Czas pierwszych tego typu urządzeń to przecież równocześnie czas dalszego mnożenia kanałów i rozwijania standardów surround. W pogoni za większą liczbą kolumn pomysł zastąpienia ich wszystkich tylko jedną wydawał się bardzo awangardowy. Yamaha nie tylko odniosła sukces, ale też pojawiają się naśladowcy.
Jeszcze do niedawna w serii YSP, gromadzącej projektory Yamahy, można było się pogubić. Wprowadzano nowe modele, czemu, zważywszy na sukces rozwiązania, trudno się dziwić, jednak wybór odpowiedniego nie był wcale łatwy. Wraz z dwoma nowymi urządzeniami, YSP-4000 oraz testowanym Yamahy YSP-3000, producent wprowadził jednak przejrzyste zasady.
Każdy z modeli dedykowany jest odbiornikowi TV (PDP lub LCD) o zadeklarowanej przekątnej - nasz YSP-3000 najlepiej będzie się czuł w towarzystwie 32-calowego (co oczywiście nie znaczy, że z innymi modelami nie zadziała). Istnieje jeszcze kilka innych różnic w wyposażeniu, które możemy brać pod uwagę dokonując wyboru.
W smukłej obudowie projektora ukryto cały arsenał przetworników. 21 szerokopasmowych, każdy o średnicy 4 cm, ustawiono w dwóch rzędach. Niskotonowe dopełnienie tworzy para 10-cm wooferów zainstalowanych po bokach.
Nie znaczy to jednak, że całość skomponowano w niezrozumiałej konfiguracji 21.2, rolą subwooferów jest oczywiście pokrycie dolnego zakresu pasma, a 21 przetworników służy do wyemitowania precyzyjnie ukierunkowanych wiązek fal, dzięki czemu będzie kreowana przestrzeń surround w miejscu odsłuchu.
Mózgiem całej maszynerii są procesory dźwiękowe, nie tylko jak w amplitunerze dekodujące formaty Dolby Digital czy DTS, ale także przygotowujące zróżnicowane (pod względem poziomów i opóźnień) sygnały dla każdego z 21 wewnętrznych kanałów. Każdy głośnik posiada więc swój własny wzmacniacz (cyfrowy) o mocy 2 W, dla subwooferów przygotowano dwa moduły po 20 W.
Jak to wszystko działa? Nie wdając się w szczegółowe analizy, wykorzystywane są warunki akustyczne pomieszczenia, a odbicia od ścian są tu sprzymierzeńcem - typowa przestrzeń salonu bez starannej adaptacji akustycznej jest nawet korzystna.
Choć możliwe jest samodzielne, żmudne konfigurowanie sprzętu, to Yamaha dostarcza mikrofon pomiarowy, a system sam dokonuje autokalibracji. My możemy zdecydować jakiego typu przestrzeń uruchamiamy (5.1, 3.1) czy nawet skierować dźwięk w miejsce poza środkowym, optymalnym polem odsłuchu.
Yamaha YSP-3000 ma wszystko oprócz odtwarzacza, który musimy podłączyć; projektor ma zresztą pod tym względem rozbudowane możliwości: dwa wejścia HDMI i jedno wyjście (funkcjonalnie to przełączniki sygnałów do 1080p), wejścia cyfrowe optyczne i elektryczne, specjalne wejście dla sygnału telewizyjnego, a nawet port dla firmowej stacji dokującej iPoda i wejście antenowe (dla wbudowanego odbiornika radiowego).
Wszystkim można sterować za pomocą wygodnego pilota, pomaga też czytelny, oparty na matrycy punktowej wyświetlacz. Podłączenie systemu będzie bardzo łatwe, w typowych instalacjach wystarczy pojedynczy przewód z odtwarzacza.
Brzmienie
Wystarczy za dużo nie przeszkadzać i nie kombinować, by uzyskać z Yamahy dobre rezultaty. Redakcyjne nawyki sprawdzenia przeróżnych opcji, konfiguracji czy starannego ustawiania w przygotowanej do odsłuchów sali nie dały nagrody, okazało się, że YSP-3000 gra najlepiej w surowym środowisku i w trybach pełnej automatyki.
Dźwięk jest wówczas zwarty, nawet dość muskularny i dynamiczny, bez spektakularnych zejść niskotonowych (warto więc dokupić subwoofer). Ważniejsza wydaje się tu ofensywność, gotowość do detaliczności, ale również delikatność.
Przestrzeń jest rozbudowana, choć, co dla mnie stanowiło jednoznaczną zaletę, nie nachalna. Yamaha YSP-3000 nie demonstruje sprawności w tworzeniu efektów w tani sposób, dźwięki z tylnego pola mogą być wręcz długo niezauważone, jednak rzeczywiście osadzone w materiale dźwiękowym rekonstruowane są z zaskakującą jak na system tego typu precyzją przestrzenną.
Pozwala to zresztą odwrócić uwagę od delikatnie ocieplonego zakresu najwyższych częstotliwości, które Yamaha YSP-3000 dokleja jako dodatek do pełniącej pierwszoplanową rolę średnicy.
Radosław Łabanowski