Gwiazdy telewizyjnych talent show mają to do siebie, źe najczęściej - jeśli w ogóle błyszczą - to po paru latach od swojego sukcesu w TV (Dąbrowska, Brodka itd.). Dawid Podsiadlo, dwudziestolatek z Dąbrowy Górniczej, o dziwo nie zaprzepaścił swojej szansy. Błyszczy już teraz, zapełniając sale koncertowe i namioty festiwali (Opener - przyp.red).
Sam głos nie wystarcza, dlatego towarzystwo po pierwsze - producenta - Bogdana Konradckiego, po drugie - odpowiedzialnej za (polskie - ale jakie!) teksty - Karoliny Kozak, przesądza o jakości tego wydawnictwa. Starcie nowego ze starym wypada tutaj znakomicie i jedyne nad czym się zastanawiam, to jaki wkład w muzykę miał sam wokalista. Czy pozwolił Bogdanowi na przejęcie pałeczki i wykreowanie całego, no, nie bójmy się tego powiedzieć, muzycznego wizerunku?
"Comfort and Happiness" jak na muzykę pop, w dodatku dość minimalistyczną, niemal ocierającą się o alternatywę, zaskakuje świeżością. Perfekcyjne wykorzystanie dość ograniczonego instrumentarium (ledwie słyszalne gitary, miękkie bardzo cukierkowe hammondy, bardzo organiczne i schowane w miksie bębny) pieczołowicie wykreowany smutny nastrój (lwia część albumu) oraz wodzący słuchacza po własnej krainie głos wokalisty najzwyczajniej w świecie kupują słuchacza.
Wspominam o dość smutnym nastroju, jaki towarzyszy Dawidowi. Cóż, nie ukrywam, że (co wnoszę tylko po tym albumie) do stricte rockowego grania jego głos się nie nadaje. Lepiej gdy gwiazda X-Factora raczy nas swoim ciepłym głosem w bardziej stonowanych kompozycjach, których tutaj zresztą nie brakuje. Bo są i ballady ( "!H.a.p.p.y!") i utwory pozwalające na większą ekspresję, snujące się wolno praktycznie hity dla dwojga ("Vitane").
Takie debiuty dowodzą, że polska scena muzyczna ma jeszcze wiele do zaoferowania. Pokazują, że potencjał drzemiący w młodych ludziach z różnych zakątków kraju (tym razem z południa) wymaga podania pomocnej dłoni od starszyzny.
Dawid Podsiadło wkroczył na rynek z gracją, ale w pewnym sensie "z buta", wypełniając lukę, która od dłuższego czasu była niezagospodarowana. Wstrzelił się idealnie w potrzeby nie tylko damskiej części publiczności, lecz także - a może przede wszystkim - fanów prostych, bardzo przejmujących piosenek, od których nie sposób się uwolnić.
Na przyszłość, Dawid mógłby pozostać przy ojczystym języku. Mimo że praktycznie nie robi to żadnej różnicy czy śpiewa po angielsku czy po polsku, jego głos jest mi bliższy, gdy bawi się naszym słowem.
Czas pokaże, czy Dawid Podsiadło przetrwa starcie z polskim rynkiem muzycznym. Czy nie ugnie się przed presją wytwórni płytowych, organizatorów mniej lub bardziej ambitnych przeglądów i festiwali, a przede wszystkim, czy nadal pozostanie skromnym chłopcem o niesamowitym głosie, przemierzającym przesiąknięty mrokiem i romantyzmem świat muzyki.
Grzegorz "Chain" Pindor