To jest wydarzenie. I nie przede wszystkim z powodu dość trywialnego faktu, że Jamo R909 kosztują 33.000zł para (nota bene - są w Polsce znacznie tańsze, niż "na Zachodzie", gdzie cena wynosi okrągłe 10.000 euro).
Testowaliśmy już wielokrotnie droższe produkty, a przekraczających swoją ceną pułap wyznaczony przez R909 były dziesiątki. Owszem, prawie każda tak luksusowa, ekskluzywna propozycja jest, a na pewno powinna być, czymś specjalnym, niepowtarzalnym. Jednak wyjątkowość R909 jest... wyjątkowa - i to z niejednego powodu.
To kolumny, na które czekaliśmy tak długo, że... już prawie przestaliśmy czekać. To technika, która idzie pod prąd panującym trendom. To w wykonaniu firmy Jamo prawdziwy skok na głęboką, na najgłębszą wodę. I właśnie dlatego, że skoczkiem jest Jamo, mamy dodatkowe powody do satysfakcji. Co te wszystkie zagadki oznaczają?
Kiedy swoje nowe kolumny zapowiadają duże i (lub...) renomowane firm, jak B&W, Canton, JBL, JMlab, Dynaudio, Sonus faber (to tylko wybór, a kolejność alfabetyczna), wtedy wiemy mniej - więcej, czego się spodziewać.
Nawet jeżeli zaskoczy nas kształt obudowy, czy układ głośników, to zawsze znajdzie się dość elementów (nie biorąc pod uwagi tabliczki z nazwą), po których wprawne oko, znające wcześniejsze konstrukcje danego producenta, rozpozna pochodzenie nowej.
Najczęściej są to przetworniki, ponieważ większość dużych firm produkuje je we własnym zakresie, i tylko na własny użytek, przez co stają się one mniej lub bardziej charakterystyczne, przynajmniej dla określonej generacji.
A jeżeli jakaś firma nie może pochwalić się produkowanymi samodzielnie przetwornikami, lecz kupuje je (ewentualnie modyfikując) od wyspecjalizowanych firm, wówczas dla osiągnięcia indywidualnych rysów swoich produktów, dopracowuje konsekwentny, rozpoznawalny układ głośników, kształt lub sposób wykonania obudów (np. AudioPhysic, Sonus Faber).
Firma Jamo była wyjątkiem - po pierwsze dlatego, że będąc dużym, bardzo dużym producentem, nigdy nie zdecydowała się na uruchomienie własnej produkcji głośników.
Rzecz jasna, jako poważny odbiorca bardzo dużych ilości, mogła u kontrahentów żądać daleko idących modyfikacji standardowych głośników, a nawet opracowywać wraz z nimi zupełnie nowe - ale nie doprowadziło to do wykreowania własnej, niepowtarzalnej technologii, po której moglibyśmy rozpoznawać głośniki i kolumny Jamo.
Flagowy Oriel był piękną mieszanką - niskotonowe Peerlessy, średniotonowy Eton z membraną "z plastra miodu" i legendarny jedwabny Esotar Dynaudio - dla fachowca wszystko czytelne na pierwszy rzut oka.
Wraz z serią Concert konstruktorzy Jamo sięgnęli po norweskie Seasy-Excele z membranami magnezowymi, a linię D 4 oparli na technice Vify - niskośredniotonowych z membranami z włókna drzewnego i pierścieniowym wysokotonowym.
Stąd też każda kolejna seria Jamo nie miała wspólnego mianownika z żadną inną. Tak jak na początku, kiedy Preben Jacobsen składał swoje pierwsze kolumny, tak i dzisiaj Jamo swobodnie sięga po "najlepsze dostępne przetworniki" - oczywiście biorąc pod uwagę zarówno ich jakość, jak i planowany budżet.
A ponieważ Jamo R909 jest projektem prestiżowym, więc można sądzić, że tym razem koszty przetworników nie grały roli najważniejszej. I dlatego, że głośniki mogły pochodzić z dowolnego źródła, powstała konstrukcja zarówno bezkompromisowa, jak i zaskakująca - nikt, patrząc na R909, nie byłby w stanie odgadnąć, że jest to produkt firmy Jamo, gdyby nie dyskretna tabliczka z logo na cokole.
Głośniki, ryby, plazma i r909
Trochę historii, która daje potrzebny kontekst. I tło, na którym Jamo r909 doskonale kontrastują. i świecą tym większym blaskiem. W roku 1966 Preben Jacobsen rozpoczął składanie zespołów głośnikowych - projektując własne obudowy, i łącząc je z najlepszymi dostępnymi wówczas przetwornikami.
Nie pamiętam, nie sprawdzałem, przeczytałem w materiałach firmowych. Ale ambitny, bezkompromisowy konstruktor nawet w tamtych czasach, pięknych dla HiFi wypływającego na szerokie wody, nie wystarczał, aby firma odniosła sukces na rynku.
Dwa lata później z odsieczą przybył szwagier, Julius Mortensen, wcześniej specjalista od sprzedaży (eksportu) w przemyśle... rybnym. JAcobsen i MOrtensen dali nazwę firmie. Kilka lat później JAMO wystąpiło już na targach IFA, a w roku 1994... musiało minąć ćwierć wieku od powstania firmy, ale warto było czekać - JAMO wyrosło na największego producenta zespołów głośnikowych w Europie!
Polski wątek historii Jamo zaczyna się w tych mniej - więcej czasach - w roku 1991 firma Konsbud-Audio zostawia w spokoju wytwarzanie zespołów głośnikowych według własnych projektów, i zostaje przedstawicielem Jamo w Polsce. I w tym polskim wątku Jamo jest jeszcze jeden mały rozdział, który jednak dobrze pamiętam, bo dotyczy mojego życiorysu.
Na ostatnim roku studiów zatrudniłem się na pół etatu w firmie Konsbud, jeszcze wówczas, gdy firma ta zajmowała się (w sumie przez bardzo krótki okres) produkcją zespołów głośnikowych - warto przypomnieć, że był to czas wielkiego niedoboru urządzeń HiFi w Polsce, i niemal wszystko, co grało, sprzedawało się na pniu.
Widziałem się w roli konstruktora, co jednak nie mogło się spełnić, bo jak wspomniałem, Konsbud w ogóle zrezygnował z produkcji, a ja nie byłem przygotowany na rezygnację z moich marzeń... owszem, byłem rozczarowany, że Konsbud idzie na "łatwiznę", ale przyznać muszę, że z punktu widzenia firmy był to krok najlepszy, wręcz oczywisty - Jamo nie tylko dostarczało produkty nowoczesne, ale i przystępne cenowo, idealnie dopasowane do możliwości polskiego rynku.
Początkowo, na tle oferty Tonsilu, kolumny Jamo mogły wydawać się dość drogie, ale pojawienie się kolejnych zagranicznych firm, i jeszcze wyższych cen, uświadomiło nam, że Duńczycy wcale nie lokują większości swoich produktów na najwyższych półkach.
To z kolei, wraz z upływem czasu, trochę obniżyło prestiż Jamo w oczach audiofilów, ceniących sobie poczucie ekskluzywności, niemożliwej do pogodzenia z szeroką popularnością, odzwierciedlaną poprzez obecność w setkach sklepów, a z czasem i supermarketów. Korzystając ze słabości rodzimego Tonsilu, Jamo mogło stać się dla wielu Polaków głośnikowym chlebem powszednim... I tak może się na pewien czas stało, ale na horyzoncie pojawiły się chmury - hajfajowy tort zaczął się kurczyć, a na jego podział miało ochotę coraz więcej producentów, coraz częściej schodząc do niższych przedziałów cenowych.
W Polsce rolę Tonsilu po części przejęły również dość egzotyczne marki, pod którymi faktycznie ukrywa się tania chińska produkcja. Na całym świecie zaczęło się robić ciasno, i klimat się zmienił - a firmie, która wyrosła na potęgę w latach prosperity, nie jest łatwo się kurczyć, elastycznie i bezboleśnie.
Jamo nie zasypywało jednak gruszek w popiele - nie tylko przygotowując nowe produkty, ale i nowe pomysły marketingowe. Niektóre z nich były kontrowersyjne - ok. pięć lat temu wcześniejsze nazwy wszystkich kolumn zastąpiono symbolami, w których zakodowano ich przeznaczenie - poziom wymagań jakościowych, wielkość pomieszczenia, może coś jeszcze... system był niby prosty, jednak sądzę, że płynną jego znajomość posiedli tylko przeszkoleni sprzedawcy.
Intencja wskazywała na założenie, że klienci na rynku bardziej masowym niż audiofilski stają się coraz bardziej zdezorientowani i podatni na "prowadzenie za rękę". Zmiany w preferencjach klientów spowodowały wreszcie pojawienie się w ofercie amplitunerów i odtwarzaczy DVD, co miało ułatwić kontakt z klientem mającym przekonanie, że najlepiej, bo najbezpieczniej i najprościej, jest kupić cały zestaw elektroniki i kolumn firmowany przez jednego producenta. W pewnym momencie, dwa lata temu, w planach pojawił się nawet wyświetlacz plazmowy... wyświetlacz obrazu, nie dźwięku.
Oczywiście Jamo przygotowało mnogość wielokanałowych zestawów głośnikowych "z jednego pudełka", proponując zarówno duże kolumny z przodu, jak i systemy z małymi satelitami. Jeszcze w erze panowania stereo, Jamo było w tej dziedzinie specjalistą, wraz z Bose dostarczając na rynek najwięcej kompletów "sub-sat".
Od kilku lat Jamo ma też ofercie duży wybór głośników do instalacji - naściennych, wielostrefowych. I jeszcze jedno - Jamo bardzo wcześnie zaczęło zwracać uwagę na estetykę swoich produktów. Dzisiaj wydaje się to oczywiste, ale jeszcze kilkanaście lat temu wcale tak nie było.
A Jamo już wtedy chwaliło się hasłem "sound and design", i proponowało np. głośniki-obrazki na ścianę, głośniki-lampki... co rzecz jasna nie musiało podobać się audiofilom, widzącym w tym objawy dekadencji. Ale z dzisiejszego punktu widzenia, była to ewolucja bardzo dalekowzroczna.
Podsumowując te wszystkie koncepcje i produkty, nie można firmie Jamo zarzucić, że spoczywała na laurach, że zasklepiła się wraz z jakąś archaiczną ofertą, że w strategii była zbyt jednokierunkowa. Wręcz przeciwnie. Niejeden raz była laureatem nagród EISA... I oto rok temu można było usłyszeć pogłoskę, że firma "ma kłopoty".
Duże firmy są dla laików bardzo tajemnicze. Wydaje się, że ich wielkość gwarantuje im stabilność, i dopóki interes się kręci, trudno cokolwiek podejrzewać - a jednak. My na rynku widzimy efekty produkcji, a pod drugiej, niewidocznej dla nas stronie, są jej koszty. W Chinach koszt pracy to jeden euro za godzinę, w Danii - najdroższym pod tym względem miejscu na świecie - grubo ponad 20! A przeniesienie produkcji za Wielki Mur wcale nie jest takie proste.
I teraz następuje ostatnia odsłona. IFA 2005, czyli wystawa w Berlinie, początek września zeszłego roku. Jest i stoisko Jamo, ale Jamo nie należy już do Duńczyków... firmę kupili Amerykanie z firmy Klipsch! Pamiętacie? Takie kolumny też kiedyś były w Polsce.
I oto głównym bohaterem placu zajmowanego przez Jamo nie jest kolejny system wielokanałowy, dvd-amplituner czy jakikolwiek inny audiowizualny gadżet, ani tym bardziej droga plazma, ale niesamowite Jamo R909. Jednej rzeczy jestem tylko jeszcze ciekaw - czy projekt ten został rozpoczęty jeszcze w czasach "przedamerykańskich", czy to Amerykanie musieli uświadomić Duńczykom, czego przy tak bogatej i zróżnicowanej ofercie, jednak w niej boleśnie brakuje?
Sądzę, że to zbieg okoliczności, i Duńczycy sami się w tym wcześniej połapali, bo przecież R909 nie mogły powstać w ciągu kilku miesięcy. I może wiedzieli to zawsze, ale ciągle inne projekty były priorytetowe... w każdym razie od kilku już lat piętą achillesową Jamo był brak "flagowca", konstrukcji referencyjnej, która ukazywałaby pełnię umiejętności i możliwości technicznych, innowacyjność, i co tam jeszcze... wiadomo, o co chodzi, i wiadomo, że nie przede wszystkim o zakrojoną na szeroką skalę sprzedaż i płynące bezpośrednio z niej zyski.
Zyski płynąć będą pośrednio - z prestiżu, który zachęci do zakupów również klientów zainteresowanych znacznie tańszymi produktami, podczas gdy pisma specjalistyczne, tak jak Audio, rzucą się na Jamo R909 jak na świeże mięso, poświęcając im wiele stron, nieraz okładkę, przypominając o historii firmy.
Biorąc to wszystko pod uwagę, cała akcja powinna się opłacić. I nie jest to przecież dla Jamo odkrywanie Ameryki - pamiętamy przecież wspaniałe Oriele. Ale zwodowane prawie piętnaście lat temu, marketingowo zostały już dawno temu wyeksploatowane. Pojawiły się na gościnnych występach także w Polsce, i swoją rolę dawno spełniły.
Od jakiegoś czasu było już o nich zupełnie cicho, zniknęły z katalogów, i szerszej publiczności mogło się wydawać, że możliwości konstruktorów firmy Jamo nie przekraczają pułapu określonego przez kolumny za ok. 10.000 zł.
Dla Kowalskiego to i tak abstrakcja, ale w audiofilskim kręgu, który jednak ma okazję promieniować swoją wiedzę kapłanów na świat maluczkich, gotuje się od setek droższych kolumn, pochodzących z firm dużych, średnich i małych. A Jamo, numer jeden w Europie, i tylko masówka? No więc dość już tego, pokażemy na co nas stać - i jak pomyśleli, tak zrobili. Postawili wszystko na jedną kartę - chociaż nie do końca.
R909 są niesamowite, a jednak wrażenie ich najwyższej klasy nie jest sztucznie podpompowywane zawyżoną ceną. Tak, 33 000 zł, czy nawet 10.000 euro, to wcale nie jest szalona cena, a same kolumny są szalone. Aby zrealizować założoną koncepcję, nie żałowano niczego, ani najlepszych przetworników, pierwszorzędnych komponentów zwrotnicy, rewelacyjnego wykonania obudowy, luksusowych dodatków.
Jamo R909 - obudowa
No cóż, pewnie fakt, że typowej obudowy... w ogóle nie ma, pozwolił ograniczyć koszty i cenę, ale tutaj brak obudowy nie jest powodem do zmartwienia - bez obaw, Jamo R909 nie jest zestawem do samodzielnego montażu, w ramach którego skrzynkę musimy wykonać samodzielnie. To dipol, najszlachetniejszy typ konstrukcji głośnikowej, na której zaprojektowanie mogą odważyć się tylko najlepsi. Nie tylko z powodu skomplikowania problemów akustycznych tego typu konstrukcji, ale również dlatego, że ich rozwiązywanie prowadzi do powstania kolumny o wyglądzie daleko odbiegającym od obowiązującego kanonu.
O ile Oriele były piękne i dumne, ale "bezpieczne", bo wysokie i wysmukłe, to R909 są brawurowe - szerokie na pół metra, uzbrojone w dwa 40-cm niskotonowe "garnki" każdy - a jednak nikt, kto w mojej obecności zetknął się z tymi kolumnami bezpośrednio, czy to na wystawie IFA, czy podczas testu, nie powiedział o ich wyglądzie jednego złego słowa, a wielu było szczerze zafascynowanych.
Czasami więc warto zaryzykować. Wszystko wskazuje na to, że firmie Jamo to ryzyko się opłaci, czego szczerze jej życzę, bo tym krokiem na nowo zdobywa serca audiofilów, ceniących sobie audiofilskie podejście do sprawy. A dla miłośników głośników to już czysta rozkosz.
Nawet jeszcze nie grając, naszą percepcję atakują dwa 40-cm woofery - może nawet pojawić się wątpliwość, czy to na pewno są kolumny do użytku domowego, a nie estradowe lub studyjne? A jeżeli jednak to zwierzę domowe, hodowlane, to jaki wydaje z siebie odgłos? Jak podpowiada intuicja, taka bestia pewnie będzie głęboko ryczeć - po cóż innego takie uzbrojenie?
Jednak intuicja nas tutaj zawodzi, ponieważ ukształtowana jest na gruncie zastosowania głośników - małych i dużych - w klasycznych obudowach. A Jamo R909, mówiąc najkrócej, obudowy nie ma. Czysto formalnie, również tę szczątkową postać obudowy, jaką zastosowano w R909, czyli odgrodę, można nazwać "obudową". Chociaż niczego ona nie "obudowuje", to jednak pełni rolę akustyczną, a także... w końcu do czegoś trzeba było głośniki przymocować.
Dla nowicjuszy spotkanie z Jamo R909 może być jak film Hitchcocka - najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie wzrasta. Najpierw więc te dwa potworne głośniki niskotonowe (na ich tle zupełnie normalne - średniotonowy i wysokotonowy - wyglądają niemal śmiesznie), a potem odkrycie, że z tyłu wcale nie ma obudowy - po prostu widać magnesy! Bezczelność. Owszem, jest też na swój sposób piękna podpora ze stali nierdzewnej, która nie tylko usztywnia całą konstrukcję, ale pozwala też ukryć przewody doprowadzające sygnał do poszczególnych głośników.
Po obydwu stronach podpory, poza szeregiem śrub wiążących jej lewą i prawą połowę, znajdują się dyskretne uchwyty na kołki dwóch maskownic, które mogą zasłonić tyły głośników. Przednie krawędzie tych maskownic "przyklejają się" do tylnej powierzchni frontu dzięki wielu małym magnesom, bez użycia uchwytów mechanicznych. Ale konstrukcja wygląda elegancko również bez tylnych maskownic, podstawowym zabiegiem w tym celu poczynionym jest bardzo staranne polakierowanie masywnych, odlewanych koszy głośników niskotonowych i chromowanie stalowych płyt ich układów magnetycznych.
A jest co chromować, bo magnesy mają średnicę 15-cm, i są z tyłu wybrzuszone dla zwiększenia maksymalnego skoku cewki - wizualnie podkreślono więc te elementy, które jednocześnie stanowią o technicznych walorach głośników niskotonowych.
Prześwit między dolnym zawieszeniem a układem magnetycznym zasłonięto drucianą siatką, co w tym przypadku zabezpiecza przed zanieczyszczeniem szczeliny magnetycznej, zwykle w takich przypadkach odsłoniętej, ale przecież zamkniętej w obudowie. Cewka ma średnicę 52 mm, jak na głośnik 15-calowy wcale nie jest więc bardzo duża, ale i tak jej wytrzymałość cieplna, zwłaszcza przy tandemie, będzie w pełni satysfakcjonująca.
Głośniki
Głośniki niskotonowe mają membrany wykonane w całości, łącznie z dużą centralną nakładką, z pulpy celulozowej. Producent opisując je podkreśla z dumą, że mają one częstotliwość rezonansową 27Hz Wielkie mi mecyje... znam 18-cm niskośredniotonowe z takim rezonansem... ale nasz pomiar wskazuje (patrz laboratorium), że częstotliwość rezonansowa tych głośników leży znacznie niżej - przy 20Hz.
A to już jest wynik, chociaż znam.... Zresztą, sama częstotliwość rezonansowa nie jest tutaj najważniejsza, a 20Hz, czy nawet gdyby to było "tylko" 27Hz, przy odpowiedniej wartości innych parametrów i wielkości odgrody, zupełnie wystarczy dla sprawnego przetwarzania całego zakresu niskich tonów.
Odgroda rządzi się tutaj własnymi prawami, i sama częstotliwość rezonansowa głośnika znaczy jeszcze mniej, niż w innych typach obudów. Jak nigdzie indziej, zdolność przetwarzania najniższych częstotliwości zależy w wielkiej mierze od... efektywności głośnika. Koncepcja odgrody-dipola, ucieleśniona w bardzo prostej formie, w realizacji wymaga skomplikowanych obliczeń, nie mających nic wspólnego z rutynowym określaniem parametrów jakichkolwiek innych obudów. Szczegóły przedstawiamy kilka stron dalej, w rozdziale "jak działa odgroda".
Mały, ale widoczny z daleka dzięki swojej jasnej membranie, 15-cm głośnik średniotonowy to Seas (seria Excel) z magnezową membraną i mosiężnym (wg danych producenta - wcale nie miedzianym) korektorem fazy. Najciekawszy jest jednak układ magnetyczny, który zbudowano nie na bazie jednego pierścienia ferrytowego, ani nawet nie neodymowego "kubka", ale z ustawionych dookoła cewki kilku sztabek magnetycznych, między którymi możliwa jest wentylacja.
Pomysł nie jest zupełnie nowy, jest wręcz stary, ma ze dwadzieścia lat, przecież znamy go z najlepszych głośników Focala. Z tą jednak różnicą, i trzeba tu przyznać Seasowi nawet pewną przewagę, że jego magnesiki są neodymowe, a więc dające silniejszy strumień magnetyczny. Z drugiej strony, Seas nie wprowadził tego typu układów magnetycznych do głośników większych od 15-cm. Głośnik średniotonowy jest więc nowoczesny i finezyjny, chociaż jego wielkość wydaje się, mówiąc oględnie, nieprzesadzona w stosunku do potencjału sekcji niskotonowej.
Do tej pory Jamo, tak jak większość innych firm, korzystających z przetworników nawet najbardziej renomowanych producentów, raczej nie chciała dzielić się prestiżem, i nie ujawniała źródła pochodzenia stosowanych przez siebie komponentów głośnikowych. Tym razem jest inaczej (firma nie ukrywa również, kto wyprodukował głośnik średniotonowy). Najwyraźniej uznano, że to raczej sława tych producentów dodatkowo opromieni dzieło Jamo.
Znający Revelatora w najsłynniejszej wersji "9900", czyli z dużym, wyprofilowanym frontem, natychmiast dostrzegą, że w Jamo R909 front tweetera jest mniejszy - ale i domyślą się, że mamy do czynienia z wersją "9700". Bo prawdą jest, że ta wersja lepiej nadaje się do współpracy z 15-cm średniotonowym, podczas gdy wersja z dużym frontem, ze względu na specyfikę charakterystyk kierunkowych, jest wyspecjalizowana do partnerowania większym nisko-średniotonowym. Ale wewnątrz "9700" znajduje się cały komplet zaawansowanych rozwiązań Revelatora, którym zawdzięcza on sławę swojego aksamitnego brzmienia.
28-mm jedwabna kopułka ma rezonans przy 500Hz, co pozwala - w razie konieczności - stosować właśnie bardzo niskie częstotliwości podziału, a redukcja indukcyjności cewki za pomocą układu SymmetricDrive, prowadzi do linearyzacji impedancji i charakterystyki fazowej. Dodatkowo efekt chłodzenia, wprowadzanego przez miedziane elementy w centrum układu magnetycznego, pozwala zrezygnować ze stosowania ferrofluidu, co poprawia mikrodynamikę.
Nie wiemy tylko, skąd pochodzą jednostki niskotonowe, bo nie znamy ich z katalogu żadnego popularnego producenta głośników, i Jamo też tej sytuacji nie wyjaśnia - ale bezkompromisowy dobór głośników średniotonowego i wysokotonowego uspokaja, że i w przypadku niskotonowych zdecydowano się na to, co najlepsze. Ani Seas, ani Scan-Speak nie mają w ofercie 40-cm niskotonowych - trzeba więc było poszukać gdzie indziej.
Sposób filtrowania głośników jest kluczowy dla ostatecznego efektu. Na nic najlepsze przetworniki i najsprytniejsze obudowy, jeżeli nie pokieruje tym mózg zwrotnicy. W konwencjonalnych zespołach głośnikowych filtry dostosowane są przede wszystkim do cech zastosowanych przetworników, chociaż dobra konstrukcja nie może abstrahować od wpływu obudowy (nie tylko w zakresie basu - kształt przedniej ścianki i jej krawędzie dają o sobie znać również w zakresie średniowysokotonowym).
Ale przy zastosowaniu odgrody, jej wymiary i kształt całkowicie zmieniają początkowe, "katalogowe" charakterystyki, i filtry muszą zostać na tę nową sytuację specjalnie przygotowane. Generalnie, trochę na przekór prostocie obudowy, charakterystyki głośników (jeszcze niefiltrowanych) zostaną w odgrodzie poddane zmianom zawężającym ich użyteczne pasmo, co może z kolei wywoływać potrzebę bardziej zdecydowanego, stromego filtrowania - a więc użycia rozbudowanych filtrów.
Stoi to w sprzeczności z samą ideą minimalizmu, jaką wprowadza obudowa- odgroda... ale tak to właśnie w elektroakustyce często bywa, że uproszczenie konstrukcji na jednym etapie, prowadzi do jej komplikowania na następnym.
Jednocześnie obecnie panuje wśród producentów tendencja do upraszczania filtrów, może nie radykalnego, nie "ideologicznego", nie bezwzględnie do purystycznego pierwszego rzędu, ale do postaci, która dostarcza dobrą charakterystykę przetwarzania przy najmniejszej możliwej liczbie elementów. W zgodzie z tym trendem Jamo deklaruje, że dzięki optymalnym właściwościom głośników (dobrze, ale odgroda...) zwrotnica jest relatywnie prosta i składa się z filtrów 1. rzędu.
Ponieważ jednak doliczyłem się w jej układzie pięciu cewek, a do zbudowania konwencjonalnego układu filtrów 2. rzędu (elektrycznie) w układzie trójdrożnym wystarczyłyby cztery, więc ta dodatkowa najprawdopodobniej jest drugą w filtrze dolnoprzepustowym sekcji niskotonowej, który w tej sytuacji jest filtrem 3. rzędu - ale nic dziwnego, bo filtr ten, oprócz właściwego filtrowania powyżej częstotliwości podziału (w pasmie zaporowym), musi dodatkowo korygować 6-dB spadek charakterystyki jeszcze w pasmie przetwarzania, będący właśnie skutkiem "zwarcia akustycznego" wywoływanego przez odgrodę.
Można więc też uznać, że pierwsza cewka nie jest częścią właściwego filtru dolnoprzepustowego (który jest 2. rzędu), ale dodatkowym elementem korygującym. Elementy zwrotnicy są wysokiej jakości - kondensatory to głównie polipropylenowe Soleny, większość cewek jest powietrzna, za wyjątkiem dwóch największych (w sekcji niskotonowej). Okablowanie przygotowano na bazie dwóch rodzajów przewodów - innych do głośników niskotonowych, innych do średniotonowego i wysokotonowego. Zwrotnicę zmontowano na jednej dużej płytce, schowanej w cokole.
Krótkimi przewodami (analogicznego typu, jak do głośników) płytka łączy się z terminalem przyłączeniowym - z dwoma parami bardzo solidnych zacisków. Może i nie są to tak szanowane WBT, ale nic nie szkodzi - prezentują się jeszcze lepiej!
Potężna podstawa kolumny (musi przecież stabilizować we właściwej pozycji cały panel z głośnikami) jest żeliwnym odlewem o masie 26 kg. Szczytem audiofilizmu będzie wkręcenie w nią kolców - są takie na wyposażeniu. Ale razem z nimi dostajemy też osłony z twardej gumy i metalowe "talerzyki" - jeżeli chcemy oszczędzić podłogę przed podziurawieniem, możemy wybrać któreś z tych zabezpieczeń.
Idea zainstalowania głośników na odgrodzie mogła zostać zrealizowana w bardzo prosty sposób - za pomocą płaskiej, prostokątnej "deski". No cóż, wyglądałoby to jednak nazbyt surowo. Nie zmieniając więc zasadniczo kształtu, lekko go zmodyfikowano - boki i górna krawędź odgrody biegną łagodnymi łukami, odgroda w górnej części ("w ramionach") jest nieco szersza niż na dole, co daje jej sylwetce nawet znamię wysmukłości. Równie przyjemne dla oka, a także mające pewne znaczenie akustyczne, jest lekkie wygięcie odgrody w płaszczyźnie poziomej.
Wykonano to technologią sklejania kilku (w tym przypadku siedmiu) cieńszych warstw mdf-u, osiągając całkowitą grubość 43 mm. Do tego front jest lekko pochylony do tyłu - i w sumie zrobiło się całkiem ciekawie.
Wbrew pozorom, w przypadku "kolumny" o tak silnie zredukowanej obudowie, walory estetyczne jej szczątkowej postaci wcale nie mogą być potraktowane marginalnie. Wręcz przeciwnie, powinny zostać podkreślone, a jednocześnie luksusowe wykonanie nie będzie dla producenta tak kosztowne, jak przy typowych, dużych obudowach.
I chociaż można sobie wyobrazić i zaakceptować wariant (nieistniejący), w którym front wykończono naturalnym fornirem, to jednak pomysł polakierowania odgrody na wysoki połysk, choć jak zwykle nie każdemu musi przypaść do gustu, jest bardzo trafnym uzupełnieniem niekonwencjonalnej formy konstrukcyjnej.
Wersję czarną ("lakier fortepianowy") można uznać za "najbezpieczniejszą", ale są jeszcze dwie inne - w kolorach "wyścigowych" - czerwonym i żółtym. Po raz kolejny brawo za pomysł i odwagę - o ile sam chyba jednak nie zdecydowałbym się na taką awangardę w swoim mieszkaniu, to w dużych pomieszczeniach takie głośnikowe Ferrari może wyglądać naprawdę bosko, zwłaszcza że kolorowe tło świetnie eksponuje wielkie ciemnoszare koła głośników niskotonowych, dodatkowo podkreślając niesamowitość konstrukcji - zarówno techniki, jak i designu.
Do tego jeszcze z tyłu mocarny, błyszczący stalowy wspornik - Jamo R909 przeniosły dawne firmowe hasło "sound and design" w zupełnie nowy wymiar. Z poziomu ładnych, popularnych produktów na pułap ekstrawaganckiego hi-endu, gdzie jednak fundamentem jest innowacyjność i bezkompromisowość koncepcji technicznej, a zabójczy wygląd dodatkową premią. Sam się nakręcam - chyba już muszę je mieć...