Zacznijmy jednak od kolejnego jubileuszu... Tym razem obchodzi go nie firma, ale określona technika, stosowana w określonym celu - a mianowicie Kevlar, wykorzystywany w membranach przez B&W od roku 1974, czyli dokładnie od czterdziestu lat.
Kolejny czterdziestolatek... a więc kolejny przykład na to, że lata 70. ubiegłego wieku były dla hajfaju wyjątkowo płodne, powstawały nowe firmy i wymyślano nowe rozwiązania. W tej samej dekadzie, cztery lata później, B&W wprowadziło pierwszą konstrukcję z "wysokotonowym na szczycie", a teraz fakt, że w taki właśnie sposób zainstalowano wysokotonowy w B&W CM10, jest wciąż wielkim "halo" i staje się wyróżnikiem tej konstrukcji w całej serii CM.
Kevlar jest oczywiście obowiązkowy (w głośnikach średniotonowych), przez czterdzieści lat nie zmieniono go na nic innego, nawet chyba nie próbowano (nie licząc awangardowego Nautilusa z kompletem membran aluminiowych), zachował nawet "pierwotny" żółty kolor, który oparł się wszelkim naciskom (również moim nieśmiałym sugestiom) i modom (przecież nie do każdego tła, zwłaszcza przy naturalnych okleinach, pasuje), bo stał się najłatwiej dostrzegalnym identyfikatorem kolumn B&W (mimo że stosuje go dzisiaj wiele innych firm, chcących lub niechcących upodobnić się do B&W).
Czy chcemy Coca-Colę w innym kolorze niż czarnobrązowym? Chyba nie, ale ja upieram się przy swoim, żeby zmienić kolor Kevlaru na kolor... Coca-Coli.
Historia
Historia serii CM jest już długa i ciekawa, bowiem kolejne jej modele pojawiają się sukcesywnie, w tempie: średnio jeden na rok, i raczej nie według dawno temu przygotowanego planu, ale na drodze swoistej improwizacji, jako odpowiedzi na ustalone czy podejrzewane zainteresowanie rynku.
Nie jest to metoda typowa dla B&W, która to firma, zwykle, tak jak większość innych, wprowadza do oferty całe serie, co ma większą siłę rażenia i pozwala optymalizować koszty, lecz nie można improwizowaniu odmówić sensu - pozwala na elastyczność i lepsze dopasowanie oferty do bieżącej polityki, a nie tej ustalonej kilka lat temu.
B&W zdecydowało się nawet wycofać jedną z konstrukcji tej serii (CM7), a teraz wprowadza taką, jaka chyba nie miałaby szans pojawić się na samym początku CM, gdy ustalano jej "zasady".
Zwykle serie rządzą się bowiem jakimiś zasadami, odnoszącymi się głównie do stosowanej w nich techniki i nadawanego im wyglądowi; pewne rozwiązania są zastrzeżone dla serii wyższych, a pewne - dla niższych; różnice bywają kosmetyczne, ale muszą być podkreślane konsekwentnie - hierarchia musi być uporządkowana, klient musi mieć jasność, co jest bardziej, a co mniej zaawansowane i dlaczego...
B&W CM10 wyraźnie łamią ten porządek. Są bowiem hybrydą wzornictwa przygotowanego dla serii CM i techniki, która też w pewnym stopniu pochodzi z tej serii, ale jednocześnie w nie mniejszym i w bardzo charakterystycznych elementach, została zaczerpnięta z serii 800.
Taka konstrukcja mogłaby otworzyć zupełnie nową serię, "pomiędzy" linią CM a serią 800, ale po co... mnożyć byty, na które nie ma jeszcze jasnego pomysłu ani zapotrzebowania; była koncepcja właśnie takiej konstrukcji, jak B&W CM10, i bardzo dobrze, że B&W zdecydowało się na jej realizację, bo ostateczny rezultat jest wyśmienity.
Głośniki i przetworniki B&W CM10
Firma wyjaśnia, że dzięki wystawieniu wysokotonowego ponad skrzynkę obudowy, w obudowie o takiej samej wysokości, jaką miały już CM9, wygospodarowano wewnątrz objętość pozwalającą na zainstalowanie trzeciego niskotonowego.
Ale chyba nawet średnio zorientowany audiofil/ hobbysta/czytelnik "Audio" zorientuje się, że to wyjaśnienie jest... co najmniej niekompletne; przecież głośnik wysokotonowy, nawet z nautilusową tubką, zajmuje znikomą część całkowitej objętości obudowy, a kolejny, 18-cm przetwornik niskotonowy, teoretycznie potrzebuje tyle, ile miał każdy dotychczasowy, czyli kilkunastu litrów.
Można zauważyć, że wraz z usunięciem głośnika wysokotonowego z frontu, do góry został przesunięty, o ok. 10 cm, przetwornik średniotonowy, wraz z nim powędrowała do góry pozioma przegroda wydzielająca dla niego komorę, więc wspólna komora niskotonowych powiększyła się o kilka litrów; to jednak wciąż za mało, aby stworzyć im, gdy będą już trzy, takie warunki pracy, jakie miały pierwotnie, gdy były tylko dwa (dla utrzymania takiej samej charakterystyki w zakresie najniższych częstotliwości, należy przemnażać objętość odpowiednią dla jednego głośnika przez liczbę głośników - proste).
Wyciągnięcie wysokotonowego dało więc w tej kwestii niewiele, i chociaż lepsze coś, niż nic, to przecież o wiele ważniejszy jest sam fakt, że wysokotonowy awansował do pozycji, z jakiej znamy go tylko z serii 800, a ma ona procentować lepszym przetwarzaniem (rozpraszaniem) wysokich tonów. Awansował też średniotonowy, w CM9 przykręcony bezpośrednio do frontu, a w B&W CM10, tak jak w modelach serii 800, przymocowany długim prętem do tylnej ścianki...
I coś mi zaczęło świtać - przecież to już było! I to nie tylko w serii 800! Ponad dziesięć lat temu, serię CDM zwieńczył model CDM9 NT, prawie na pewno przez nas testowany (chociaż internetowe archiwum testów na naszej stronie www nie sięga tak daleko w przeszłość, to można go łatwo zobaczyć w innych miejscach internetu), mający już tak właśnie zainstalowany średniotonowy, a wysokotonowy w pozycji "półwysuniętej" (wychodził ze skosu górnej ścianki, co było charakterystyczne dla całej serii CDM).
Potem była seria 700, dość podobna, chociaż w trójdrożnym modelu 703 średniotonowy był już normalnie przykręcony (nad tym konstrukcyjnym regresem ubolewałem w teście "703-ek"), wreszcie zaczęły się pojawiać modele serii CM, których koncepcja, również wizualna, uzasadniała wprowadzenie wysokotonowego na front obudowy, a o montowanym od tyłu średniotonowym zdążyliśmy już zapomnieć...
B&W CM10 w pewnych miejscach powracają do zacnych rozwiązań, które mieliśmy już w CDM9 NT, i idą o wiele dalej - tym razem wysokotonowy nie jest częściowo, ale całkowicie wysunięty, jest zamocowany elastycznie, właściwy przetwornik (membrana, zawieszenie, układ magnetyczny) jest znacznie nowszy, no i wreszcie - przetworniki niskotonowe są aż trzy...
Obudowa
Zwykle najlepsza i najdroższa kolumna w danej serii jest też największa - a więc ma znacznie większą obudowę. Jednak zastosowanie skrzynki o takich samych, wciąż umiarkowanych wymiarach, to dla producenta duża oszczędność - zużywa mniej surowca, może wykorzystywać takie same półfabrykaty do więcej niż jednej konstrukcji, transport jest tańszy, wreszcie kolumna zachowuje wielkość i proporcje najchętniej widziane przez klientów - ale trzeba ją wyraźnie dowartościować.
Myślę, że konstruktorzy firmy dostali zadanie: Na bazie skrzynki zapożyczonej z CM9 zaprojektować model wyraźnie lepszy, uzasadniający wyraźnie wyższą cenę. I udało się, w stu procentach, stwierdzam po oględzinach, po pomiarach i po odsłuchach.
Zapakowano potężną baterię wyśmienitych przetworników do obudowy relatywnie niewielkiej, prostej i pewnie niezbyt kosztownej w produkcji. I bardzo dobrze, bo przecież wizualnie eleganckiej i nowoczesnej; seria 800 pręży się obudowami z wygiętymi ściankami, ale od kilku lat w modzie są prostopadłościany - takie, jak w serii CM. B&W CM10 są mniejsze od R900 KEF-a, ale są od nich cięższe - podnosząc je, można się zdziwić, lecz i ucieszyć, gdy jest się ich właścicielem.
Mamy więc połączenie nowoczesnej formy, doskonałego wykonania i wybitnej techniki, oferowane za cenę naprawdę umiarkowaną, mimo że to najdroższy model serii. Wystarczy przypomnieć sobie, że wspominane CDM9 NT kosztowały ponad dziesięć tysięcy złotych już ponad dziesięć lat temu... żeby przyznać, że B&W nas nie naciąga.
Co nowego, co lepszego
Wróćmy jeszcze do basu. Wraz z wprowadzeniem trzeciego niskotonowego, B&W obiecuje następujące korzyści (względem modelu CM9): zwiększenie mocy (a wraz z tym maksymalnego ciśnienia akustycznego), zmniejszenie zniekształceń (przy określonym poziomie głośności) i rozciągnięcie charakterystyki (uzyskanie niższej częstotliwości granicznej). Co do dwóch pierwszych punktów - zgoda; co do trzeciego - już nie, co wynika z wcześniej przedstawionych uwag.
Dobrze będzie, jeżeli - mimo zmniejszenia objętości przypadającej na każdy z głośników - uda się utrzymać podobną charakterystykę niskich częstotliwości, jaką mają CM9... Porównałem już pomiary naszego laboratorium (CM9 też testowaliśmy) i charakterystyki są podobne.
Być może dzięki - w jakimś stopniu - zmodyfikowanym parametrom głośników (strojenie bas-refleksu jest niemal identyczne). To w sumie dobra wiadomość, bo zwiększenie mocy i obniżenie zniekształceń odbyło się bez żadnych strat w innych parametrach, a przy niezmienionej wielkości obudowy.
Tak jak pozostałe modele tej serii, B&W CM10 są dostępne w czterech wersjach wykończenia; dwóch lakierowanych - błyszczący czarny i satynowy biały; dwóch fornirowanych - przypominających palisander (firmowa nazwa "rosenut") oraz wenge (w teście).
Odsłuch
Zaczynamy naprawdę mocno. Tego się nie spodziewałem. Jest bardzo dobrze, tak dobrze, że aż się odważę na podsumowanie, które niejednemu spędzi sen z powiek. Chociaż, może nie powinienem przeceniać swojego wpływu na samopoczucie innych. Ale sam jestem pod wrażeniem.
Pióro będę miał lekkie (na razie), bo jest rześki ranek, głowa wypoczęta, odsłuchy świeże, wczorajsze, a opis B&W idzie na warsztat jako pierwszy - nie ma więc jeszcze zmęczenia, a może jest nawet entuzjazm... Nawet śniadanie odłożę na później, zaś teraz pojadę tak daleko, jak się da.
B&W było dawniej znane z zespołów głośnikowych o liniowych, neutralnych charakterystykach, wynikających z bardzo rzetelnego, klasycznego podejścia do zasad wiernego przetwarzania - firma nie była zresztą jedyna w stosowaniu tej mało oryginalnej, ale zacnej koncepcji "poprawności", tym bardziej była do niej zobligowana, skoro dostarczała kolumny do słynnego studia nagraniowego Abbey Road (chociaż jeszcze nie w latach 60- tych...).
Jednak, oprócz uznania, taka polityka spotykała się z krytyką słuchaczy, którzy mieli inne preferencje - zarzucali temu brzmieniu, że jest zbyt "techniczne", "sztywne", czasami natarczywe i metaliczne. Powody tych niedoskonałości mogły być różne, ale sama liniowość charakterystyki też ma znaczenie.
Około dekadę temu B&W radykalnie zmieniło front, aby wyjść naprzeciw zapotrzebowaniu na większą "muzykalność". Cudzysłów nie jest tutaj przejawem lekceważenia muzykalności, choć mam pewien dystans do tego określenia - wytrychu i staram się go unikać.
Czy tak rozpoznali zapotrzebowanie na rynku, czy tak zmieniły się przekonania oraz gusty samych konstruktorów - to chyba nieważne, ale pewne jest, że zmiana ta była przeprowadzona z pełną świadomością. Ale co było pierwsze - jajko czy kura?
Rozważmy trzy płaszczyzny tej zmiany. Otóż od strony konstrukcyjnej zmiana ta polega na zastosowaniu prostszych filtrów, w tym minimalistycznego filtra 1. rzędu dla głośnika wysokotonowego (w miejsce wcześniej stosowanych filtrów znacznie wyższego rzędu), w imię zasady, że im mniej, tym lepiej (zwłaszcza, gdy głośnik wysokotonowy jest tak doskonały, jak diamentowy, a zmiana najpierw pojawiła się w serii Diamond, chociaż potem opanowała i inne konstrukcje, w tym serię CM).
Od strony pomiarowej wywołało to poważne nierównomierności w okolicach częstotliwości podziału, spotykane zwykle przy stosowaniu filtrów 1. rzędu - przede wszystkim osłabienie, ale czasami też lokalne wzmocnienia niedaleko powyżej podziału. Ponadto, czego nie da się uniknąć, kształt charakterystyki przy takim filtrowaniu zależy silnie od kąta w płaszczyźnie pionowej względem osi głównej (charakterystyka nie jest stabilna).
Od strony odsłuchowej rezultaty musiały być różne, bo i charakterystyki miewały różny kształt, chociaż wspólnym wątkiem było wykreowanie głębokiej sceny, ożywienie i... uchybienie neutralności. Bilans zysków i strat nie mógł być jednoznaczny, jedne projekty udały się lepiej, inne gorzej, bo materia była i jest trudna do opanowania - minimalistyczne zwrotnice z natury rzeczy nie mogą do końca "ujarzmić" rezonansów poszczególnych głośników, więc różne głośniki i różne ich konfiguracje znacznie silniej, niż przy stosowaniu zwrotnic wyższego rzędu, określają końcowe rezultaty.
Konstruktor B&W strojący zwrotnicę oczywiście współdecyduje o cechach stosowanych głośników, potem może wybierać między różnymi wersjami strojenia, ale nie ma co idealizować - ostateczny wybór, ostateczny rezultat jest kompromisem, a nie obrazem brzmienia, jakie konstruktor sobie wykoncypował od A do Z, i to pewnie czasami kompromisem dalekim od początkowych nadziei.
I nawet największe doświadczenie niewiele pomoże, gdy głośnikowa materia stawia opór, a jednocześnie nie mniejszy jest upór (konsekwencja), aby stosować tak trudne (a pozornie tak proste!) minimalistyczne filtry.
W kolumnach serii 800 koncepcja ta daje fajne rezultaty; w konstrukcjach serii CM - bardzo różne. Nie będę już robił szczegółowego przeglądu, ale bywało tak, że przy pisaniu recenzji musiałem się nagimnastykować chyba nie mniej, niż konstruktor przy strojeniu zwrotnicy, żeby w końcu coś z tego wyszło.
I nie spodziewałem się poważnej zmiany poB&W CM10 ; w tej sprawie - integracji średnich i wysokich tonów - wielkość kolumny i liczba głośników niskotonowych nie mają znaczenia. A tutaj - rewelacja! Nawet jeżeli wciąż nie mamy wzorca liniowości i neutralności, to jakieś dołki tu i ówdzie, raczej nie podbicia, w ogóle już nie przeszkadzają, akomodacja słuchu przebiega natychmiastowo, przygotowana jest dobra ogólna równowaga, i CM10 nie brzmią ani trochę "dziwniej" i mniej wiarygodnie niż pozostałe kolumny tego testu.
To by jednak nie wystarczyło, aby się tak rozpływać i rozpisywać... Miejsca już mało, więc do rzeczy - dopiero tutaj, właśnie tutaj, i tylko tutaj, połączenie świetnych przetworników z przyjętą koncepcją strojenia, i wreszcie z udaną aplikacją tej koncepcji, dało takie brzmienie, jakie B&W zawsze obiecuje - wybitne.
To, co B&W CM10 ma do zaoferowania jako premię - dużą premię, ponad pewien standard, jaki słyszałem w tym teście, ponad "przeciętność", która przecież dla kolumn za ok. 15 000 zł nie oznacza byle czego - to właśnie niezwykła żywość, dynamika, szczegółowość.
I nie objawia się to ani trochę rozjaśnieniem czy wyciąganiem na pierwszy plan detalu; słychać to inaczej, po prostu cały czas "więcej się dzieje", czasami się gotuje, ale nie ma w tym żadnego bałaganu, podczas gdy inne kolumny pokazują te same nagrania w sposób łagodniejszy, wygładzony, co też ma swoje plusy, o których przeczytacie dalej, na następnych stronach...
Ale to B&W CM10 mnie zafascynowały i ani trochę nie zmęczyły. Sprężysty, wibrujący bas, głosy pełne emocji, artykulacji, odkryte zostały dźwięki, które wcześniej były tłumione, i okazały się one nieść nie zakłócenia, ale elementy ważne dla samej muzyki - właśnie w głosach, których śladowe składniki mogą decydować o znaczeniu, o nastroju, o "odkryciu" artysty.
Zwykle za klucz do naturalności bierze się nasycenie, plastyczność, wypchnięcie pierwszego planu, aby muzycy i ich instrumenty zbliżyli się i mieli duży wolumen; to też ważne, ale B&W CM10 demonstrują, że wcale nie trzeba pompować pozornych źródeł dźwięku, że liczy się nie tylko masa, ale i rzeźba. Jak już rzeźbić, to równo, wszędzie, w całym pasmie - i tak też grają CM10.
Atakują na całym froncie, ale nic nie wyskakuje przed szereg, a jeżeli już koniecznie wskazywać na jakieś uprzywilejowanie, to właśnie średnicy - i chyba tego oczekujemy!
Średniotonowy gra z wigorem, jest dobrze osadzony w niskich rejestrach, czasami pojedzie w górę pasma z jakimś mocniejszym dźwiękiem, cofać się nie będzie, nawet lekko "przydzwoni", lecz nie jest to ani agresywne, ani nienaturalne - wręcz przeciwnie, to brzmienie jest "naturalistyczne", bezkompromisowe i wyjątkowo przekonujące.
Wciąga nie za pomocą ciepłej kołdry, nie zatapia w fotelu, aby ogrzać i zrelaksować, ale przykuwa bogactwem wybrzmień, rozdzielczością, dynamiką. Na rozpoczęcie testu jest to jak hicior na otwarcie koncertu - mocne uderzenie dla natychmiastowego rozkręcenia publiczności.
Na ballady i zapalniczki przyjdzie czas później, teraz dajemy do pieca. I wcale nie potęgą basu ani jego rozciągnięciem - lecz konturowością, szybkością i wigorem. Słowo "kontrola" tego zjawiska nie oddaje.
To połączenie najlepszych cech systemu bas-refleks i zamkniętego (chociaż żadnego nowego systemu obudowy B&W nie ogłasza, to niskie strojenie daje takie efekty również teoretycznie) - jest i siła, i precyzja.
Czego nie ma? Nie ma "basowej łuny", bardzo niskiego bulgotu ani potężnego grzmotu. Również w opcji otworu promieniującego swobodnie (bez żadnej zatyczki), nie odczułem nadmiaru basu, lecz kiedy włożyłem sam pierścień, nie było go wyraźnie mniej - wciąż było dobrze, jeszcze szybciej, a wciąż mocno i korzennie.
To nie jest grzeczne, gładkie granie, ale to nie jest granie dziwne i szalone. Bogactwo smaku, barw, faktur nie idzie tutaj w kierunku pastelowości i subtelności, lecz dynamiki, ukazania każdego dotknięcia struny, każdego sapnięcia i zrobienia tego nienapastliwe i niekarykaturalnie.
Andrzej Kisiel