Nigdy dość... Wydawałoby się, że rynek zespołów głośnikowych jest już tak zagospodarowany, że nie wciśnie się tu już szpilki. A jednak wciąż pojawiają się nowe marki - z całego świata, a także z Polski.
Nawet w czasach "kryzysu" (wrażenie kryzysu chyba już na stałe wbiło się w naszą świadomość i nasz sposób myślenia o wszystkim wokół, jest elementem swoistej "poprawności" w mowie i piśmie na dowolny temat) wciąż są odważni, aby rzucić wyzwanie już obecnym i zlekceważyć los tych, którym się nie udało.
W konkretnej dziedzinie zespołów głośnikowych motywacja do działania jest szczególnie silna. Jestem głęboko przekonany, że wynika ona nie tylko z nadziei na zyski, ale i z potrzeby tworzenia - zespoły głośnikowe inspirują jak żadne inne urządzenia elektroakustyczne.
Można nadawać im najbardziej fantastyczne kształty, tłumacząc to korzyściami akustycznymi płynącymi z oryginalnych pomysłów, a odmienne konfiguracje przetworników, a także ich różne typy, są widoczne na pierwszy rzut oka, obrazując koncepcje konstruktora.
Żadne inne urządzenie audio nie ukazuje tak łatwo wizji, jaką miał konstruktor, nawet zanim jeszcze cokolwiek usłyszymy - a kiedy przechodzimy do odsłuchów, sytuacja jest podobna i różnice brzmieniowe między kolumnami okazują się o wiele większe niż między jakimikolwiek innymi komponentami systemu.
To nakręca zainteresowanie porównywaniem wśród audiofilów-użytkowników, ale niektórych prowadzi też dalej - do chęci tworzenia własnych projektów. Z kolei stąd już tylko jeden krok do decyzji o "wejściu na rynek", choćby w mikroskali. Ten uniwersalny wstęp ma jednak szczególny związek z marką Rossofiorentiono, bowiem nazwa firmy to artystyczny pseudonim włoskiego artysty z Florencji z doby renesansu...
Pewnie myślicie, że jakiegoś kolejnego muzyka albo lutnika, bo na tych powołuje się np. Sonus Faber tworząc proste skojarzenia między muzyką a urządzeniami konstruowanymi do jej odtwarzania?
Myślałem tak i ja, nie jestem historykiem sztuki, ale producent wyjaśnia, że Giovan Battista di Jacopo był malarzem korzystającym z doświadczeń swoich mistrzów - czyli wielkiej trójki: Michała Anioła, Leonardo da Vinci i Rafaela - ale wprowadzał w swojej sztuce więcej ekspresji za pomocą wyrazistych rysów, gry światłem i żywych barw. Sam był rudy, stąd przydomek "Rosso".Doczytałem też, że popełnił samobójstwo, czego firmie nie życzymy.
W logo firmy znajduje się podtytuł "odtwarzając rzeczywistość", więc można sądzić, że jej brzmieniowy profil będzie właśnie nawiązywał do stylu patronującego mistrza. To się okaże, ale w tym miejscu widzimy kolumny o bardzo oryginalnej architekturze, która też może w dużym stopniu zachęcić do ich bliższego poznania.
Każdy konstruktor kolumn jest lepszym lub gorszym artystą, w dodatku powinien być wszechstronny - łączyć wątki muzyczne, plastyczne i oczywiście techniczne. Nie mówiąc o budżecie...
Rossofiorentino - portfolio
Patrząc na całą ofertę Rossofiorentino, widzimy, że ambicje firmy są jednoznacznie hi-endowe. W dzisiejszych czasach (kryzysowych...) nie mogą być zresztą inne w przypadku firmy niewielkiej, która nie uruchamia dużej produkcji w Chinach, lecz trzyma wszystko w garści w Europie, i to w tej jej części, w której koszty pracy nie są niskie.
Charakterystycznym elementem oferty jest nie tyle konkretna konstrukcja, co możliwość zamówienia najbardziej wymyślnych wariantów wykończenia - chociaż na realizację specjalnych zachcianek trzeba poczekać dłużej.
Nie sprawdzałem, jak firma wywiązuje się z takich zleceń, ale na stronie są pokazane wykończenia fornirowane, lakierowane, w metalu i w skórze. Swobodne operowanie różnymi materiałami w zakresie wykończenia obudowy widać już w standardowym wykonaniu testowanych Rossofiorentino Volterra.
Liczba dostępnych modeli jest skromna, ale wystarczająca, żeby zaspokoić potrzeby tych, którzy chcą kupić "coś" w określonym zakresie cenowym, nie szukając jednocześnie bardzo konkretnego typu konstrukcji ani dziury w całym.
Siedem modeli (w tym jeden głośnik centralny) podzielono między trzy miniserie, i dla każdej znaleziono odpowiednio nobilitującą, choć mało oryginalną nazwę - najwyższa to "flagowce", środkowa to "referencje", a najniższa jest "prestiżowa". Testowana Rossofiorentino Volterra pochodzi z serii "Reference"; że nie jest flagowcem, to oczywiste, lecz czy nie przyniesie właścicielowi prestiżu?
Projekty poszczególnych serii są wyraźnie zróżnicowane, firma nie wtłaczała je w żaden wyraźny schemat, który pozwalałby je szybko identyfikować jako Rossofiorentino, chociaż widać pewne wspólne rysy (często pojawia się kształt trapezu); ważniejsze było, aby każdy model z osobna miał swoją indywidualność. Natężenie wzorniczej innowacyjności, podobnie jak samej techniki, jest proporcjonalne do pozycji modelu w hierarchii oferty, ale nasza ocena "urody" poszczególnych konstrukcji będzie indywidualna.
Kiedy ważyły się losy, który model będziemy testować, w grę wchodziły kolumny Rossofiorentino Volterra i dwa razy droższe Sieny (już z serii "flagowej"). Nawet się ucieszyłem, że do planowanego testu kolumn w zakresie 35 000-40 000 pasują te pierwsze, ponieważ po prostu bardziej mi się podobają - są zgrabne i bardzo oryginalne, nie przypominam sobie, abyśmy kiedykolwiek testowali model o dokładnie takiej konstrukcji modułowej. Ustawienie dwudrożnego monitora na module basowym nie jest niczym nowym, ale wiele szczegółów pozwoli uznać Volterry za kolumnę niepowtarzalną.
Rossofiorentino Volterra - przetworniki
Producent przedstawia ją jako układ dwuipółdrożny, chociaż w ten sposób, dość zaskakująco, pomija działanie jeszcze jednego przetwornika w układzie, który nie jest najważniejszy dla działania Rossofiorentino Volterra, ale bardzo istotny dla oryginalności firmowej koncepcji i zdobywania uznania wśród klientów czułych na takie "smaczki" i "zaawansowania".
Powyżej zasadniczego głośnika wysokotonowego, czyli 28-mm jedwabnej kopułki, zainstalowano bowiem coś jeszcze mniejszego - "ultrasoniczny generator" (tak nazywa go producent), czyli wstęgowy przetwornik superwysokotonowy, mający działać powyżej 22 kHz, aż do 100 kHz... Czy to możliwe?
To pytanie pozostanie tutaj bez odpowiedzi. Ciekawe są jednak argumenty stojące za wprowadzaniem takich dodatków. Supertweetery pojawiły się piętnaście lat temu wraz z wprowadzeniem formatów DVDAudio i SACD, potem, wraz z ich marginalizacją, też usunęły się w cień, ale teraz mają kolejną szansę, bowiem przemawiają za ich stosowaniem argumenty o szerszym pasmie zapewnianym przez pliki wysokiej rozdzielczości. Oczywiście nasz słuch nie ewoluuje w tym kierunku, ale dyskusja o słyszalności częstotliwości powyżej 20 kHz i sensowności wprowadzania takich rozwiązań wykracza poza ramy tego opisu.
Połączenie przetworników kopułkowego i wstęgowego dobrze znamy z kolumn firmy Dali. Tam jednak podział przeprowadzono przy kilkunastu kilohercach, aby przetwarzanie samego skraju pasma, w pobliżu 20 kHz, przekazać przetwornikowi wstęgowemu, a nie w celu znacznego rozszerzenia pasma przenoszenia.
W kolumnach Rossofiorentino jedwabna kopułka przetwarza tak daleko, jak potrafi, a miniaturowa wstążka (znacznie mniejsza niż w Dali) zajmuje się zakresem stricte ultrasonicznym. Jak to robi - trudno usłyszeć, a nawet zmierzyć.
Ignorując działanie "generatora", układ Rossofiorentino Volterra można nazwać dwuipółdrożnym, ale i wtedy będzie on dość nietypowy. Widząc znacznie większy przetwornik niskotonowy niż nisko-średniotonowy, gotowi jesteśmy raczej podejrzewać, że cały układ jest trójdrożny, podobnie jak w Olympicach Sonusa.
Tego typu rozwiązanie nie jest kompletnym novum, znamy je np. z dawnych konstrukcji Phonara, ale w przypadku Volterry jego geneza jest specyficzna; otóż górny moduł tej konstrukcji, obejmujący 16,5-cm przetwornik nisko-średniotonowy, 28-mm kopułkę wysokotonową i wstęgowy "generator", jest bliźniaczo podobny do samodzielnej konstrukcji Fiesole - drugiej w serii "Reference"; Fiesole to duży podstawkowiec, sam w sobie dość ciekawy, bo przecież z "generatorem" (chociaż opisywany przez producenta jako dwudrożny), w obudowie bas-refl eks.
Przymierzając się do zaprojektowania większej konstrukcji, producent postanowił wykorzystać Fiesolę w zasadzie bez zmian - wystarczyło przyszykować moduł niskotonowy, co zrobiono bardzo zręcznie. Patrząc na Volterrę i nie wiedząc nic o istnieniu Fiesoli, nie domyślimy się takiego planu - Rossofiorentino Volterra wygląda niekonwencjonalnie, ale spójnie i harmonijnie.
Środkowy moduł, ten z wklęsłymi bokami, wygląda jak łącznik między modułem górnym i dolnym, które mają taką samą wielkość i kształt - tyle, że dolny jest odwrócony większą podstawą ku górze; w ten sposób dodatkowo uproszczono proces produkcyjny, skoro również dolna część konstrukcji Volterry bazuje na obudowie Fiesoli, tylko inaczej "powierconej".
Być może część środkowa tworzy wraz z dolną jedną komorę, wykorzystywaną przez głośnik niskotonowy, być może część środkowa nie jest wykorzystywana akustycznie, chociaż jest potrzebna do ustawienia górnego modułu na optymalnej wysokości, posłużyła także jako baza dla terminalu przyłączeniowego i pewnie dla zwrotnicy.
Byłbym niemal pewny, że objętość części środkowej przyłączono do części dolnej, gdyby głośnik niskotonowy pracował w komorze bas-refleks, jednak sekcja niskotonowa działa w komorze zamkniętej i w takiej sytuacji może wystarczyć objętość, jaka znajduje się w samym dolnym module.
To też jest ciekawy i chyba już zupełnie niezwykły wybór, aby mniejszy głośnik nisko-średniotonowy działał w systemie bas-refleks, a większy niskotonowy - w zamkniętej.
Jeżeli już w układach dwuipółdrożnych występuje jakieś zróżnicowanie systemów rezonansowych sekcji nisko-średniotonowej oraz niskotonowej, to zwykle jest odwrotnie - głośnik niskotonowy ma przede wszystkim zapewnić jak najniższe "zejście" basu, a to ułatwia bas-refleks.
Domyślam się, jakich głośników użyto, mimo że ich nie wykręciliśmy ani nawet nie widać ich koszy, ukrytych sprytnie i estetycznie pod aluminiowymi panelami - widząc jednak membrany i czytając w dodatku, że nomeksowe, zdecydowanie stawiam na HDS-y Peerlessa: na górze HDS 164 Nomex, na dole HDS 205 Nomex, co zgadzałoby się też ze sposobem ich zastosowania (rodzaje i objętości komór w kontekście ich parametrów T-S).
Rossofiorentino Volterra - obudowa
Odrębnym rozdziałem jest sposób wykończenia ścianek obudowy. Wspominałem o dostępności (przynajmniej teoretycznej) różnych wersji na specjalne zamówienie, ale nawet wersja standardowa, która dotarła do testu, ma się czym pochwalić.
Na pierwszy rzut oka nic specjalnego - kolumny są całe czarne. Ale szybko dostrzegamy, że na tę czerń składają się aż cztery zupełnie inne, świetnie dobrane materiały i faktury. Boki i tyły skrajnych modułów zostały wykończone lakierem fortepianowym, a fronty wzmocnione 10-mm anodyzowanymi panelami aluminiowymi.
Przód i tył środkowego modułu zamknięto podobnej grubości panelami z mdf-u, pokrytego lakierem proszkowym, natomiast jego boki - czarną skórą. Gdybym tego nie zobaczył, a tylko przeczytał, pomyślałbym, że za dużo naraz; jednak właśnie spójność kolorystyczna i dokładność wykonania powodują, że końcowy efekt jest bardzo dobry, wcale "nieprzekombinowany".
Jedyne obiekcje estetyczne (moje osobiste) mam wobec cokołu, a dokładnie jego wyraźnego odsunięcia od bryły obudowy; to co prawda często stosowany manewr, ale tutaj już niepotrzebny, wystarczyłaby delikatniejsza dylatacja, stworzona przez cienką płytę, a nie cztery nóżki - wyglądają, jakby tworzyły ujście dla bas-refleksu umieszczonego w dolnej ściance, a - jak wiemy - żadnego bas-refl eksu tam nie ma. A może miał być?...
Rossofiorentino Volteraa - odsłuch
Pierwszego testu kolumn Rossofiorentino i ich brzmienia nie można odnieść do żadnych wcześniejszych spotkań z produktami tej firmy; wciąż jednak interesujący może być ogólny kontekst włoski - jak Rossofiorentino prezentują się na tle znanych już Sonusów i Chario?
Czy uda się znaleźć jakiś wspólny włoski mianownik? Próby ustalenia, na czym polega włoski styl, z góry skazane są na niepowodzenie, skoro tak wszechstronnie dotychczas "przerabiane" Sonusy brzmiały kompletnie inaczej niż Chario, też poznane na wielu przykładach.
Teraz ustalenie, czy Rossofiorentino bliżej do pierwszych, czy do drugich - nie ma chyba żadnego znaczenia... Jeszcze raz na nie spójrzmy, zanim ich posłuchamy; nie pod kątem układu przetworników, nie w celu poszukiwania tropów dotyczących brzmienia, ale na samą ich architekturę, na projekt plastyczny - cóż to ma wspólnego z "włoszczyzną"?
Taki projekt mógł powstać w całej Europie, na całym świecie, pod warunkiem oczywiście, że zajmowałby się nim designer na poziomie, ale nie widzę w nim żadnej narodowej stylizacji, choć zauważam oryginalność i dobry smak. Czy dokładnie to samo dotyczy brzmienia? Tak, jeżeli chodzi o dobry smak; nie, jeżeli chodzi o oryginalność. I nie jest to w żadnej mierze zarzut; wręcz przeciwnie - pochwała.
Oto dość niekonwencjonalnie wyglądające kolumny brzmią zupełnie normalnie. Już na końcu odsłuchu przyszło mi to do głowy, ale sprzedam tę myśl właśnie tutaj: Te kolumny wielu klientów może kupować w ciemno.
Jeżeli spodoba się ich forma, i apetyt wzmocni dodatkowo prestiż włoskiej firmy, to w domu nie powinno być rozczarowania - o ile poprzeczka wymagań nie będzie zawieszona zbyt wysoko, a gust właściciela nie będzie ukształtowany przez niekończące się porównania i poszukiwania ideału, ani też skupiający się na jakichś wybranych elementach dźwięku, niezwykle dla kogoś pożądanych.
Volterry świetnie radzą sobie z programem obowiązkowym, nie można ich przyłapać na poważnych niedociągnięciach, chociaż nie wnoszą niczego nadzwyczajnego.
Przejdźmy już od tego podsumowania do szczegółowych obserwacji, z których ono wynika.
Bas jest mocny i niski, w stosunku do Sonusów obfitszy, ale w skali bezwzględnej jeszcze "w normie"; niezależnie od swojej siły, która robi dobre wrażenie, jest też na swój sposób łagodny, nie ma może piorunującego uderzenia, ale jest czysty i dostatecznie zwinny; nie jest twardy, a lekkie zaokrąglenie wydaje się nie pogarszać kontroli.
Uderzenia w struny kontrabasu były szybkie i wyraźne, zaś eleganckie wybrzmienie nie zaciemniało kolejnych dźwięków. Po pierwsze - ładnie i przyjemnie, dopiero po drugie - efektownie, a w najmniejszym stopniu wyczynowo.
Najniższe rejestry są obecne częściej niż w Sonusach, lecz nie spowalniają tempa, o ile dyktowane jest przez muzykę; jednak soczyste, najniższe dźwięki, które przecież też nie pojawiają się w muzyce przypadkiem, są wydobywane we właściwych proporcjach, a nie poświęcane na rzecz podkreślania rytmu i uprzywilejowania "górnego" basu.
Środek pasma jest za to delikatniejszy, nie tyle wycofany, co wyrównany, dopieszczony, może trochę nazbyt ostrożny, więc nie będzie budował bardzo dużych i bliskich pozornych źródeł czy wzmacniał pierwszego planu, za to może się spodobać oddech, przejrzystość, duża scena - szeroka i głęboka.
W brzmieniu kolumn Rossofiorentino Volterra jest dużo swobody i luzu, nie ma napięcia, wielkich emocji, podgrzania - słucha się ich bezpiecznie, i chociaż ciarki po plecach nie przechodzą, a muzycy nie wkraczają nam do pokoju, to dość szybko atuty takiej prezentacji procentują gotowością do dłuższego słuchania - nie w oczekiwaniu na sensacyjne wydarzenia i spektakularne dźwięki, nawet nie dla "odkrywania" znanej nam muzyki na nowo, bo wszystko toczy się raczej w przewidywalnym kierunku, co dla odpoczynku przy nagraniach, które lubimy, nawet dla delektowania się swoistą delikatnością tego brzmienia, a nie dla ekscytowania się detalicznością czy dynamiką.
Sonusy grają bardziej gęstym, spójnym, bliższym dźwiękiem, Rossofiorentino Volterra trzymają większy dystans, nie mają tak plastycznego i wielowarstwowego środka, lecz zasadnicza naturalność wszystkich dźwięków jest dobrze utrzymana; nie jest co prawda podkreślana bardzo bogatą barwą, ale w zamian unikamy kontaktu z jakąkolwiek nerwowością i nawet minimalnie drażniącymi artefaktami.
To brzmienie jest bardzo "higieniczne", wygładzone, i chociaż przez to pozbawione części naturalnych faktur, szorstkości i nalotów, to trzymające bardzo dobrą równowagę tonalną oraz płynność.
Środek pasma jest wolny od podbarwień i czytelny, mimo że trochę "rozmazany", uderzenia werbla nie miały błyskawicznego ataku, nie "strzelały", chociaż były dobrze "osadzone", nie były cienkimi klapnięciami - ale już ze stopą perkusji, dzięki mięsistości basu, było znacznie lepiej, a blachy miały odpowiedni blask i długie wybrzmienie.
Charakter kolumn Rossofiorentino Volterra jest wyraźnie inny niż Olympiki, lecz bliższy stylowi innej wspomnianej już włoskiej firmy - Chario. Można powiedzieć, że znajduje się pomiędzy Sonusem a Chario, bliżej tej drugiej, co oznacza, że mamy do czynienia z dobrym zrównoważeniem przy lekkim eksponowaniu skrajów pasma (Chario rozwijają je jeszcze odważniej).
Brzmienie Rossofiorentino można dlatego uznać za uniwersalne i dobrze przemyślane - nie jest w żadną stronę ekstremalne, jest w nim trochę komercji, dużo elegancji, przede wszystkim poprawność i lekkostrawność, którą bardzo zgrabnie połączono z efektownym basem. Jeszcze nie basidłem, ale już nie basikiem. Potrafią zagrać głośno, a zarazem niegaresywnie, mają duży potencjał i bardzo dobre maniery.
Andrzej Kisiel