Hołdów dla wielkiego Milesa Davisa było już wiele i to o olbrzymim spektrum stylistycznym. Zamierzeniem tego projektu nie było jednak przypomnienie Davisowskich tematów, bo tylko jeden Seven Steps to Heaven został tu zacytowany, a pewna retrospekcja tamtej muzyki dokonana przez aktualnie działający kwartet Cartera. Był on bezdyskusyjnym współtwórcą formy wypowiedzi kwintetu Davisa z lat 60.
Najmocniej nawiązuje do tego okresu zamykająca kompozycja 595, w której cały czas oczekujemy wejścia przyczajonej trąbki Davisa. Zespół Rona Cartera (Stephen Scott - fortepian, Payton Crossley - perkusja i Roger Squitero - perkusjonalia) istnieje ponad dekadę, zyskał renomę i wypracował unikalny styl.
Ron Carter posiada rzadką zdolność utrzymywania swingowej rytmiki na kontrabasie przeplatanej melodiami o wyszukanej estetyce. Choć w latach 60. należał do grona najbardziej poszukujących mistrzów grubych strun, w latach 80. i 90. nie zapuszczał się już w eksperymentowanie w zakresie formy i faktury, pozostał jednak nadal otwarty na propozycje znacznie młodszych muzyków (np. ostatnio z Billem Frisellem). Do dziś Carter jest dla młodych niedościgłym mistrzem tworzenia wzorcowo zbudowanych fraz.
Najważniejszym współpracownikiem Rona Cartera w zespole jest Scott. Muzyk ten przez dekadę rozwinął się niczym kiedyś Herbie Hancock w zespole Davisa (hm!!!, ciągle ten Davis). Gra Scotta jest wyważona, pełna liryzmu, wyobraźni i wyrazistości. Całą płytę "Dear Miles" można określić tak: bez fajerwerków, najwyższy standard i po prostu piękne granie.
Cezary Gumiński
EMI