Zaokrąglone krawędzie nadadzą jego chłodnemu wizerunkowi trochę "przyjazności", do tego niewielkie pokrętło wzmocnienia oraz niebieski wyświetlacz (całkiem czytelny, co jest miłą odmianą po różnych "wynalazkach") - i jest produkt, który ma szansę spodobać się zarówno facetom, jak i piękniejszej części społeczeństwa. Micromega będzie pasowała wszędzie tam, gdzie inne produkty są zbyt "macho" i za bardzo dominują nad wnętrzem.
Pod wyświetlaczem umieszczono rządek małych, metalowych przycisków, służących do wyboru wejścia, podsłuchu taśmy w pętli do nagrywania (naprawdę nie wiem, po co to komu), wyciszenia (mute), uaktywnienia jedynie wyjścia słuchawkowego oraz przejścia w tryb stand-by. Po drugiej stronie mamy małe gniazda mini-jack – wyjście słuchawkowe oraz wejście liniowe dla urządzenia przenośnego (np. MP3).
Micromega IA-180 - przyłącza
Gniazda RCA (oczywiście już na tylnej ściance) pogrupowano w dwie sekcje. W pierwszej mamy wyjście z przedwzmacniacza, wejście dla zewnętrznego procesora (IA-180 pracuje wówczas jako końcówka mocy, obsługująca frontowe kanały), monofoniczne wejście i wyjście do subwoofera, którego poziom regulowany jest wraz z sygnałem L+R, a także pętlę magnetofonową.
W drugiej sekcji umieszczono tylko wejścia – cztery liniowe oraz jedno gramofonowe (MM). Na skraju prawej strony widać gniazdo RS232, którym tutaj podłączamy iDock – port dokujący dla iPoda. Po przeciwnej stronie mamy gniazdo sieciowe IEC zintegrowane z mechanicznym wyłącznikiem sieciowym.
Micromega IA-180 stoi na symbolicznych, plastikowych nóżkach, ale warto zastąpić je czymś, co przynajmniej będzie lepiej wyglądało. Pilot nazywa się RC10 i trzeba za niego dodatkowo zapłacić (200 zł); to pilot systemowy, więc jeśli posiadamy odtwarzacz Micromegi, wystarczy jeden sterownik do kompletu.
Sekcja przedwzmacniacza otrzymała osobną płytkę, tuż przy tylnej ściance, dzięki czemu gniazda wejściowe (niezłocone) zostały wlutowane wprost do niej. Przełącza się między nimi za pomocą wysokiej jakości przekaźników firmy Omron, nad którymi czuwa mikroprocesor At- mela, obsługujący także zabezpieczenia końcówki mocy, komunikację z iDockiem itp.
Czytaj również: Jakie są i czym się charakteryzują klasy pracy wzmacniacza?
Micromega IA-180 - przedwzmacniacz
Właściwy przedwzmacniacz jest maleńki – to pojedynczy Burr-Brown OPA2604 w otoczeniu wysokiej klasy oporników (mimo że są to elementy SMD, to należą do ich niskoszumnej, precyzyjnej "arystokracji"). Buforowanie wyjść subwooferowego i monitorowania jest bardziej prozaiczne, lepiej traktowana jest pętla procesora – na niewielkiej płytce, wpiętej do głównej za pomocą pinów, mamy dwa Burr-Browny DRV134.
Wśród tych wszystkich elementów widać inny duży układ scalony – to analogowa, sterowana cyfrowo drabinka rezystorowa Crystala CS3310. Choć wejście gramofonowe obsługuje pojedyncza kość, to jednak elementy bierne są wysokiej próby – kondensatory polipropylenowe Wimy i precyzyjne oporniki, a cała ta sekcja otrzymała osobny, niskoszumny transformator R-Core, umieszczony za potężnym trafem dla końcówek.
Radiatory są dziwnie małe... końcówek też zresztą nie widać - pracują w klasie D. Obok zasilacza, po jego obydwu stronach, a więc daleko od siebie, znajdują się maleńkie płytki przygotowane w całości przez holenderską firmę Hypex (wersja 180HG, a więc "środkowa", mająca oddać 180 W do 4 omów), która opatentowała swoją wersję wzmacniacza w klasie D. Jej moduły znajdziemy m.in. w urządzeniach Meridiana i Genesis.
Element w Micromedze IA-180 został jednak nieco "podrasowany"; dwa tranzystory końcowe, pracujące w mostku, przykręcono nie do płytki pod modułem, ale najpierw do anodowanego na niebieski kolor, grubaśnego teownika, a ten do wspomnianego radiatora.
Hypex poleca do swoich wzmacniaczy niedrogie zasilacze impulsowe. Micromega zdecydowała się na kosztowniejsze rozwiązanie - zastosowała rozbudowany zasilacz liniowy, w którym nie zapomniano o takich drobiazgach, jak zbocznikowanie kondensatorów elektrolitycznych mniejszymi, polipropylenowymi.
Czytaj również: Jak dzielimy wzmacniacze ze względu na technikę wzmacniania sygnałów?
Odsłuch
Porównując gabaryty Micromegi i towarzyszącego jej w tym teście wzmacniacza Harman/Kardon HK 990 trudno oprzeć się wrażeniu, że przed naszymi oczami ponownie rozgrywa się walka Dawida z Goliatem.
O ile jednak tam, zlekceważony przez wielkoluda Dawid wygrał pojedynek przez zaskoczenie, o tyle walka A.D. 2009 właściwie się nie rozegrała – każdy poszedł swoją drogą. Dźwięk francuskiego wzmacniacza jest formowany wyraźnie, jakby "strojono" go z konkretnymi kolumnami. Skraje pasma prowadzone są wyśmienicie.
Szczególne wrażenie robią wysokie tony, a także ich połączenie ze średnicą. Często-gęsto podzakres ten generuje twardość i jazgotliwość. Osobiście bardzo nie lubię męczącego "rzygania" wysokim środkiem.
Moi koledzy akustycy, z którymi co jakiś czas nagłaśniam występy zespołów gospel i spirituals, zwracają mi uwagę, że ich zdaniem daję wokalistom za mało "detali", tj. sybilantów. Micromega IA-180 nie popełnia błędu przesady i nadgorliwości, co nie byłoby może nawet tak interesujące, gdyby nie fakt, że omawiany podzakres grany jest w wyjątkowo rozdzielczy sposób, ze świetną akustyką. To wyjątkowe połączenie energii, dokładności i delikatności.
Równie aktywnie działa bas. Mięsisty i soczysty, zupełnie inaczej niż w Harmanie (ale pracującym bez korekcji akustyki). Choć nie ma takiej precyzyjnej kontroli, to gra dynamicznie i z wigorem. Ani przy płycie "Amnesiac" grupy Radiohead, ani przy "The Division Bell" Pink Floydów nie zgadłbym, że pracuje tak niepozorne urządzenie – stawiałbym właśnie na coś o gabarytach Harmana.
Scena dźwiękowa jest jedną z lepszych za te pieniądze. Nie narzuca się to jednak w krótkim demo. Szybki odsłuch pokaże porządek, ładne nasycenie, ale bez jakiś wybujałych, wypączkowanych odlotów w przestrzeni.
Wszystko ma swoje miejsce, lecz bez teleportacji w inną przestrzeń. Pogłosy, jak we wszystkich wzmacniaczach z tego przedziału cenowego, w porównaniu z droższą referencją są skracane. Dobre wrażenie robi jednak umiejętność różnicowania między bliżej i dalej ustawionymi instrumentami.
To, z czym trzeba będzie się zmierzyć, to wycofanie części średnicy. Na wyrównanych kolumnach, w których nie ma ani ocieplenia, ani wycofania skrajów, będzie to wyraźne. Czy będzie przeszkadzało?
Komuś, kto w nasyceniu średnicy szuka jądra muzycznych wrażeń, pewnie tak. Przy jazzie, np. płycie Milta Jacksona, nie było to uciążliwe, jedynie wibrafon miał przy mocnym ataku podtrzymanie raczej sugerowane przez wyższe harmoniczne.
Przy głosach męskich, np. na płycie Sinatry śpiewającego Gershwina a także przy Willisohnie z "Hold On", brakowało trochę podstawy. Można to skorygować doborem kolumn.
Nie chodzi o proste skompensowanie barwy za pomocą jakichkolwiek zmiękczonych i zaokrąglonych kolumn, bo bez wysokiej jakości dołu i góry, wprawdzie wyprowadzimy balans tonalny na prostą, ale osłabimy kontrolę basu i nie wykorzystamy zalet wysokich tonów. Trzeba więc trochę poszukać, a wszystko może się skończyć naprawdę dobrze. Tak jak ten test, który też chciałem skończyć jakoś tak dobrze...
Wojciech Pacuła