"Joy as an Act of Resistance", drugi album brytyjskiej grupy Idles, okrzyknięto najlepszą punkową płytą ubiegłego roku. Nie jest to oczywiście punk w dawnym stylu, ale czerpiący z dokonań kilku pokoleń muzyków, którzy uprawiają ten rodzaj muzyki od czasu The Ramones i The Sex Pistols. Jedno jest natomiast niezmienne - to bunt i gniew zawarty w piosenkach.
Ich twórca i lider zespołu Joe Talbot nie stroni od polityki, jest wrażliwy na społeczną niesprawiedliwość. Snuje refleksje na temat Brexitu i tolerancji. W "Samaritans" przewrotnie nawiązuje do popowego hitu Katy Perry śpiewając: "Pocałowałem chłopaka i mi się podobało".
Piosenkom towarzyszy gwałtowna muzyka. Anglicy atakują jazgotliwymi gitarami połączonymi z wściekle grającą sekcją rytmiczną. Zestawienie amerykańskiego hardcore’u, brytyjskiego postpunku, nowej fali i muzyki pubowej daje znakomity efekt. Tym bardziej, że w piosenkach nie brakuje chwytliwych momentów.
Głos Talbota brzmi posępnie i potężnie. Przypomina nieco Nicka Cave’a z czasów The Birthday Party. Idles zadają kłam tezie, że punk rock umarł. A jeśli tak jest naprawdę, to oni wykopali go z grobu i tchnęli w niego nowe życie.
Grzegorz Dusza
Partisan