Denon D-F102 wygląda jak pełnowartościowy system dla audiofila, ale wykonany w skali 1:2. Równie dobrze jak w sypialni, może wylądować w salonie - z braku miejsca czy funduszy, ale na pewno nie będzie wskazywał na brak gustu swojego właściciela.
System w bazowej wersji dostarczany jest w trzech częściach. Srebrne urządzenia są fantastycznie wykonane (aluminiowe panele przednie), ze wszystkimi modnymi zaokrągleniami.
W zestawie otrzymujemy amplituner stereofoniczny oraz odtwarzacz CD, opcjonalnie możemy dokupić jeszcze magnetofon, ale mimo różnych powrotów i nawrotów, nie przeczuwam ponownego zalania rynku przez kasety.
Amplituner i odtwarzacz wyglądają bardzo podobnie, umieszczone w centrum duże osłony wyświetlaczy kryją wyraźne, dwuwierszowe matryce. Zakres wyposażenia dodatkowego i związanych z nim przycisków, regulatorów i gniazdek ograniczono do niezbędnego minimum.
Amplituner, oprócz pokrętła głośności, posiada więc drugą, mniejszą gałkę wielofunkcyjną, która jednak przede wszystkim służy do wyboru źródeł. Pod tym względem urządzenie ma wiele do zaoferowania: pięć wejść, z czego dwa to nawet pętle dla rejestratorów, a jedno obsłuży gramofon analogowy z wkładką MM - potraktowano je poważnie, o czym świadczy obecność trzpienia uziemiającego.
Pojedyncze wyjście RCA oznaczone jako mono out zachęca do podpięcia subwoofera. Oprócz tego na przednim panelu jest jeszcze wejście analogowe dla sprzętu przenośnego. Ale na tym nie kończy się możliwość współpracy z grajkami MP3, amplituner posiada specjalne funkcje do komunikacji z iPODem, aby jednak z nich skorzystać, trzeba kupić firmową stację dokującą. Na przednim panelu znalazło się również wyjście słuchawkowe.
Pojedyncze zaciski głośnikowe mimo plastykowych nakrętek są wygodne, zaakceptują dość grube przewody - grubszych na pewno nie planowalibyśmy w systemie tej klasy.
Odtwarzacz CD to już mistrzostwo minimalizmu i prostoty w dobrym tego słowa znaczeniu. Wyeksponowany, czytelny wyświetlacz, nad nim szuflada, a obok trzy duże klawisze: stop, wysuwanie i play/pauza. Poniżej dwa znacznie mniejsze przyciski służące do przeskakiwania między utworami.
Również nadajnikowi zdalnego sterowania należą się ciepłe słowa. Jest bardzo ergonomiczny, palce jakby automatycznie trafiają na potrzebne przyciski, obsługa całego systemu jest intuicyjna. Pilot współpracuje z amplitunerem, odtwarzaczem, ale także magnetofonem.
Wnętrze odtwarzacza wygląda standardowo, na środku mechanizm, pod nim elektronika sterująca, z boku zasilacz. Przetwornik znajduje się na pionowej płytce z prawej strony.
Amplituner zaskoczył mnie obecnością transformatora toroidalnego, nie byle jakie jest również filtrowanie sygnału - w tej roli występują kondensatory Elna For Audio. Po prawej stronie znajduje się radiator, a na nim końcówki mocy zbudowane z elementów dyskretnych.
Dwudrożne monitorki wyróżniają się odwróconym układem przetworników, 14-cm głośnik nisko-średniotonowy umieszczono ponad 25-mm kopułką wysokotonową. Głośniki zbliżono do siebie, wpuszczając tweeter pod ozdobny kołnierz woofera. Wylot bas-refleksu znajduje się tyłu.
Odsłuch
Denon gra zupełnie inaczej, niż większość popularnych minisystemów. Nie znaczy to, że mają one brzmienia zunifikowane, w tym względzie bałagan panuje okrutny. Rzecz w tym, że 102-ka oferuje niespotykaną w tym burdelu kulturę i spokój.
Dźwięk snuje się jakby gdzieś w parterze co może sugerować, że Denon D-F102 świetnie wpisze się w rolę miniwieży sypialnianej. Wolne, romantyczne fragmenty brzmią znakomicie, w sposób wyważony, bez cienia agresywności.
Zamiast pędu i poszukiwania wszelkich okazji do naprężenia mięśni i napełnienia ciał jamistych, zaprezentowania wykraczającego ponad fizyczne zdolności małych zestawów rozciągnięcia i uderzenia, mamy sympatyczne skupienie na średnicy.
Z pomocą tego zakresu system potrafi wykreować prawdziwie urokliwe pejzaże, które nawet obeznanych z audiofilskim światem mogą oczarować. Nie jest więc to zestaw dla przeciętnego "zjadacza" miniwież, który oczekuje mocy dołu i świstu sopranów - tego 102-ka nie jest w stanie zaoferować.
Skraje pasma rzadko wchodzą w role pierwszoplanowe role. Ale przejścia w stronę środka pasma są płynne, brzmienie zachowuje spójność i wrażenie naturalnej jednorodności. O ile jednak soprany odzywają się żwawiej naprawdę dopiero wtedy, gdy już nie wypada milczeć, to niskie tony są obecne stale, tyle że z umiarem.
Nie próbują zapędzać się tam, gdzie mogłyby mieć kłopoty z poprawnym zachowaniem, a więc w zakres niskiego basu. Za to rytm, choć nie porywający, bo i wyższy bas nie został podkreślony, jest dobrze podtrzymywany, gitara basowa pracuje z dobrą sprężystością, a pochody kontrabasu wybrzmiewają dostatecznie klarownie.
Radek Łabanowski