Odsłuch
Po wybudzeniu z trybu stand-by, wzmacniacz wita się z nami wyświetlając najpierw przez kilka sekund "Mark Levinson", a potem - nieco dłużej - komunikat "Waiting...".
Dalej jest już łatwo: wystarczy wybrać źródło i poziom głośności, nie musimy koniecznie grzebać w menu, aby zacząć grać. Mógłbym ten test zacząć bowiem od tego, że wzmacniacz Levinsona - a dokładnie końcówka mocy No331 - był moim "przedostatnim" wzmacniaczem, zanim nie wszedłem w posiadanie tego, który służy mi do dzisiaj.
Nie będę się tym puszył ani tego wstydził. Niektórzy mi tego zazdroszczą, inni niemal pogardzają. Wielu się dziwi, że przez kilkanaście lat nie znalazłem niczego lepszego. Co gorsza, już specjalnie nie szukałem. Miałem dość wymian, a TacT Millennium okazałsię na tyle dobry, że z lubością poddałem się dewizie - "lepsze wrogiem dobrego".
Wspominam o tym również ku chwale Levinsona - No331 jest tym "vice", który, nie licząc oczywiście lat spędzonych z Millennium, był u mnie najdłużej i dawał mi pełną satysfakcję, po wielu, wielu wcześniej posiadanych wzmacniaczach, które znikały bardzo szybko.
No331 ustąpił miejsca Millennium wcale nie po totalnej klęsce w pojedynku brzmieniowym - po prostu byłem zafascynowany koncepcją TacTa, jego sposobem działania, obsługą, pomysłem zastąpienia odtwarzacza CD (oddzielny ból głowy) samym transportem... A dźwięk - był bardzo dobry, nie gorszy niż z No331, chociaż inny. I tak zostało.
Zestawienie Levinsona z TacTem, zupełnie nowego urządzenia z weteranem, nie jest jednak podróżą w przeszłość. Nie odważę się twierdzić, że różnice są analogiczne. Wystarczy mi, że są, i że mogę z całą odpowiedzialnością napisać, co wyśmienitego odkrywam w brzmieniu wzmacniacza Mark Levinson No585, bo w końcu to jego test.
Wzmacniacz łączy siłę, a raczej krzepę, szybkość i przejrzystość. Nie jest tak "schludny" jak Millennium, które gra delikatniej - to oczywiście względne i dotyczy zachowania w konkretnych sytuacjach, niuansowania, a nie generalnego "nakręcania" lub "odkręcania" muzyki. Zresztą No585 też nie gra jak bestia, brutalnie i bez zahamowań, ale bardziej "maszynowo", z siłą i precyzją.
Taki opis jest jak chodzenie po polu minowym, można wylecieć w powietrze na każdym określeniu. Jak "maszynowo", to pewnie technicznie, bezosobowo, bez zaangażowania, bez ducha muzyki... A chodzi tylko (i aż) o to, że Mark Levinson No585 jest właśnie świetną maszyną, która przekazuje nam muzykę, wszystkie dźwięki, wszystkie informacje, modyfikując je tylko w minimalnym stopniu.
W ogólnym zarysie gra w ten sposób wiele dobrych wzmacniaczy, w tym Millennium, ale No585 wyróżnia się wyjątkową komunikatywnością, bezpośrednim przekazem i wigorem niewprowadzającym jednak najmniejszego bałaganu.
Zwykle ożywienie - zwłaszcza gdy charakter taki jest odbierany w zakresie średnich tonów - wiąże się z jakimś zagęszczeniem, stłoczeniem, uproszczeniem, wyeksponowaniem pewnych elementów kosztem innych, zazwyczaj drugoplanowych.
Często jednak jest to bardziej złożona sytuacja, w której nawet jesteśmy gotowi uznać taką prezentację za korzystną dla muzyki, dla emocji, dla naszego samopoczucia. Levinson nie proponuje nam takiego "dilu", nie wchodzi w obszar dźwięku nieustannie podgrzanego, soczystego i mieniącego się wszystkimi barwami.
Mark Levinson No585 nie koloryzuje, ale oddaje naturalne (wcale nie zawsze ciepłe, wcale nie zawsze pastelowe) barwy, potrafi cieniować, ale potrafi zaatakować.
Słychać, jak drzemie w nim siła, jak dźwięki nadciągającej burzy - jeszcze ciche, jeszcze dalekie, a przecież już oczywiste, że to nic innego. Ogromna rozpiętość dynamiczna pozwala No585 nie nadrabiać żadnymi dodatkami, nie kreować własnej "muzykalności".
W takim stanie rzeczy, przy takim potencjale i dyspozycyjności wystarczy pokazywać to, co jest w nagraniach. Wtedy okazuje się, że nawet skompresowane pliki mogą mieć w sobie tyle dobrej muzyki... Pod względem wartości czysto "audiofilskiej" są podłe, tym bardziej, że przez No585 słyszymy, jak wiele brakuje im do technicznej doskonałości.
Wzmacniacz ten potrafi jednak wydobyć, właśnie dzięki wspaniałej dynamice i rozdzielczości, pokłady muzycznej energii, które wciąż są tam zakopane. Ale żeby nie było tak bajecznie... No585 niby jest taki oczywisty, otwarty, a jednak ma swoje tajemnice - tak przynajmniej może się wydawać, tak możemy interpretować pewne zaskakujące sytuacje.
Zastanawiające jest bowiem to, że przy takiej przejrzystości i pokazywaniu różnic jak na dłoni, czasami nagrania do tej pory odczytywane jako jednoznacznie lepsze, wcale nie nabierają takich rumieńców, jakich moglibyśmy się spodziewać.
Brzmią zawsze bardzo dobrze - ale nie zawsze fenomenalnie. Nie jest więc tak, że skoro No585 świetnie różnicuje, a jednocześnie nagrania technicznie słabe potrafią zabrzmieć po prostu fajnie, to mamy gwarancję, że każde nagranie technicznie lepsze wprowadzi nas do raju.
Takiego automatyzmu tutaj nie ma, taka logika się nie sprawdza. Oczywiście nie dzieją się żadne cuda, nikt nie siedzi w środku wzmacniacza i nie robi nam niespodzianek. Układy działają cały czas w taki sam sposób i nie mówiłbym też o jakimkolwiek "uwrażliwieniu" na określone sygnały, materiały, rozdzielczość.
No585 pokazuje więcej, dokładniej i na tym polega jego profesjonalizm - oczywiście sam nie dzieli nagrań na lepsze i gorsze, bo żadne urządzenie nie jest sędzią, ale przedstawia nam tak złożony obraz, że znane nagrania możemy oceniać inaczej niż wcześniej.
Z niektórymi "dochodzimy do ściany", nic więcej nie da się z nich wyciągnąć, chociaż myśleliśmy, że na high-endowym sprzęcie zabrzmią przepięknie - skoro grają miło na tanim. I na odwrót - materiały mało wyrafinowane okazują się nie takie tragiczne...
W zakresie niskich tonów Levinson nie rzuca mięsem, ma wielką siłę, ale przede wszystkim imponuje żylastością i "rzeźbą". Bas jest doskonale czytelny nawet w najgęstszych fragmentach, nie jest napompowany, ale też nie niesie ze sobą nadmiernej twardości i suchości.
To jest bas bez kompleksów i bez nadęcia, kompletny i uniwersalny, odpowiedni do każdego rodzaju muzyki - o ile chcemy usłyszeć jak najwięcej z tego, co zostało nagrane, a jak najmniej dodanej masy i tłuszczu.
To wzmacniacz odpowiedni dla kolumn, które mają kłopoty z "kontrolą" basu. I to nie dlatego, że potrafi zapanować nad każdą sytuacją i poprawić odpowiedź impulsową - jeżeli kolumna jest źle zestrojona czy z jakiegokolwiek powodu mamy problem z rezonansami pomieszczenia, żaden wzmacniacz nie pomoże, ale niech przynajmniej dodatkowo nie psuje sprawy.
To właśnie No585 może nam zagwarantować. Nie będzie też miał kłopotu z żadną impedancją, jaką w praktyce możemy spotkać. W całym pasmie dźwięk jest bardzo dokładny, zarówno w mikrodynamice, w barwie, jak i w lokowaniu źródeł, co raczej powinno iść ze sobą w parze - chociaż zła akustyka pomieszczenia i niewłaściwe ustawienie najszybciej popsuje scenę stereofoniczną. Ale nawet przy takiej klarowności i bogactwie wybrzmień nie miałem wrażenia "lawiny" informacji, śladów ostrości lub chropowatości.
Mark Levinson No585 pracuje jak dobrze naoliwiona maszyna, potrafi wejść na bardzo wysokie poziomy, bez śladów kompresji i nerwowości. To obiektywnie tylko godne pochwały, chociaż szukając dziury w całym... jesteśmy przyzwyczajeni raczej do tego, że gdy jest głośno, robi się agresywnie, a tymczasem Levinson żałuje nam tego efektu - gra głośno i wciąż spokojnie.
O tym, żebym doszedł do granic możliwości Marka Levinsona No585 w pomieszczeniu 50-metrowym, wykorzystując wspomniane na początku kolumny - raczej nie ma mowy. Oczywiście kolumny zaczną się gotować, zanim wzmacniacz zacznie się pocić. Nie będę straszył, że Mark Levinson No585 nie lubi grać cicho, ale faktem jest, że jest stworzony po to, aby przynajmniej od czasu do czasu zagrać głośno.
Kto w ogóle nie ma takich zamiarów, kto najbardziej lubi kąpać się w ciepłych, słodkich, selektywnych (co nie znaczy, że precyzyjnych) dźwiękach przy cichym słuchaniu, nie musi od razu kupować No585... Levinson to Levinson - cicho gra dobrze, ale gdy rozwinie skrzydła, to gra fantastycznie.
Na środku pilota znajduje się przycisk Clari-Fi. O funkcji tej nie wspomniałem w opisie konstrukcji, aby wątek ten rozwinąć właśnie w części odsłuchowej, gdzie i tak musiał być poruszony. Otóż funkcja ta ma pracować nad przywrócić blask nagraniom poddanym kompresji, identyfikując samodzielnie takie nagrania (oczywiście po jej włączeniu) i działając w sposób adekwatny do parametrów sygnału.
Po kilku próbach z różnymi nagraniami mam wrażenie, że układ przejawia największą aktywność po prostu w dziedzinie korekcji charakterystyki częstotliwościowej, wzmacniając górę pasma - chociaż nie sam jego skraj, a raczej oktawę 5-10 kHz - preparując tym sposobem brzmienie bardziej błyszczące.
Przy niektórych marnych, bardzo marnych nagraniach, może to pomóc, ale nie jest to działanie bardzo wyrafinowane, z odzyskiwaniem utraconych danych ma niewiele wspólnego, a w konfrontacji z potencjałem i rozdzielczością wzmacniacza jako takiego, efekt jest mizerny...
Ale nie miejmy mu tego za złe - to przecież tylko funkcja dodatkowa, przygotowana pierwotnie przez inżynierów Harmana do zastosowania w urządzeniach popularnych i przenośnych. Ktoś zdecydował, żeby wprowadzić ją do luksusowego No585... Więc znowu zapytam - dlaczego nie wprowadzono wyjścia słuchawkowego?
Przełączenie filtrów cyfrowych jest, niestety, zakopane w menu - nie można ich zmieniać za pomocą pilota - co też jest trochę przykre, bo uniemożliwia szybkie porównania "z fotela". Różnice są subtelne, wzmacniacz utrzymuje swój charakter, nie traci dynamiki i przejrzystości, choć można obserwować inne rozłożenie akcentów.
Rozwodzenie się nad tym nie wydaje mi się jednak potrzebne, nie mogę zarekomendować któregokolwiek trybu jako systematycznie i statystycznie lepszego od innych. Sam, na własny użytek, miałbym problem, na który się zdecydować.
I chyba musiałoby to potrwać znacznie dłużej, niż tych kilka dni, gdy miałem wzmacniacz u siebie, abym ostatecznie ustalił, z którym filtrem zostaję na dłużej. Oczywiście można je sobie zmieniać do woli - tak często, jak dusza zapragnie.
Nic się nie zepsuje, tyle, że taka funkcja, podobnie jak zmiana polaryzacji, to "odwracacz uwagi" od słuchania muzyki, skłaniająca do nieustannego sprawdzania, jak będzie lepiej - za każdym razem, gdy zmieniamy nagranie.
Na tym w sumie ma polegać ta zabawa - sprawdzaniu - ale kto nie chce się bawić, nie musi, a taki wzmacniacz i tak mu się przyda. To jest luksusowy koń roboczy - podłączymy do niego wszystko, co stereofoniczne (z wyjątkiem słuchawek... no i gramofonu), "najtrudniejsze" kolumny i najróżniejsze źródła cyfrowe.
Zaprzęgniemy nawet do pracy w systemie wielokanałowym, pokombinujemy w menu, korzystając z niektórych całkiem praktycznych funkcji, a o niepraktycznych po prostu zapomnimy.
Andrzej Kisiel