Niegdyś przedstawiciele tzw. klimatów, dziś prog rockowcy od czasu do czasu zerkający na swój metalowy dorobek na koncertach, poszerzają swoją dyskografię o kolejne dzieło. "Distant Satellites" jest następnym równym, ale niewiele wnoszącym do ogółu albumem Liverpoolczyków i prawdopodobnie jednym z wielu równych, ale nie genialnych, jakie jeszcze ten zespół nam zaserwuje.
Od wielu lat Anglicy są ulubieńcami polskiej publiczności, czemu dają dowód każdego roku, kiedy to koncertują u nas w ilości sztuk dwa i więcej ku uciesze co najmniej bardzo licznej gawiedzi. Niżej podpisany jeśli ma okazję, sprawdza kondycję zespołu braci Cavanagh i zazwyczaj nie jest nią zawiedziony.
"Distant Satelites", dziesiąty studyjny krążek Anathemy, przynosi nam dawkę rozmarzonego, z rzadka stricte rockowego, rozbudowanego progresywnego grania dla zadeklarowanych maniaków zespołów. Młoda brać, wkraczająca w pokrętny, jasny, a jednak tak bardzo przygnębiający świat Anglików może tego materiału nie łyknąć z prostej przyczyny - gdyż dziś taka muzyka nie robi już wrażenia na młodych glodnych coraz to bardziej dziwacznych dźwięków.
Mając na uwadze bieżące trendy, szybkie zmiany gustów, a przede wszystkim, stylistyczny miszmasz oferowany przez najrozmaitszych artystów, najnowsza propozycja sekstetu jawi się jako naprawdę bezpieczne trwanie w tym co już znane i lubiane. Panowie i Pani nie wychodzą poza swoją comfort zone i poruszają się po dobrze już znanych ścieżkach; ot, czasem skręcając w stronę elektroniki, ustępując przy tym miejsca dość istotnemu na "Distant Satellites" rytmowi.
Wokalnie miękkie głosy Lee i Vincenta dopełniają się, ale na dłuższą metę brakuje im (tak właśnie!) charakteru. To zbyt jednowymiarowe głosy, miejscami przesłodzone, no i przede wszystkim tak romantyczne, senne, że aż przesadzone. Kłamię, wyolbrzymiam? Możliwe, ale w całym tym gąszczu kosmiczno-jesienno-nostalgicznych wycieczek i dość oklepanej historii w tekstach Anathema wypada dość blado, żeby nie powiedzieć - że jak na własny status i bogatą dyskografię - po prostu przeciętnie.
Oznacza to, że Anathema niebezpiecznie zbliża się do ściany. Jeśli w przyszłości nie zrezygnuje z dotychczasowej formuły, nie zmieni podejścia, a przede wszystkim nie odetnie się od sprawdzonych środków, może zderzyć się z czymś, co w tym biznesie jest najgorsze - medialną ciszą. Jak na razie muzycy jeszcze próbują, jeszcze walczą i przynajmniej w 2014 roku nie polegną.
Co na to fani? Zobaczymy na jesiennych koncertach. Będą aż trzy.
Grzegorz "Chain" Pindor