany - ich dokładnością, nasyceniem i wyodrębnieniem z tła, a nie wypychaniem, które de facto... jest zwykle pewną manipulacją na charakterystyce, wzmocnieniem zakresu, w którym kumuluje się energia głosu i niektórych instrumentów.
Dla KEF-a - tak jak kiedyś, tak i dzisiaj, i miejmy nadzieję, że zawsze - zrównoważenie to cecha fundamentalna, na której buduje się cały gmach ze wszystkimi elementami określającymi jakość brzmienia. KEF nie ucieka od tego obowiązkowego programu do jakiegokolwiek innego, dowolnego, aby zrobić dobre pierwsze wrażenie - nawet w znacznie tańszych kolumnach; tym bardziej te najlepsze, mające być referencją, mają nią być wedle kryteriów obiektywnych, bez żadnych matactw, efekciarstwa i schlebiania jakimkolwiek gustom. I jeżeli taka recepta nie zawsze gwarantuje sukces rynkowy - zwycięstwo w bezpośredniej konfrontacji z kolumnami grającymi efektowniej - to zawsze zasługuje na uznanie.
W przypadku kolumn KEF Blade nie ma jednak problemu z ewentualną "nijakością". Na tym poziomie jakości, właśnie dzięki neutralnej bazie, procentuje rozdzielczość, dynamika, niskie zniekształcenia, dlatego muzyka żyje, nabiera rumieńców i wiarygodności.
KEF Blade nie poddadzą się żadnemu nagraniu, żadnego też nie będą faworyzować - uczciwie pokażą lepsze i gorsze. Ani nie eksponują metaliczności, ani jej też nie eliminują. Środek pasma jest mocny, czasami wydaje się twardy, lecz za chwilę się przekonujemy, że to tylko odzwierciedlenie nagrania.
KEF Blade od siebie nie dodają żadnej agresji, lecz niczego nie zamulają, nie zaokrąglają. Bas jest wyborny, zwarty w uderzeniach i pięknie rozciągnięty do samego skraju pasma, gdzie wciąż pokazuje nie tylko substancję, ale konkretne dźwięki.
Imponujący jest zakres głośności, w którym Blade zachowują pełnię swoich kompetencji. I nie chodzi tylko o granie bardzo głośne; Blade`ów możemy słuchać bardzo cicho, a bas nie będzie uciekał. Jest gęstość, często "mięcho", a nigdy ich nie przyłapałem na przydudnianiu.
Dobrze nagrany kontrabas wybrzmiewał fantastycznie. Gdy odkręcimy pokrętło wzmocnienia, KEF-y rozwijają skrzydła jeszcze szerzej - niemal dosłownie. Grają dynamicznie, bez kompresji, przestrzennie, dźwięki są nie tylko głośniejsze, ale wewnętrznie mocniejsze, pozorne źródła są większe, wydaje się nawet, że powiększa się scena, co jest raczej niemożliwe... ale swoboda, z jaką kolumny KEF Blade odpowiadają na wyższy poziom sygnału, pełna kontrola połączona z dynamiką - to robi wrażenie, zwłaszcza gdy widzi się ich smukłą sylwetkę, a nie jakieś "szafy" szerokie na pół metra. To jest ich specjalny atut - relacja wspaniałych możliwości dynamicznych do eleganckiego wyglądu.
Po takiej konstrukcji intuicyjnie spodziewalibyśmy się jednak delikatniejszego brzmienia, albo trochę niespójnego, a jest ono równe, dokładne i nasycone w całym pasmie. Bardzo szeroka scena, a na niej stabilne źródła, bez tłoku i bez rozrzedzenia - czego by nie komentować, wszystko jest wyśmienicie wyważone i harmonijne.
Góra pasma jest dźwięczna, rezolutna, zróżnicowana, zdolna do niuansowania, ale nie jest w jakąkolwiek stronę zmanierowana, nie generuje własnej aksamitności, eterycznych powiewów.
KEF Blade nie kreują tak głębokiej przestrzeni, jak niektóre "wyczynowe" w tej mierze kolumny, ale to, co przedstawiają, brzmi nie mniej wiarygodnie; nie zawsze "więcej" znaczy "lepiej", nie zawsze "głębiej" znaczy "prawdziwiej".
KEF Blade nie grają potężną, estradową średnicą; nie przy każdej płycie przechodził mnie dreszcz emocji; jeżeli albo muzyka, albo nagranie, albo jedno i drugie nie ma swojej klasy, to Blade nie będzie czarować.
Jest jednak w tym brzmieniu coś specjalnego - bas. Niesamowite połączenie potęgi, kontroli i muzycznej płynności. Niektórzy recenzenci sądzą, że konstruktor niemal dowolnie kształtuje charakterystykę, i choć w ramach danego budżetu nie może osiągnąć wszystkiego naraz, to swobodnie wybiera to, co może "załatwić" za określone pieniądze.
Ale czasami nie jest to kwestia budżetu ani nawet umiejętności. Czasami tego, co wcześniej pojawiało się samo z siebie, bez wielkiego wysiłku albo jakimś zapomnianym sposobem, nie udaje się potem wykrzesać. KEF stworzył kolumny, które są kwintesencją jego stylu, łączą wszystkie najlepsze wątki z przeszłości i pokazują je w nowej perspektywie - zarówno brzmieniowej, jak i wizualnej.
Jedynymi autoryzowanymi dealerami kolumn KEF Blade są salony audio-wideo: Albatros (Gdańsk), Studio Hi-Fi (Katowice).
Andrzej Kisiel