Stare porzekadło prawi, że mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Niestety w tych czasach jest to tylko wyświechtany frazes. Mówimy dużo, ale nie mówimy o czymś. Aż tu nagle okazuje się, że poprzez same dźwięki, wcale nie wydawane przez nasze aparaty głosowe, można przekazać tak wiele. I to właśnie jest kwintesencją płyty "Muzyki" Michała Zygmunta.
Kombinacja 13 utworów, w których prym wiodą dźwięki wspaniałej gitary, jest zestawieniem być może prostym, ale w tej właśnie prostocie idealnym. Chociaż "Muzyki" zaczynają się od bardzo nostalgicznego, niespokojnego "Lamentu", nie sposób odmówić im doskonałości wykonania oraz dziwnej energii. Oksymoronem byłoby nazwanie jej pozytywną, ale z drugiej strony niesie ona za sobą wspaniałą moc. Gdyby można było przedstawić tę muzykę na płaszczyźnie meteorologicznej, zwiastowałaby burzę.
Michał Zygmunt w sposób bardzo zgrabny wplótł własne kompozycje pomiędzy utwory ludowe. To połączenie jest doskonałym przykładem na to, że nawet z najbardziej znanych melodii można wykrzesać coś nowego. Dokładając do tego płynące niczym chmury na niebie melodie mamy efekt, który nie pozwala odkleić się od tej płyty.
Choć większość instrumentów ma za zadanie bycie tłem dla gitary nie sposób ich nie zauważyć. Subtelna perkusja, pojawiający się akordeon – niby to tylko dodatki, ale nadają smak każdej kompozycji. Z jednej strony wszystko związane z "Muzykami" jest minimalistyczne, zaczynając od bardzo skromnego, okraszonego starymi fotografiami opakowania krążka, po użycie instrumentów. I ten właśnie minimalizm pozwala na popuszczenie wodzy własnej wyobraźni. Wszystkie zamieszczone na tej płycie kompozycje są na tyle plastyczne, że każdy może je odbierać i przekształcać na obrazy we własnej głowie.
Wydawać by się mogło, że pewna staroświecka maniera, która oznacza talent, pomysł i brak zbędnych ozdobników przeszła zupełnie do lamusa. Jeśli ktoś tak właśnie myśli, powinien czym prędzej kupić "Muzyki" i przekonać się, jak bardzo się myli. Ta płyta jest idealna w swej prostocie i jednocześnie w piękny, nastrojowy sposób ukazuje, że mniej znaczy więcej. I nawet warstwa liryczna jest absolutnie zbędna.
Julia Kata