Klęska urodzaju to ciekawe zjawisko. Kapel grających szeroko rozumiany progressive albo inny artrock mamy bowiem w bród i jeszcze troszeczkę. Z jednej strony to dobrze, bo wyłapiemy dzięki temu prawdziwe perełki, ale za to z drugiej może ogarnąć nas uczucie przesytu oraz pragnienie różnorodności i innowacji.
Po której stronie barykady w związku z tym znajduje się Archangelica? Trzecie wydawnictwo grupy, choć tytuł ma "nieco" narkotyczny, niestety nie wciąga jak narkotyk. Założenie najprawdopodobniej było takie, że płyta będzie co raz bardziej porywać słuchacza, dając mu jednocześnie odczuć, że to, co słyszy, jest ucztą. Niestety, chyba nie do końca założenia pokryły się z rzeczywistością.
"Like A Drug" jest niestety płytą trochę nierówną. Jedenaście kompozycji, które powinny tworzyć spójną całość, troszkę się rozjeżdża. Gdzieś ktoś się zgubił, bo płyta po wprowadzeniu w słuchacza w swój klimat, nagle się zmienia bez wyraźnego powodu. Niemniej jednak jest to jeden z nielicznych zarzutów, jaki mogę postawić wydawnictwu Archangeliki.
Same kompozycje są względnie ciekawe i nie aż tak ograne jakby mogło wskazywać natężenie wydawanych płyt z podobnego gatunku. Mocniejsze wstawki nadają smaczku, delikatne wokale snują swoje opowieści, a zgrabna perkusja nadaje im mocy i sprawia, że wszystko nie jest tak gładkie i poukładane, jak na pierwszy rzut ucha mogłoby się wydawać. Tyle tylko, że ciężko tu się doszukać jakieś innowacyjności.
Problem z "Like A Drug" jest taki, że właściwie niby nie ma czego się uczepić, ale też niespecjalnie jest się czym zachwycać. Jest po prostu bardzo poprawnie. W muzyce Archangeliki słychać solidny warsztat, dobre zgranie i włożony wysiłek. Panowie stworzyli bardzo przyzwoity materiał, że zespół ma potencjał. I mam nadzieję, że będzie z niego czerpać pełnymi garściami w przyszłości.
Julia Kata