Może po prostu przyszła pora na wprowadzenie kilku nowych modeli - de facto wymianę wszystkich wzmacniaczy zintegrowanych – i podczepiono tę konieczność pod rocznicowe "wzmożenie". Densen jest dwa razy młodszy, ale też już na tyle doświadczony, aby nie przegapić swojej jubileuszowej okazji.
Audiofile lubią produkty, w których zawarto jakąś tradycję, ideę, a nie tylko technikę, nawet nie tylko dobre brzmienie. I nawet jeżeli na końcu chodzi tylko o to, co słychać, to "więcej" słychać z urządzeń, które potrafią przekonywać – doświadczeniem firmy, autorytetem konstruktora, krajem pochodzenia.
Atuty i bodźce mogą być różne, wyborami audiofilów żądzą emocje, sentymenty, nostalgia, najróżniejsze upodobania, a rocznice są świetnymi okazjami, aby o sobie przypomnieć, zbyt dobrymi, żeby nie wykorzystać ich do przedstawienia nowych, wyjątkowych produktów. Kto tego nie robi, ten frajer.
Densen nie frajer, a przypomnieć powinien o sobie tym bardziej, że od kilku lat było o nim ciszej. Może nie zniknął, lecz zszedł na drugi plan, a przecież pod koniec XX wieku, i jeszcze na początku XXI, również w Polsce był marką bardzo modną - typowym przykładem niewielkiej "manufaktury", stojącej naprzeciwko wielkich firm z kilkoma produktami i wygrywającej sympatię audiofilów, spragnionych właśnie takiego miksu ekskluzywności oraz specjalizacji.
Denden - historia
Densen wszedł przebojem ze wzmacniaczem DM10, którego nazwanie "kultowym" byłoby może przesadą, ale na pewno było to urządzenie ważne i zostało zapamiętane, przez długi czas obecne w czołówce "listy przebojów" swojej klasy cenowej.
Potem przyszła pora na rozszerzenie oferty, na DM-y dzielone i tańszego Beata B-100. Dał on początek całej serii B, która zdominowała obecną ofertę. Są w niej wzmacniacze zintegrowane (symbole "sto-coś tam"), dzielone (przedwzmacniacze - symbole "dwieście-coś tam", końcówki mocy - "trzysta-coś tam"), odtwarzacze CD ("czterysta-coś tam"), tuner ("osiemset") i odrębna seria Oxygen poświęcona odtwarzaczom strumieniującym.
Strumieniowanie ma wielką przyszłość, więc Densen deklaruje, że chociaż odtwarzacze CD pozostają w ofercie, to nowych modeli projektować już nie będzie; z drugiej strony, odtwarzacze strumieniujące to wielkie wyzwanie dla małych firm, podobnie jak niegdyś... odtwarzacze CD.
Przygotowanie nowoczesnego i dopracowanego urządzenia tego typu nie jest łatwe, ponieważ technika w tej dziedzinie znajduje się w fazie gwałtownego rozwoju. Stąd pojęcia "nowoczesny" i "dopracowany" wcale nie są synonimami, ale stają w konflikcie - małym firmom zdecydowanie lepiej idzie "dopracowywanie", które wymaga czasu, natomiast "nowoczesność" wymaga bardzo szybkiego reagowania na zmiany i pomysły konkurencji. Jak wyprzedzać konkurencję, dopracowując jednocześnie audiofilskie urządzenie, i na końcu oferować je za atrakcyjną cenę?
Czytaj również: Co lepsze - wzmacniacz zintegrowany czy dzielony?
Trzeba przede wszystkim wymyślić mądrą, praktyczną, przekonującą, a także oryginalną "formułę" takiego urządzenia, które może nie będzie "naj" pod każdym względem, ale "da się lubić" i pozostnie inne niż pozostałe.
Densen nad tym pracuje, lecz na swoje dwudziestolecie przygotował produkt znacznie bezpieczniejszy. Oczywiście nie odtwarzacz CD... To byłby anachronizm, lecz wzmacniacz, rzecz jasna stereofoniczny.
"Rzecz jasna" nie tylko dlatego, że dla firm takich jak Densen, a nawet takich jak Denon, stereo jest wciąż, i na pewno już pozostanie tematem o wiele bardziej prestiżowym niż wielokanałowe kino domowe, ale też dlatego, że Densen unikał sprzętu wielokanałowego.
Oparł się tej pokusie w okresie największej wielokanałowej presji, kiedy wielu producentom i klientom wydawało się, że to nieuchronny kierunek ewolucji rynku. Uległy jej przecież firmy takiego pokroju, jak Arcam czy Primare – być może po prostu miały na to środki, a Densen nie miał, ale na końcu na zdrowie mu to wyszło; dobrze, że zmierzył zamiary na siły, zostawił ten temat w spokoju, nie popsuł sobie reputacji.
Jedyne drobne i też niejednoznaczne kroki w stronę systemów wielokanałowych to "surround boards" – płyty z wejściami i wyjściami 5.1/7.1 i końcówka mocy B-340+: czterokanałowa, więc dość dziwna, niewystarczająca jako uzupełnienie wzmacniacza stereofonicznego do konfiguracji 7.1, i o jeden kanał "nadmiarowa" do konfiguracji 5.1; oczywiście jeden kanał można pozostawić nieaktywny, można też kombinować, rezygnując np. z kanału centralnego i podłączyć tylko B-340+ do jakiegoś procesora.
Wróćmy jednak do głównej, stereofonicznej roli – ten wzmacniacz przede wszystkim ma pozwolić na wykonanie bi-ampingu. Teraz Densen może występować jako wierny syn pasji do muzyki. I pasji do jakości. Zabrzmiało to patetycznie, lecz Thomas Sillesen skończył wyższe studia biznesowe z tytułem Specjalisty ds. Kontroli Jakości i Zarządzania Jakością...
Amatorskie konstruowanie wzmacniaczy zaczął już w wieku 13 lat, a pięć lat później, jeszcze w trakcie nauki, zajął się importem i dystrybucją sprzętu hi-fi. Jednak sam "handel" mu nie wystarczył – wrócił do tworzenia własnych konstrukcji, oczywiście już ze znacznie większą wiedzą.
Czytaj również: Co to jest współczynnik tłumienia wzmacniacza?
Densen B-120
Najnowszy wzmacniacz zintegrowany ma symbol B-120, gdzie "20" nawiązuje właśnie do 20-lecia firmy. Numer "120" wpisuje się również w dotychczasową linię wzmacniaczy, w której są już modele B-110+ (ten pierwszy w zasadzie "był", ponieważ niedawno został wycofany) i B-130+.
Mimo to Densen jasno deklaruje, że B-120 nie pozostanie w ofercie długo - jako produkt jubileuszowy zniknie z niej po sprzedaniu 100 sztuk - 50 egzemplarzy w wersji srebrnej i 50 w wersji czarnej.
Densen ma w Polsce nowego dystrybutora, który może wykorzystać tę okazję dla wzmocnienia promocji i pozycji marki. Zaproponował więc przetestowanie właśnie B-120, wraz z "oprawą" odpowiednią dla takiego wydarzenia.
Oprawą jest zarówno ten opis, jak też moja wizyta w Densenie, skąd przywiozłem dokładnie ten egzemplarz B-120, który testujemy - z numerem 02 (numer 01 pozostanie u właściciela).
To mi jednak nie wystarczyło, bo nie mogłem w czasie rozmów precyzyjnie ustalić, czym konstrukcyjnie wyróżnia się w całej ofercie Densen B-120, jak przejawia się jego "jubileuszowość", poza limitowaniem serii, po prostu jakie są różnice względem "sąsiednich" B-110+ i B-130+.
Kiedy wyjaśniło się, że B-110+ w ogóle ma zniknąć, poprosiłem o dostarczenie wzmacniacza Densen B-130+, aby dokonać konfrontacji najtańszego obecnie wzmacniacza w obecnej regularnej ofercie (B-130+) z tym wyjątkowym, jubileuszowym, którego symbol sugeruje, że jest jednak słabszy, mimo że nie jest tańszy...
Którykolwiek wybierzemy, na zakupione urządzenie Densena dostaniemy od producenta unikalną "dożywotnią gwarancję". Oczywiście rodzą się pytania, jakie są jej ograniczenia. Po pierwsze, nie obejmuje ona elementów, które "z natury" zużywają się - producent jako przykład podaje mechanizmy CD i potencjometry. Po drugie, co w sytuacji, gdy jakiś element po wielu latach nie będzie dostępny?
Wtedy producent obiecuje "rekompensatę"; o ile pamiętam z rozmowy, może to być np. propozycja zakupu nowego urządzenia za znacznie obniżoną cenę. Po trzecie, taka gwarancja dotyczy tylko pierwszego użytkownika (co w oczywisty sposób hamuje sprzedaż egzemplarzy używanych, a więc napędza sprzedaż nowych...), chociaż kolejni właściciele mają obiecaną naprawę "za umiarkowaną cenę".
Czytaj również: Jakie są i czym się charakteryzują klasy pracy wzmacniacza?
Pamiętajmy też o tym, że taka gwarancja w niczym nie ogranicza naszych krajowych, ustawowych praw (i obowiązków sprzedawcy - dwuletnia rękojmia, bez względu na to, który to już właściciel od dnia zakupu) i należy z niej korzystać dopiero po ich wygaśnięciu, kontaktując się bezpośrednio z producentem.
Nasze redakcyjne ustalenia, obejmujące wszystkie aspekty - wygląd zewnętrzny, konstrukcję wewnętrzną, funkcje, parametry, wreszcie brzmienie – prowadzą do wniosku, że B-120 i B-130+ są bardzo blisko spokrewnione, a różnice między nimi można wyłożyć w kilku zdaniach. Dlatego nie ma sensu "formatować" tekstu w klasyczny sposób dla naszych testów, dzieląc go na autonomiczne obszary poświęcone obydwu modelom.
Wzmacniacze Densena - nie tylko Densen B-120 i Densen B-130+, ale wszystkie, ba, wszystkie urządzenia tej firmy, z wyjątkiem kilku zupełnie nieprzeciętnych, ale wcale nie najlepszych, lecz będących "dodatkami"– bazują na takiej samej skorupie obudowy.
W zestawie danych technicznych praktycznie każdego urządzenia przeczytamy więc: 444 x 310 x 64 (szerokość x głębokość x wysokość). Jak widać, wysokość 64 mm musi wystarczyć, aby zmieścić każdego rodzaju urządzenie, nawet najmocniejsze wzmacniacze... Dlatego właśnie te ostatnie są "dzielone", mając wtedy do dyspozycji dwie takiej samej wielkości obudowy.
Pomysł wykorzystywania w całej produkcji wspólnej dla wszystkich modeli obudowy (z koniecznymi jej modyfikacjami, ale na dalszym etapie obróbki) ma przede wszystkim podłoże ekonomiczne.
Poczynione w ten sposób oszczędności trudno jednak uznać za przejawy kompromisu; nie muszą przecież prowadzić do ograniczeń jakościowych, jeżeli konstruktor dobrze wszystko przemyślał i poradził sobie z ułożeniem w takiej samej obudowie różnych urządzeń.
Cechy szczególne wzmacniaczy Densen B-120 i B-130+
Oczywiście, te układowo skromniejsze dałoby się zmieścić w mniejszej obudowie, a te najbardziej skomplikowane też nie będą potężnymi, kilkusetwatowymi "piecami" - z nich Densen w ogóle rezygnuje, podążając głównym nurtem potrzeb audiofilów.
A i tak w przypadku najmocniejszego B-175 udało się w tej naleśnikowatej obudowie ulokować transformator o mocy 800 VA - 50% większy od tego, który mamy we wzmacniaczu Densen B-120 i Densen B-130+, pojemność 140 000 μF, i uzyskać moc 2 x 250 W na 4 omach!
Czytaj również: Co lepsze - wzmacniacz zintegrowany czy dzielony?
Warto przy tym zwrócić uwagę na kilka ważnych faktów. To nie są wzmcniacze w klasie D, impulsowe, cyfrowe, czy jak je tam zwą - wysokosprawne układy, wraz z którymi nawet kompaktowe urządzenia mogą dostarczać bardzo wysoką moc.
Nie sugeruję przy tym, że takie wzmacniacze to coś gorszego, są coraz doskonalsze, ich problemy są coraz lepiej rozwiązywane... No właśnie, wciąż pojawiają się tam jakieś problemy, dlatego wielu audiofilów woli spać spokojnie, mając w systemie wzmacniacz pracujący w tradycyjnej klasie AB.
Po drugie, wzmacniacze Densena są tranzystorowe (oczywiście, że nie lampowe...), nie na scalonych modułach mocy - lecz na doskonale znanych Sankenach, z którymi Densen i inni konstruktorzy są za pan brat od wielu lat.
Według firmowej specyfikacji w każdym przypadku mają na 4 omach podwajać moc względem raczej umiarkowanej, dostępnej na 8 omach - co świadczyłoby o bardzo wydajnym zasilaniu i pozwalało bez najmniejszych obaw podłączać każde kolumny.
Jak te obietnice zostały spełnione, można zobaczyć w naszym Laboratorium. Wreszcie - co jest typowe dla wzmacniaczy Densena chyba od samego początku - nie pracują one ze sprzężeniem zwrotnym, ani lokalnym, ani globalnym...
Aż trudno uwierzyć. Do utrzymania niskich zniekształceń wymaga to bardzo dużej dokładności, możliwie krótkiej ścieżki, bezbłędnego montażu (pozycja każdego elementu w montażu powierzchniowym jest ustalana z precyzją 0,02 mm), wyselekcjonowanych komponentów (wszystkie zastosowane rezystory Vishay mają tolerancję 0,1%).
Tym właśnie Densen najbardziej imponuje, zanim w ogóle przejdziemy do brzmienia - nie wielkością, nie designem, nie funkcjonalnością, nie parametrami. Densen B-120 i B-130+ to urządzenia nowoczesne, dyskretne, przyjemne, ciekawe, ale przecież na ich widok nikt nie będzie robił wielkich oczu... Można jednak cicho westchnąć, dotykając idealnie spasowanej, całkowicie aluminiowej obudowy, widząc porządek układu wewnętrznego...
Układ wewnętrzny i obudowa
Cały układ znajduje się na jednej płytce, wykonany przede wszystkim w technice SMD, wiązki porządnie ułożonych kabli biegną tylko od transformatora, jedna taśma - do przycisków sterujących i wyświetlacza, a druga - do wyjścia komunikacji. Pozostałe gniazda wraz z przekaźnikami są wlutowane bezpośrednio na płytkę, która jest dwustronna - po jednej stronie ułożono ścieżki sygnału, po drugiej jest prowadzona masa.
Kluczowa jest aluminiowa obudowa - jest nie tylko skrzynką, w której zamknięto układ, nie tylko świetnie wygląda, ale też pełni ważne funkcje i nie ma problemów typowych dla obudów stalowych - jest radiatorem dla końcówki mocy, nie magnetyzuje się i zapewnia doskonale sztywne oparcie dla całej konstrukcji. Aluminiowa obudowa to nic nowego... jednak w takim bezkompromisowym wydaniu rzecz wcale nie taka powszechna.
Pierwszy wzmacniacz Densena - DM10 - wprowadził firmę na rynek wraz z bardzo charakterystycznym elementem, który - jak się wydawało - pozostanie na zawsze jako znak rozpoznawczy - z wielką, złotą gałą regulacji wzmocnienia.
Z upływem czasu na gałce pojawiały się ślady, które mogły świadczyć o wieku urządzenia, ale toż to dodatkowa atrakcja... A może nie i dlatego Densen takich gałek już niemal nie stosuje, pozostała jedynie w najlepszym przedwzmacniaczu B-200+.
Czytaj również: Dlaczego nie można podłączać kolumn 4-omowych do wzmacniaczy 8-omowych?
Regulacja wzmocnienia
Wszystkie inne przedwzmacniacze i integry mają regulację wzmocnienia dostępną w postaci dwóch przycisków, znajdujących się po lewej stronie wyświetlacza; nawet nie zastanawiałoby mnie, dlaczego po lewej - po lewej, to po lewej... Co za problem? Problem ma być!
W materiałach firmowych zaznaczono, że Thomas Sillesen jest leworęczny, więc jemu wygodniej jest manipulować po lewej stronie frontu, a ponieważ wszystkie urządzenia projektuje "jak dla siebie"(co ma oczywiście być zachętą i dowodem najwyższej staranności), więc... Przewrotne, mówiąc najdelikatniej.
Regulacja wzmocnienia opiera się na bardzo rozbudowanej drabince rezystorowej, przełączanej pod kontrolą mikroprocesora, tworzącej zakres 200 kroków, z dokładnością 0,5 dB każdy (zakres ten jest dokładnie zbieżny ze zmierzoną dynamiką - 100 dB).
Układ taki ma sporo przewag nad typowym, nawet najlepszym potencjometrem – nie indukuje szumów i zniekształceń, a także zachowuje precyzję regulacji przy najniższych poziomach, nawet daleko poniżej progu czułości naszego słuchu (nie występuje problem innej charakterystyki lewego i prawego kanału, prowadzący do przesuwania się sceny stereofonicznej).
Front wzmacniaczy Densen B-120 i Densen B-130+
Na froncie wzmacniacza Densen B-120 mamy po trzy przyciski pod każdej stronie, na froncie wzmacniacza Densen B-130+ po cztery. Funkcjonalność B-120 jest identyczna, jak starszego B-110+, więc z lewej strony, oprócz regulacji wzmocnienia, mamy wyłącznik standby (główny, mechaniczny wyłącznik sieciowy znajduje się z tyłu), a z prawej - przycisk sekwencyjnego przełączania źródeł, włączenia urządzenia w systemy surroundowe (z użyciem specjalnej płyty surroundowej lub nie) i przełączania trybów pracy wyświetlacza.
Densen B-130+ ma o dwa przyciski więcej (po cztery z każdej strony), ale nowa funkcja jest tylko jedna - z lewej strony wyciszenie (mute). Dodatkowy przycisk z prawej strony tworzy parę z wcześniej pojedynczym, służącym zmianie źródeł - teraz jeden działa "do przodu", a drugi "do tyłu".
Można podejrzewać, że ta niekonsekwencja w sposobie przełączania źródeł między wzmacniaczem Densen B-120 a wzmacniaczem Densen B-130+ wynika z chęci zapewnienia symetrycznego układu przycisków - nie było już pomysłu, co można dodać z prawej strony.
Mimo że same manipulatory tego nie wskazują, B-130+ ma też bogatszy zestaw przyłączeniowy, odrobinę, ale jednak - ma drugą pętlę magnetofonową. Powyżej baterii gniazd, które zajmują prawie całą szerokość obudowy, jest szerokie wcięcie - miejsce na "surround board". Można też zainstalować płytkę z korekcją MM (DP-03) lub MC (DP-06).
Wnętrze
Wewnątrz różnice są podobnie niewielkie, ale chyba ważniejsze - w zasilaczu B-130+ zainstalowano większą pojemność; transformator jest jednak taki sam (550 VA), a w modelu B-110+ był mniejszy (360V). Powoli sprawa się wyjaśnia - konstrukcja B-120 jest czymś pomiędzy B-110+ a B-130+.
Stety czy niestety, nie widać żadnych konstrukcyjnych argumentów dających przewagę B-120 nad B-130+, ten drugi jest po prostu w kilku miejscach "mocniejszy".
Z drugiej strony, przewaga wzmacniacza Densen B-130+ nie jest duża, więc jeżeli kogoś rajcuje posiadanie produktu "jubileuszowego", to niech się nie krępuje. I tak będzie miał świetny wzmacniacz.
Zdalne sterowanie... jest możliwe, ale kosztuje dodatkowe 950 zł (uniwersalny pilot Gizmo). Poczytałbym to za chytrość, ale to znowu zdroworozsądkowa oszczędność - ludzie kupujący kilka urządzeń Densena, tworzących system, nie potrzebują przecież więcej niż jednego pilota.
Gdyby był taki na wyposażeniu każdego urządzenia, to musiałyby być one znacznie droższe, albo piloty te nie byłyby tak zaawansowane, eleganckie jak Gizmo. Tak czy inaczej, jeżeli to nasz pierwszy Densen, musimy do ceny samego wzmacniacza dodać tę kwotę... przecież nie będziemy brudzić facjaty Beata naszymi paluchami.
Odsłuch
Teraz, kiedy siadam do redagowania wrażeń z prób odsłuchowych, znam już wyniki pomiarów, które nie były zrobione przed sesją odsłuchową, kiedy robiłem leżące przede mną notatki. Nawet nie musiałbym ich robić, po tygodniu wszystko jeszcze świetnie pamiętam.
Ale wtedy nie wiedziałem nawet, co w środku nowych Beatów siedzi, i podszedłem do prób z pełną ufnością, że jakieś różnice konstrukcyjne zdecydują o jakichś różnicach brzmieniowych. Skupiłem się, napiąłem, zmobilizowałem... I usłyszałem.
Znając już dokładnie obydwie konstrukcje i ich parametry, zastanawiam się: Czy mi się zdawało, czy naprawdę? Czy moja relacja również przysłuży się filozofii, że nie wszystko, co słyszymy, da się zmierzyć, czy raczej sceptykom podejrzewającym, że jak się bardzo chce usłyszeć, to się usłyszy...?
Problem nie tylko w bardzo podobnych parametrach, ale w tym, że równocześnie pochodzą one z bliźniaczych konstrukcji. Trudniej mi więc zakładać, że w tym przypadku jakieś niemierzalne (przez nas) parametry są wyraźnie różne i wpływają na brzmienie.
Nie szukałem dowodu na to, że któryś z nich jest lepszy, uchwycone przeze mnie różnice nie są wielkie, są wręcz bardzo małe, ale przynajmniej w jednym przypadku usłyszałem je wyraźnie (umówmy się, że różnice nie muszą być wielkie, żeby je było słychać wyraźnie...).
Żeby już błyskawicznie przejść do konkretów - ten dowód to finał "In The Hall of the Mountain King" Griega (płyta testowa Dali, vol.3) z uderzeniami wielkiego bębna - ze wzmacniaczem Densen B-130+ był on trochę lepiej zaznaczony zarówno przez uderzenie, jak i klarowniejsze, wyodrębnione z tła wybrzmienie.
Jeżeli to fakt, a nie iluzja, to takich przykładów można by pewnie znaleźć więcej, lecz czepiłem się tego i sprawdzałem kilka razy... Z kolei Densen B-120, już bez powoływania się na przykłady, bo o taki ewidentny moment w nagraniu byłoby tu ciężko, grał odrobinę bardziej przejrzyście na środku i górze, ciut lżej, łagodniej, przyjaźniej.
Świetna rozdzielczość wysokich tonów obydwu modeli jest słyszana nie w wyostrzeniu, ale w płynnych, wplecionych w muzykę smaczkach - np. w ruchu powietrza w ustniku trąbki. We wzmacniaczu Densen B-120 blachy są delikatniejsze, wymuskane, dźwięk jest bardzo otwarty i świeży, bardziej rozrzedzony niż w B-130+, lżejszy, komfortowy.
Densen B-130+ gra gęściej, bardzo plastycznie, góra pasma jest mocniej nasycona, choć zawsze selektywna i raczej delikatna, a środek dźwięczniejszy i bardziej z przodu.
Zacząłem od różnic, bo to ciekawe, jak wiele można napisać o różnicach między dwoma tak podobnymi konstrukcjami... Ale najważniejszy jest wspólny mianownik, a raczej 99 procent charakteru brzmienia, który jest dla obydwu modeli wspólny. Wcale nie byłem nastawiony entuzjastycznie - schludne, ale niewielkie, nowoczesne, lecz proste w konstrukcji, a przecież nietanie wzmacniaczyki...
Densen B-120 i Densen B-130+ grają może nie z wielką mocą, ale z takim wigorem i naturalnością, że do odbioru muzycznych emocji nic więcej nie jest potrzebne. Różne odmiany żywości (intensywność po stronie B-130+, świeżość po stronie B-120) mieszają się w odrobinę różnych proporcjach, dając zawsze bardzo barwne, plastyczne, niewysuszone ani spłaszczone, ekspresyjne brzmienie.
W dźwięku wzmacniacza Densen B-130+ jest odrobina "pozytywnego niepokoju", więcej animuszu, ale i Densen B-120 gra ponadprzeciętnie witalnie i angażująco.
A przy tym - żeby nie było wątpliwości - żaden z nich nie krzyczy, nie dzwoni, nie rozjaśnia; nigdy nie przyłapałem ich na nieczystościach góry pasma ani na zapiaszczeniach, ani na ponadnaturalnych metalicznościach; góra jest dźwięczna, lecz subtelna, błyszczy drobinkami, a nie dużymi dźwiękami.
Beaty Densena zawsze były chwalone za rytm - i ja je pochwalę, wyjaśniając, że bardziej tu chodzi o spójność całego przekazu, o koordynację, niż o "nabijanie rytmu" przez średni bas. Beaty nie mają kłopotu z dynamiką czy z rozciągnięciem, ale żadnych nadprzyrodzonych basowych zjawisk nie obserwowałem.
Andrzej Kisiel