Artyści zamieszkujący oddalone od nas o tysiące kilometrów ziemie Islandii cieszą się w Polsce ogromną estymą. Nie znam nikogo, kto podawałby w wątpliwość jakość muzyki Mum, Sigur Ros, Bjork czy bohatera tego tekstu. Ilekroć z tej malutkiej Wysepki dochodzą do nas nowe kompozycje ulubionych artystów, serce raduje się jak tylko może.
Na najnowszej płycie Olafura Arnaldsa, multiinstrumentalisty i niezwykle skromnego człowieka, tym razem nie słyszymy nowych, typowych dla artysty nagrań, a intrygujące utwory zdradzające podejście muzyka do Chopinowskiego kanonu. W eksperymencie bierze też udział utalentowana i uznana w klasycznym środowisku pianistka Alice Sara Ott, co bez wątpienia miało wpływ na ostateczny kształt całości wydawnictwa.
W przypadku większości tego typu projektów producent oraz muzycy dbają o niebywałą wręcz sterylność nagrania. Dobiera się odpowiedni sprzęt, lokalizacje, no i jakby nie było, osobę, która "odegra" to co trzeba. Olafur i Alice nie idą tym torem. Wręcz przeciwnie, pozwalają sobie na luźną interpretację dzieł wielkiego kompozytora. Aby całości dodać smaczku i pikanterii, dwójka wykorzystała dwie zasadniczo mocno wykluczające się elementy, nijak pasujące do powagi gatunku, jak i samych dzieł Chopina.
Otóż całość rejestrowano w miejscach podobnych salonom, barom i generalnie rzecz biorąc, o kiepskiej akustyce, ale fantastycznym, intymnym klimacie. Aby ów spotęgować, Olafur postanowił użyć jak najmniej nowoczesnego sprzętu, tak aby zniwelować aspekt perfekcyjności, towarzyszący muzyce klasycznej. Zabieg ten, choć zuchwały, sprawdził się znakomicie przez co Chopin w wydaniu tej dwójki, choć potraktowany jako punkt wyjścia dla improwizacji, jest czymś, co nie tylko warto usłyszeć, lecz także trzeba mieć w swojej domowej kolekcji.
Bohater tego tekstu w następujący sposób mówi o pierwotnym założeniu przyświecającym temu wydawnictwu w: "Jestem zakochany w muzyce Chopina. Więc to nie jest dla mnie zwykły projekt artystyczny, ale bardzo osobiste doświadczenie. Składam w ten sposób hołd muzyce, która mnie ukształtowała, w otoczeniu której wzrastałem. I chciałbym przekazać tę muzykę ludziom, którzy w innej formie mogliby jej nie doświadczyć... to jest część mojej misji łączenia światów muzyki klasycznej i nie-klasycznej".
Nie sposób mu nie wierzyć, przecież Olafur Arnalds wielokrotnie podkreślał swoją sympatię do naszego kraju, a że ukształtował go jeden z najlepszych kompozytorów swoich czasów - tym lepiej. Islandczyk nie musiał nagrywać takiego albumu, tym bardziej że nikt tego po nim nie oczekiwał. A jednak stało się i chwała mu za to, bo do kompozycji takich jak "Nocturne in G Minor" czy - nazwijmy to - singlowego "Verses" wracał będę co najmniej chętnie. Niezależnie od nastroju, choć sam Olafur pewnie chciałby abyśmy robili to w chwilach zwątpienia. Szczerze, to nawet mu się nie dziwię. "The Chopin Project" ma tak mocno, jak to teraz mawiają, wyalienowany klimat, że poczucie smutku i osamotnienia wzrasta z każdą mijającą minutą. I wcale tego nie żałuję.
Grzegorz "Chain" Pindor