Louis Armstrong nazwał go kiedyś: "Człowiekiem o czterech rękach", i w rzeczywistości mało który pianista w historii jazzu mógł się z Petersonem mierzyć. Peterson posiadał niczym nieskrepowaną technikę gry na fortepianie, zmysł spontanicznej improwizacji przebogatej w harmonie i niezwykle precyzyjne wyczucie tempa. Z taką samą swobodą przemierzał obiema rękoma całą klawiaturę fortepianu, czemu sprzyjał jego wzrost, ale wprawiał widzów w prawdziwy podziw, że przy swojej nietuzinkowej posturze, czynił to z taką lekkością i wyrafinowaniem.
Parę miesięcy temu minęła dziesiąta rocznica śmieci Oscara Petersona, który pozostawił po sobie rekordową liczbę nagrań. W pierwszym etapie kariery ulubionym składem giganta fortepianu było trio z udziałem gitary i kontrabasu. W późniejszym okresie zamiast gitarzystów pojawiali się perkusiści. W trzecim etapie twórczości składy instrumentalne i ich wielkość ulegały ciągłym zmianom.
Pierwotną inspiracją była dla Petersona pianistyka Nata Cole`a, a potem Arta Tatuma. Choć można doszukać się u Petersona też wpływów innych pianistów, to swój niepowtarzalny styl nakreślił szybko. Popisową była zawsze nie tylko gra na tle własnego zespołu, ale też bezbłędny akompaniament rozmaitym gwiazdom jazzu.
Kariera artystyczna Oscara Petersona rozpoczęła się w Kanadzie (gdzie się urodził), lecz nie wzbudzała specjalnego entuzjazmu tamtejszych krytyków. Jednakże, gdy do Stanów zaprosił go słynny impresario Norman Granz w ramach cyklu Jazz at the Philharmonic, natychmiast doceniono jego nieprzeciętny talent. Wnet Granz stał się głównym producentem Petersona i przez trzy dekady wywierał znaczący wpływ na repertuar jego nagrań i koncertowania.
Bez wpływu Granza nie powstałaby bez wątpienia niniejsza seria dziesięciu albumów zawierających kipiące radością i energią interpretacje amerykańskich szlagierów. Oryginalne winylowe wersje mono zostały nagrane w latach 1951–1954. Wydawca nadał im taką samą szatę grafi czną okładek, które różniły się tylko kolorem tła. Tylko część albumów z tej serii wznowiono w wersjach kompaktowych, stąd niniejsza kompilacja zawarta na pięciu kompaktach jest bezcenną dla kolekcjonerów kompletu nagrań Petersona. Równolegle ukazała się podobna kolekcja „The Song Books”, nagrana w późniejszym okresie.
Każdy winylowy album w serii był dedykowany kompozycjom jednego z dziesięciu wielkich: Cole Portera, Irvinga Berlina, Duke`a Ellingtona, Jerome`a Kerna, Richarda Rodgersa, Vincenta Youmansa, Harry`ego Warrena, Harolda Arlena i Jimmy`ego McHugha. Komentowanie niezwykle popularnych melodii z tak zwanego amerykańskiego śpiewnika, znanych najczęściej z wersji wokalnych, wydaje się tutaj zbędne. W większości nagrań (113 utworów) Petersonowi towarzyszyli doświadczeni i wyśmienicie wyczuwający koncepcję estetyczną muzycy: gitarzysta Barney Kessel i kontrabasista Ray Brown.
W późniejszym okresie Kessela zastąpił równie doskonały Herb Ellis. Już w pierwszych taktach dysku można zrozumieć, dlaczego w zespole nie było perkusisty: fortepian, gitara i kontrabas swingowały z taką energią, że perkusista mógłby te sprężyste przebiegi utworów raczej usztywniać. Aktualnie niemal każdy skład instrumentalny na jazzowej scenie jest akceptowalny, lecz na początku lat 50. ubiegłego stulecia taka formuła tria była zabiegiem całkiem nowatorskim.
Dominującym głosem w zespole był oczywiście uskrzydlony fortepian Oscara Petersona. Jego dość gęsta narracja, niezależnie od tempa, skutecznie wypełniała całość obrazu muzycznego. Jednakże Kesselowi udawało się niezwykle zręcznie albo wstawić harmonizujące z fortepianem pojedyncze nuty, albo rytmicznymi akordami wzmocnić i tak niezwykle energetyczny pochód kontrabasu Browna. Popisy solowe Kessela lub Ellisa, a w szczególności Browna, pojawiały się rzadko i zwykle trwały krótko. Partie gitary Ellisa sprawiają wrażenie bardziej melodyjnych i o większej dozie elegancji niż u Kessela, który w takim porównaniu wydawał się być bardziej szorstkim muzykiem.
Remasterowane nagrania na "PLAYS" brzmią całkiem dobrze. Niekiedy ton fortepianu, bogaty w żywotne alikwoty, pozostał lekko przesterowany, co przy dynamice uderzenia pianisty musiało być dla inżyniera nagrań bardzo trudnym do opanowania zadaniem. Istnieje wyczuwalna różnica jakościowa dźwięku pomiędzy pierwszymi a ostatnimi sesjami: fortepian brzmi wprawdzie podobnie, ale ton kontrabasu jest bogatszy, a dźwięk gitary bardziej śpiewny.
Cezary Gumiński
VERVE/UNIVERSAL