Pełny tytuł albumu zawiera uzupełniającą informację "Eleanora Fagan (1915-1959)", bowiem jest on dedykowany wielkiej legendzie wokalistyki jazzowej, którą świetnie znamy pod pseudonimem Billie Holiday. Dee Dee Bridgewater należąca aktualnie do najściślejszej czołówki wokalistek czuje się spadkobierczynią tradycji wielkich diw jazzu. Dekadę temu złożyła hołd Elli Fitzgerald albumem "Dear Ella", teraz poczuła potrzebę przypomnienia perełek z repertuaru Holiday.
Charakter wypowiedzi Dee Dee Bridgewater predestynuje ją bardziej jako sukcesorkę stylu Fitzgerald, bowiem posiada zbliżony do niej tembr głosu, miękkość artykulacji, sztukę swingowania i budowania złożonych harmonii. Bridgewater rozpoczęła karierę na początku lat 70. Los sprawił, że w drugiej połowie lat 80., po różnych perypetiach osobistych i udzielaniu się w różnych kontekstach stylistycznych, zaproponowano jej rolę w musicalu "Lady Day", dotyczącym mrocznego okresu biografii Holiday.
Występy Dee Dee Bridgewater zostały wyróżnione nagrodą aktorską, jednakże ze spektaklu na spektakl artystka coraz silniej wczuwała się w postać Holiday, co groziło zatraceniem własnej osobowości. Zapewne dlatego dopiero dwie dekady później Bridgewater wróciła do świata piosenek śpiewanych przez Holiday. Zapragnęła jednak przedstawić tuzin szlagierów w formie bardziej radosnej niż czyniła to w pełnym dramatycznych odniesień musicalu. Urzeczywistniła swe plany i udowodniła, że potrafi być należycie subtelną w detalach i refleksyjną. Zdystansowała się jednak od wiernego cytowania Holiday i większość standardów brzmi przebojowo, w stylu odległym od charakterystycznej melancholii Holiday.
W sentymentalny nastrój bodaj bardziej wpasował się towarzyszący Dee Dee Bridgewater saksofonista i klarnecista basowy James Carter, niecierpiący przecież na brak temperamentu, który nawet nie był aż tak aksamitny na własnym albumie dedykowanym Holiday - „Gardenia for Lady Day”. Reszta składu akompaniującego to grające z wielkim wyczuciem asy. Pianista Edsel Gomez, zaaranżował repertuar ze smakiem oraz zabłysnął kilkoma pełnymi fantazji solówkami. Wspaniale wkomponował się w atmosferę nagrań kontrabasista Christian McBride, który mimo nieprzeciętnych umiejętności potrafił być dyskretny i z perkusistą Lewisem Nashem stworzył niemal wzorcową akompaniującą sekcję rytmiczną.
Do kompaktu dołączono DVD dokumentujące ubiegłoroczny występ z okazji 50-lecia śmierci Holiday w Hiszpanii, w podobnym składzie, niemal z takim samym repertuarem. Koncertowy głos Bridgewater wydaje się być swobodniejszy, raz sprawia wrażenie bardziej subtelnego i łagodnego, raz staje się niemal agresywny; pewne partie artystka potraktowała scattem (co nie było domeną Holiday). Wyraźnie ostrzejsze i dłuższe są wypowiedzi Cartera, który z łatwością wykracza poza konwencję głównego nurtu. Tempa utworów jakby żywsze, bardziej dynamiczne. Oba krążki dostarczają wrażeń na bardzo wysokim poziomie, co niedawno potwierdził brawurowy występ artystki na Bielskiej Zadymce Jazzowej. Bez wątpienia Bridgewater wpisuje się w łańcuch wielkich wokalistek jazzu.
Cezary Gumiński
EMARCY/UNIVERSAL MUSIC