- Wchodzi pan w "wiek chrystusowy", czy to czas na zmiany w życiu i w muzyce?
- Moje życie zmienia się nieustannie, choć pewne wydarzenia bardziej niż inne potrafi ą pchnąć ten proces w niespodziewanym kierunku. Zawsze wiąże się to z odkrywaniem na nowo siebie i otaczającego mnie świata. To fascynujące. W ślad za tym podąża moja muzyka, która bardziej niż cokolwiek jest w stanie ukazać, kim jestem dziś.
- Pana fani mogą być zaskoczeni słuchając nowej płyty, to naturalna potrzeba zmian w muzyce?
- Wierzę w moich fanów, w ich zaufanie do moich artystycznych decyzji. Mój najnowszy album jest wymagający, ale też dużo bardziej dojrzały niż poprzednie, dotykający ważnych tematów i więcej jest w nim do odkrywania. Nie uważam też, aby płyta "Sacrum Profanum" była bardzo odległa od poprzednich, jest raczej przemyślaną ewolucją mojej muzyki.
- To pana pierwszy album dla ACT-u z polskimi muzykami. Trzeba było przekonywać Siggi Locha, że ten zespół warto nagrać?
- Gdy spotkałem się z Siggim w Berlinie, by przedyskutowywać mój kolejny krok, nie musiałem przekonywać go do mojego nowego kwartetu. Po mojej udanej współpracy ze skandynawskim Helge Lien Trio postanowiłem pójść w nowym kierunku i szef ACT-u uznał to za bardzo dobry pomysł. Z Krzysztofem Dysem, Michałem Barańskim i Dawidem Fortuną znamy się od wielu lat.
Trzy lata temu postanowiłem zaprosić ich do współpracy, chwilę graliśmy jako sekstet, ale doszedłem do wniosku, że kwartet jest najbardziej odpowiednią formułą do realizacji moich nowych pomysłów. Choć każdy z nas pochodzi z nieco odrębnego muzycznie świata, doskonale się rozumiemy. Eksperymentujemy i poszukujemy nowych form wyrazu, przy czym staramy się to robić w sposób zbalansowany. Tak, aby muzyka nie traciła swojej komunikatywności.
- Co znaczy dla pana tytuł płyty: "Sacrum Profanum". To, co ludzkie, występuje tu w opozycji do Boga czy w łączności z Nim?
- Wiara daje mi siłę i poczucie harmonii, wyznacza kierunek w moim życiu i kształtuje moją osobowość. Ma swoje odzwierciedlenie w muzyce, którą tworzę, w jej głębi i przesłaniu. Jako artysta poszukuję nowych form wyrazu, przestrzeni muzycznych, staram się wyznaczyć jakieś nieodkryte wcześniej ścieżki. To moja forma autoekspresji, czyli bardzo ludzka sfera życia. Postanowiłem zatem sięgnąć po ponadczasową muzykę sakralną, która może być odpowiedzią na potrzeby współczesnego człowieka, próbując wpisać ją w język otaczającego mnie świata i zinterpretować w bardzo osobisty sposób, dając przy tym wyraz mojej osobowości. Tym jest dla mnie Sacrum Profanum.
- Da się zauważyć podział płyty na pierwszą - sakralną - i drugą - zawierającą pańskie kompozycje, które w pewnym sensie wynikają z tych pierwszych. Jakie jest przesłanie takiej dramaturgii albumu?
- Moje autorskie kompozycje są wpisane w całość, ale dramaturgicznie często stanowią przeciwwagę dla mistycznych kompozycji choćby Hildegardy z Bingen czy Thomasa Tallisa. Chciałem, aby płyta ukazywała wiele emocji i barw, którymi się posługuję. Stąd częste zmiany w narracji. Niebagatelny wpływ na różnorodność brzmienia mają też charaktery muzyków z mojego kwartetu. Każdy z nas różni się muzycznymi korzeniami, ale tworzenie na styku naszych inspiracji jest dla mnie wyzwaniem i czymś niezwykle fascynującym.
- Jaki był klucz doboru takich właśnie utworów sakralnych?
- Poszukiwałem kompozycji, które dotykałyby mojej duszy i umysłu, wzruszały i pobudzały do refl eksji. To jedyne, co liczy się dla mnie. Stąd muzyka dość różnorodna, a mimo to organiczna, jak się później okazało. Trudno jest porównać Hildegardę z Bingen do współczesnej Sofi i Gubaiduliny, a jednak kiedy słucham ich muzyki, odnajduję wspólny mianownik w postaci ich inspiracji. Dlatego bardziej niż na stylistycznej jednolitości zależało mi na przesłaniu i emocjonalnym spoiwie, które złączy wszystkie kompozycje spójną klamrą.
- Największym zaskoczeniem może być jazzowa wersja "Bogurodzicy". Co pana skłoniło do nagrania tego utworu i napisania nastrojowej aranżacji?
- Nagrywając "Bogurodzicę", chciałem przełamać jakiekolwiek muzyczne skojarzenia z tym utworem. Grałem go przy użyciu skrzypiec renesansowych metodą pizzicato, czyli szarpania strun palcami. W ten sposób uzyskuje się bardzo delikatny i pełen głębi dźwięk. Mimo wszystko podczas improwizacji skrzypiec starałem się nawiązać do emocjonalnego i patetycznego charakteru pierwowzoru, przełamując wcześniejszą konwencję. To właśnie próba wpisania jednej z najstarszych polskich kompozycji w język współczesnej muzyki.
- Czym zaciekawiła pana współczesna kompozycja Gubaiduliny?
- Urzekła mnie linia wiolonczel i altówek w oryginale. Tworzą riff rodem z jazzowej bądź rockowej kapeli. Sofi a Gubaidulina miała w swojej historii kompozycje pisane pod wpływem innych gatunków muzycznych, w tym jazzu. Część z języka muzyki improwizowanej weszło na dobre do sposobu jej pisania. W jej kompozycji na orkiestrę i altówkę odnalazłem współczesne znaczenie pojęcia "muzyka sakralna", które może być pełne bogactwa dźwięków, technik gry i dynamiki. Tu sfery Sacrum i Profanum jednoczą się i tworzą jakość, która była dla mnie ogromnym zaskoczeniem i inspiracją.
- Jaki cud zdarzył się w 1987 r. i dlaczego napisał pan o tym utwór?
- To rok, w którym urodził się mój brat Grzegorz, który zmarł dwa lata temu. Jemu poświęciłem ostatni album, ale z nim również wielokrotnie dyskutowałem o kwestii wiary, sztuki i piękna. Czuję, że również przy tym projekcie był blisko mnie. Każdy dzień jest cudem, chciałbym, aby moja muzyka niosła takie właśnie przesłanie.
- Są momenty na płycie, kiedy "odlatujecie" w swobodną, zespołową improwizację. To zapowiedź właśnie tak otwartych, rozbudowanych wersji koncertowych?
- Przed moim zespołem jest najpiękniejszy etap, czyli konfrontacja nowej muzyki z publicznością. Zespół na pewno będzie ewoluować i scalać się. Podczas większych koncertów, jak premierowy w Teatrze Roma, 9 kwietnia, będziemy poszerzać znaczenie muzyki poprzez wizualizacje i dźwięk dookólny, które również będą realizowane w formie improwizacji. Chcę, aby doświadczenie Sacrum i Profanum było na granicy wielu sztuk, nie tylko samej muzyki.
- Jakie ma pan plany współpracy z muzykami ACT-u?
- Podejmowanie nowych ścieżek nie skłania mnie do zrywania zupełnie z tymi, które są dla mnie również ważne, jak projekt z Helge Lienem. Trudno mi jednak określić, jakie będą kolejne kroki w mojej twórczości. Mam wielopłytowy kontrakt z ACT Music, jestem częścią ACT Family Band oraz okazjonalnych projektów, jak Tribute to Esbjörn Svensson. Bardzo się cieszę, że tak ważna wytwórnia w pełni akceptuje i wspiera moje muzyczne pomysły. Na pewno dużo nowych przede mną.
- Poprzednią naszą rozmowę zakończyłem pytaniem, co ciekawego dzieje się dziś na scenach, co jest wydawane na płytach, zatem - co ciekawego Pan ostatnio odkrył?
- Miałem okazję słuchać wielu zespołów wpisujących dość mocno określone gatunki, jak country czy pop, we współczesny kontekst. W zasadzie z oryginału zostało tylko echo pierwotnego charakteru. Może jest to znakiem czasów, aby tak mocno wyeksploatowane style muzyczne i dzieła poddać ekstremalnej formie indywidualnej interpretacji, aby stały się tylko pretekstem do pokazania osobowości jednostki, dla której są inspiracją?
Rozmawiał Marek Dusza