Niezwykłe brzmienie gitary Gilmoura, jego pasjonujące solówki i zapadające w pamięć akordy są niewątpliwie tym, co wspaniale ubarwia jego muzykę i przypomina najlepsze czasy Pink Floyd. Decyzję o nagraniu nowej płyty podjął podczas pandemii, kiedy z rodziną dawał małe koncerty w Internecie.
Odrywając się od przeszłości, chciał przede wszystkim rozwinąć nowe pomysły. Do współpracy zaprosił producenta Charliego Andrew, który nie czuł respektu dla przeszłości Davida Gilmoura i zachęcał go, by oderwał się od swych osiągnięć wypracowując nowe brzmienia.
Jednak to album, którego nastrój jest najbliższy epokowym dziełom Pink Floyd: "Dark Side of the Moon" i "Wish You Were Here". Do wczesnej twórczości nawiązuje tytułem "The Piper’s Call" w dynamicznej kompozycji, lecz być może przez nowe pokolenie zostanie uznany za album lepszy niż tamte dzieła.
Są tu smaczki, jak uderzenie w dzwon, chóralne unisona, szerokie perkusyjne tło i liczne instrumenty klawiszowe (m.in. Brian Eno), które uruchomią wspomnienia. Jest to płyta o przemijaniu i starości, a teksty napisała żona gitarzysty, Polly Samson.
Zamykający tę znakomitą płytę tytułowy utwór jest zbudowany wokół solówek nieżyjącego klawiaturzysty Pink Floyd, Richarda Wrighta. To genialne jam session w domu Gilmoura z 2007 r. zapada w pamięć na zawsze.
Marek Dusza
Sony Music