Wprawdzie możliwość konfiguracji Pioneera RCS-LX60D w tradycyjną postać 5.1 jest dopuszczalna, ale ten niezwykły system został tak zaprojektowany, by wszystkie grające kostki mogły stać z przodu. Dlatego właśnie jest ich sześć, aby ułatwić racjonalny podział na trzy, a nawet tylko na dwa. System jest więc podobny do testowanego już RCS-515H, ale należy do prestiżowej serii LX i jest droższy o ponad 1200 zł.
Głośnik niskotonowy subwoofera umieszczono z tyłu, z przodu znajduje się duży otwór bas-refleksu oraz mniejszy, niebędący już częścią układu akustycznego, ale zapewniający przepływ powietrza i chłodzenie elektroniki wewnątrz, a przy okazji ozdabiający front.
Dolna komora subwoofera to już przestrzeń dla wzmacniaczy (Pioneer deklaruje aż 100 W na kanał, choć przy wysokich zniekształceniach), dekoderów (Dolby Digital, DTS, Dolby ProLogic II) i procesorów wirtualnych.
Obsługa całej maszynerii jest możliwa dzięki zewnętrznemu modułowi zawierającemu wyświetlacz, komunikującemu się z subwooferem za pomocą długiego przewodu. Można więc zostawić na wierzchu samą kostkę, a subwoofer schować w kąt, pamiętając jednak, że to na jego tylnej ściance znajdują się wejścia audio (analogowe i cyfrowe) systemu.
Satelitarnymi kostkami możemy się bawić w różne konfiguracje - po jednej na każdy kanał systemu 5.1 za wyjątkiem centralnego, który jest uprzywilejowany dwoma kostkami, albo po dwie kostki w trzech lokalizacjach przednich, wreszcie zestawić po trzy kostki po lewej i prawej stronie.
Nas najbardziej interesuje właśnie to ustawienie, które tworzy konfigurację 2.1, wspomaganą procesorami dźwięku wirtualnego Front Surround.
Za cenę niemal 5000 zł kupujemy jednak nie tylko subwoofer, satelitki i komplet wzmacniaczy, ale też urządzenie będące źródłem sygnału. I to nie byle jakie. Pioneer zaprojektował je na bazie swojego topowego rekordera DVD DVR-LX60, dodając opcje sterowania systemem audio (subwoofer/głośniki).
Umiejętności nagrywarki są rzeczywiście imponujące, urządzenie pracuje ze wszystkimi formatami płyt, od DVD-R/RW, poprzez DVD+R/RW, a na DVD-RAM kończąc, a do dyspozycji ma jeszcze jeden, znacznie bardziej pojemny nośnik - wbudowany dysk twardy 250 GB. Do tego dochodzi wyposażenie w wejścia DV dla kamery, USB i cały stos analogowych konektorów.
Wejścia wideo to właśnie domena rejestratora, tutaj zbiegać się będą wszystkie trafiające do systemu sygnały wizyjne. W ramach wyjść do dyspozycji mamy wiele standardów, z najważniejszym w tym gronie HDMI w nowej specyfikacji v1.3 i układem skalującym do formatu 1080p.
Podłączenie rejestratora do reszty systemu jest stosunkowo proste, nie zapominając o wspomnianym kablu sterującym należy dodać tylko kabelek cyfrowy RCA, który niesie sygnał audio.
Nadajnik zdalnego sterowania jest rozdmuchany paletą zróżnicowanych przycisków głównie za sprawą obszernych możliwości rekordera, jednak obecność przesuwanej klapki pozwala posługiwać się pilotem na co dzień, bez stresu szukania potrzebnych funkcji w gąszczu niepotrzebnych.
Konfiguracja systemu z uwagi na dużą dowolność ustawienia głośników przebiega najłatwiej z poziomu automatycznego systemu MCACC i dołączonego do zestawu mikrofonu, choć korzystając z dźwięku wirtualnego i ustawionych tylko z przodu głośników należy dodatkowo zadeklarować odpowiedni tryb.
Brzmienie
Z racji specyfiki testowanych urządzeń wrażenia odsłuchowe dotyczą trybu Front Surround, a więc takiej konfiguracji, w której głośniki stoją z przodu w dwóch grupach (po trzy kostki dla lewego i prawego kanału).
Jest to naturalne (a nawet korzystniejsze) w przypadku nagrań stereo, które potrafią zadziwić dynamiką, otwartością i czystością dźwięku. Nie ma to wcale związku z intensywnością sopranów, która jest umiarkowana.
Góra pasma jest przygaszona w porównaniu do brzmienia systemu Harmana Kardona, ale nadąża. Niskie tony serwowane są również bez przesady pod względem natężenia, jednak z pogrubionymi i wytłuszczonymi akcentami.
Taka prezentacja pasuje do stylu kinowego, gdzie Pioneer RCS-LX60D zdecydowanie rozwija skrzydła, grając basem chwilami nawet monumentalnie, co zaskakuje zwłaszcza, gdy gdzieś go schowamy, na widoku pozostawiając tylko małe kostki.
System fantastycznie radzi sobie w lokalizowaniu źródeł przed słuchaczem, przestrzeń jest wypełniona, panuje porządek. Efekty przestrzenne będą bardzo sugestywne, zwłaszcza gdy uda nam się zająć miejsce w środku - na romantyczny seans we dwoje Pioneer RCS-LX60D nadaje się w sam raz!
Radosław Łabanowski